The Saboteur
Dodano dnia 19-09-2010 02:04
Wielu wiązało z „The Saboteur” ogromne nadzieje. Miała to być klimatyczna opowieść o cynicznym Irlandczyku, który dołącza do ruchu oporu, by ścigać nazistę będącego zabójcą jego najlepszego przyjaciela. Gęsta atmosfera okupowanego Paryża, duże, otwarte miasto, możliwość przechodzenia misji zarówno po cichu, jak i na Rambo – oto co owa gra miała oferować. Rzeczywistość okazała się delikatnie różnić od zapowiedzi – dostaliśmy produkcję prostą, z banalną fabułą, bez klimatu. Przyznam szczerze, iż nie śledziłem zbyt czujnie relacji dotyczących powstawania dzieła Pandemic Studios, nie wiem więc dokładnie, w którym momencie z tworu głębokiego przekształciło się ono w dzieło na wskroś infantylne. O ile bowiem przerywniki filmowe są całkiem realistyczne i sugestywne, sama rozgrywka kompletnie się od nich różni. Wszystko wygląda trywialnie, nie ma w tym ani krzty realizmu. W wyniku połączenia poważnej historii i gamplay'a w stylu starszych GTA (III – SA) otrzymaliśmy produkt, z którym po prostu się obcuje, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczkę.
W porównaniu z koncepcją najdziwniejszy wydaje się styl graficzny gry. Jest komiksowy, przerysowany, lekko sztuczny, co stanowi przeciwieństwo innych z założenia poważnych produkcji, które stawiają raczej na realizm. Cóż, „The Saboteur” nie wyszło to na zdrowie. Jak wspomniałem, klimat jest praktycznie nieodczuwalny, historia gdzieś się zatraca, a nam pozostaje latanie w miejsce kolejnych misji i faszerowanie hitlerowców ołowiem. Atmosferę mógł uratować pewien ciekawy zabieg polegający na wypraniu z kolorów okupowanych dzielnic, co miało nadać miastu specyficzną, mroczną aurę. Pewnie wynik udałoby się osiągnąć, gdyby nie fakt, iż sama oprawa wizualna pozostawia wiele do życzenia. To produkcja z zeszłego roku, a równie dobrze mogłaby powstać trzy, czy cztery lata temu! Tekstury są słabej jakości, brakuje im szczegółów, modeli postaci i samochodów jest bardzo mało. Przez to żadnego wrażenia nie robi efekt „koloryzowania”, mający miejsce po wyzwoleniu danej dzielnicy. Pod względem nastroju Pandemic dało ciała na całej linii.
Mimo to nie ma co spisywać gry na straty. Ta osadzona w otwartym świecie strzelanina TPP ma bowiem do zaoferowania całkiem przyjemny gameplay, który potrafi wciągnąć na kilka godzin w świat okupowanego Paryża. Podkreślam jednak, iż czerpanie przyjemności z obcowania z tą produkcją jest bardzo krótkotrwałe, w wyniku czego końcówka zaczyna już przynudzać. Nie robimy tutaj w końcu nic innego poza jazdą i walką – praktycznie w każdej misji najpierw docieramy do zleceniodawcy, obserwujemy krótki dialog, następnie pędzimy w miejsce akcji, gdzie wystrzeliwujemy garnizon Niemców. Później zabieramy zdobycz/likwidujemy cel/odbijamy zakładników i zwiewamy przed pościgiem. I tak w kółko przez około 10 godzin. Na szczęście rozgrywka ma jeden atut – strzela się naprawdę fajnie.
Scheisse!
Nasz bohater ma sporą odporność na kule, razi celnie, a wrogowie to imbecyle, więc ich wykańczanie daje niemałą ilość nieskrępowanej radości. W trakcie zadań przemy przed siebie, śląc pociski na prawo i lewo, z rzadka tylko chowając się za osłoną (nie ma specjalnego systemu, ale postać czasem „przykleja” się do przeszkód automatycznie), gdy natrafimy na silniejszego żołnierza. Obecnie mało jest podobnie prostych produkcji, „The Saboteur” pozwala więc w miły sposób oderwać się od gier, w których na każdym kroku grozi nam śmierć. Bronie czy rodzaj przeciwników nie mają tutaj znaczenia – zabawa polega na tym, aby iść przed siebie pozostawiając za plecami stosy martwych ciał. Oczywiście można się skradać, ba, nawet przebierać w mundury SS-manów, ale po co? Prędzej czy później i tak wywołamy alarm, a po czymś takim nie ma zmiłuj – oponenci zaczynają się mnożyć w ekspresowym tempie. Strzelanie jest bardzo satysfakcjonujące, ale szkoda zmarnowanego potencjału.
Paryż autorstwa Pandemic Studios nie jest zdecydowanie miastem, które chciałoby się zwiedzać. Nie ma w nim nic ciekawego, misje poboczne to jeszcze więcej tego samego, czego doświadczamy przy okazji głównego wątku. Jedynym urozmaiceniem jest możliwość zdobywania punktów kontrabandy i brania udziału w wyścigach. Nasz bohater, Sean Devlin, jest bowiem mechanikiem, a zarazem kierowcą rajdowym. Już na samym początku mamy zresztą fabularnie wymuszoną okazję wykazać swój „kunszt” w prowadzeniu samochodu. Bez obaw – model jazdy jest banalny (właściwie na upartego nie trzeba nawet puszczać gazu...), a przeciwnicy nie umieją jeździć, w związku z czym zwycięstwa przychodzą szybko i łatwo. Niestety tak samo sprawa ma się w przypadku dobrowolnego uczestniczenia w owych wydarzeniach, kiedy to nadal inni uczestnicy nie umieją przyspieszyć na tyle, aby stworzyć nam jakiekolwiek zagrożenie. Co ciekawe, miasto możemy jednak zwiedzać nie tylko w poziomie, ale i... pionie. Seanowi daleko do Ezia czy Altaira, ale i tak potrafi świetnie się wspinać, dzięki czemu żaden budynek, włącznie z Wieżą Eiffla, mu niestraszny.
Nie jest źle.
W sumie jedynym naprawdę udanym elementem „otoczki” są postaci. Każdy jest oryginalny i lekko przerysowany, co akurat w tym przypadku dobrze się sprawdza. Prym wiedzie oczywiście nasz Irlandczyk, który swoim niezbyt wyszukanym humorem nie raz przywoła banana na twarz gracza. Nie mogę również nie wspomnieć o zabójczo pięknej, „wyposażonej” znajomej bohatera, Skylar, czy mającej słabość do działaczy ruchu oporu Veroniqe. Tych ludzi naprawdę da się polubić, szczególnie pierwszą dwójkę i ich jednoznaczne aluzje. ;)
„The Saboteur” nie jest grą złą. Brakuje w niej głównie konsekwencji w obraniu kierunku – z jednej strony mamy banalną strzelaninę, z drugiej poważną, acz infantylną historię o zabójstwie i zemście. Widzimy zabawnych bohaterów w kontekście okupowanego miasta, na którego ulicach co chwila da się dostrzec poniewieranych przez hitlerowców obywateli. Grę dotknęła przypadłość ta sama, co Andrzeja Sapkowskiego przy okazji „Trylogii Husyckiej”. Przez to ostateczny wynik jest dobry, ale nie tak, jak mógłby być, gdyby zdecydowano się na konkretną ścieżkę.
Plusy
- barwne postaci
- fajne strzelaniny
- ciekawy koncept z kolorowaniem wyzwolonych dzielnic...
Minusy
- ...zmarnowany przez słabą grafikę
- brak konsekwencji przy wyborze koncepcji gry
- zmarnowany potencjał
- monotonia