Resident Evil Remake
Dodano dnia 02-02-2007 14:23
Nazywam się Chris Redfield, z drużyny Alpha S.T.A.R.S. Postanowiłem zostawić to, co dotąd ujrzałem w formie dokumentu... Nie wiadomo, co tu się może jeszcze przydarzyć...Wszystko zaczęło się w czerwcu 1998 roku. Drużyna Bravo została wysłana tu, do Raccon City, by sprawdzić, co jest przyczyną mordów w pobliżu gór Arklay; przypuszczano, że to grupa kanibali ukryła się w górach. Jednak mieszkańcy mieli inne zdanie. Twierdzili, że tych czynów nie dopuścili się ludzie, tylko potwory. Brzmi nieprawdopodobnie, ale nawet nie wiedzieli, ile mają racji...Kontakt z drużyną Bravo urwał się. My, drużyna Alpha, składająca się ze mnie, Jill Valentine, Barrego Burtona, Alberta Weskera, Josepha Forta oraz Brada Vickersa, zostaliśmy wysłani z misją odnalezienia oddziału Bravo. Wylądowaliśmy w lesie, gdzie zaczęliśmy szukać poszlak. Wpakowaliśmy się jednak w prawdziwy koszmar. Po chwili napadło nas stado psów... jeśli w ogóle można je tak nazwać. Nie miały sierści, niektórym brakowało kawałka skóry. Były za to niezwykle silne, szybkie i agresywne; z ich powodu zginął Joseph... Chcieliśmy się ewakuować, ale ten tchórz - Brad - odleciał, zanim zdążyliśmy dobiec. Musieliśmy wycofać się do stojącego w pobliżu dworu; sądziliśmy, że tam będzie bezpiecznie.Jakże się myliliśmy...Po wejściu okazało się, że zniknął Barry. Jednak nie mogliśmy wyjść go szukać... tam cały czas czyhało stado tych przeklętych kundli. Chwilę później usłyszałem hałas, coś jakby strzał z broni. Poszedłem to sprawdzić, a Jill i Wesker mieli na mnie poczekać w hali głównej.To, co zobaczyłem dwa pokoje dalej, zapamiętam do końca swoich dni. Był to potwór, przypominający człowieka, pożerający zwłoki Kennetha z oddziału Bravo. Nie miał włosów, miał puste oczodoły i podgniłą skórę; wyglądał jak umarlak, tyle, że żył i był pozbawiony jakiejkolwiek inteligencji. Wycofałem się, by donieść o tym Weskerowi, ale zarówno on, jak i Jill zniknęli. "Trzeba poszukać jakiegoś tylnego wyjścia, wezwać pomoc!" - pomyślałem. Postanowiłem więc zbadać ten dziwny dwór...Okazało się, że spotkany wcześniej potwór nie jest tu jedynym... Po dworze i okolicach chodziło ich znacznie więcej. Co najgorsze, często spotykałem je w grupach, co utrudniało mi ich eliminację. O ile pojedynczy umarlak nie stanowi większego problemu, to jeśli jest ich więcej, mogą człowiekowi dać solidnie w kość... Dobrze, że mimo wszystko znalazłem jakąś broń, bo z samym nożem długo bym nie przeżył. Na początku służył mi dobrze pozostawiony przez Jill Hangun. Nie była to jakaś szczególnie potężna broń, ale lepsze to, niż nic... W niedługim czasie znalazłem też strzelbę, która okazała się być później moją podstawową bronią. Znalazłem też Magnuma, podobnego do tego, którego ma Barry, czy mały pistolecik z jednym nabojem w środku. Wszystko to pozwoliło mi skutecznie eliminować przeciwników... Dodatkowo, mogłem użyć porozrzucanych tu i ówdzie przedmiotów, takich jak sztylety, czy granaty, które pozwalały uniknąć mi ran, kiedy złapał mnie zombie, czy rzucił się na mnie pies. Ale w wypadku umarlaków nie wystarczyło tylko do nich postrzelać, czy podźgać nożem... Te cholerne zgniłki po jakiejś godzinie wstawały z powrotem, diametralnie zmienione. Stawały się szybsze, zwinniejsze, silniejsze, wyrastały im pazury, a ich skóra nabierała koloru czerwonokrwistego. Mimo to, odkryłem dwa sposoby zabicia ich "na śmierć". Pierwszy z nich, odstrzelenie głowy, wymagał ode mnie dość silnej broni i sporej celności. Mogłem im odstrzelić głowę, bezpośrednio w nią strzelając, lub to samo zrobić z nogami i zgnieść im głowę za pomocą kopniaka. Drugim ze sposobów była kremacja. Za pomocą zapalniczki i znalezionej w jednej z graciarni butli na paliwo, mogłem po prostu zastrzelić tego potwora i po prostu go spalić. Jednak to rozwiązanie jest dość frustrujące, gdyż zajmuje cenne miejsce na inne przedmioty, których mogę ze sobą wziąć przecież tak mało...Najgorszy był jednak ten potwór, którego spotkałem w zrujnowanym domku letniskowym... Wielka, ogromna kupa mięcha, wydająca potępieńcze jęki. Jego wygląd budzi obrzydzenie, albowiem na sobie ma wiele poodrywanych ludzkich twarzy. Co najgorsze, w żaden sposób nie udało mi się go dotąd zabić; nieważne, ile i z czego do niego strzelałem, rezultaty były mizerne. Takich potworów jest więcej, jak choćby przeogromny wąż, czy ta ogromna roślina, Plant42, która została zainfekowana jakimś T-Virusem. Co do cholery wydarzyło się w tej rezydencji!? Nie ukrywam, że czasem nieźle się bałem, kiedy jakiś z nich wyskoczył na mnie z ukrycia...Przeżyć pomagała mi wiedza o porozrzucanych w pobliżu ziołach. Najczęściej spotykałem zielone, pozwalające ukoić rany, ale zdarzały się też niebieskie i czerwone. Te pierwsze pozwoliły mi wyleczyć naturalne toksyny, natomiast drugie same nie miałyby żadnego efektu, lecz w połączeniu z zielonym wzmacniały jego efekt. Czasami spotykałem też rośliny, które były na razie zbyt małe, bym mógł je wziąć ze sobą, ale mimo wszystko mogłem się za pomocą nich wyleczyć.Dwór jest pełen zagadek. Poczynając od zebrania czterech masek, by móc się z niego wydostać, po przestawianie zegara, czy granie na pianinie. Niektóre z nich wymagają sporej zręczności, przy innych wymagane jest logiczne myślenie. Jednak wszystko zdaje się mieć jakąś logiczną całość; jeśli nie wiedziałem, co dalej robić, wystarczyło przeczytać wcześniej zebrane dokumenty, czy obejrzeć posiadane już przedmioty. Ktoś, kto projektował ten dwór, musiał być nieźle świrnięty. Przykładowo, by zdobyć jeden z kluczów, musiałem mieć gwizdek, zagwizdać po psy w odpowiednim miejscu, zabić je i zabrać jednemu z nich obrożę. Po przyjrzeniu się jej, zobaczyłem, że jest w niej moneta. Zaś po naciśnięciu przycisku zamieniła się w imitację klucza, którą musiałem podmienić z prawdziwym kluczem w jednym z pokoi. Jeśli bym tego nie zrobił, zostałbym poćwiartowany na części przez jedną ze zbroi.Jednak, pomimo tych potworów, cała rezydencja jest na swój sposób piękna. Przede wszystkim jest ogromna, a wszystko wykonane z najmniejszymi detalami, takimi jak świece, malowidła sławnych malarzy, czy przepiękne rzeźby. Czasami nawet przystawałem na chwilę i podziwiałem otoczenie. Wszystko wygląda wspaniale i aż szkoda, że tak piękny budynek skrywał w sobie taki koszmar.Moje sprawozdanie musi dobiec w tym momencie końca. Zostało mi tutaj jeszcze dużo do zrobienia, a do drzwi zaczyna dobijać się jakaś istota, wydająca potępieńcze dźwięki. Muszę być gotowy, by stawić jej czoło..Ps. Nie opisałem paru elementów, ponieważ kompletnie nie pasowały do powyższej formy wypowiedzi. Zatem opiszę je osobno.*Muzyka i dźwiękiMajstersztyk. Tu naprawdę nadaje niezły klimacior i można dzięki niej popuścić w gatki. Większość to zupełnie nowe kawałki, choć zdarzają się i remixy z wersji na psx/nds (tak, jest wersja re1 na nds'a, ale to konwersja z psx'a, aczkolwiek zmodyfikowana pod kątem "dwuekranowca"). Oczywiście, najlepszym z soundtracku jest... cisza. Tak, głucha cisza to coś, co czasami daje tu naprawdę mocnego kopa, większego niż złowieszcza muzyka. Głos postaci nie jest podkładany przez te same osoby, co w wersji psx'owej, mimo tego aktorzy radzą sobie równie dobrze, jak w pierwowzorze.*Zmiany w stosunku do Resident Evil 1Kupa miejsc to nowe lokacje! Praktycznie przez 1/3 gry mamy do czynienia z nowymi rzeczami, nie tylko miejscówkami, ale też i pewnym potworem (chodzi o tego z twarzami). Nie będę zdradzał jego imienia, bo właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze :] Po przejściu gry w odpowiednim czasie mamy dostęp do zupełnie nowych, 3 trybów rozgrywki. Pierwszy z nich, One Dangerous Zombie bardziej rozwija postać Foresta Speyera (z grupy Bravo), oczywiście, na niekorzyść gracza. Podczas normalnej rozgrywki po prostu wstaje i nas atakuje, a w tym trybie lata za nami obwieszony materiałami wybuchowymi. Jeden strzał w jego kierunku i wszystko wylatuje w powietrze. Drugi z trybów, Real Survival Mode, podnosi poziom trudności ponad Hard, blokuje autonamierzanie oraz sprawia, że skrzynki, w których pozostawiamy nadmiar przedmiotów, nie są połączone (czyli zostawiając przedmiot w jednej z nich nie ujrzymy go w następnej). Trzeci z nich jest przeznaczony dla kompletnych maniaków - Invisible Enemy. Jak sama nazwa mówi, przeciwnicy w nim są niewidzialni, czyli trzeba znać na pamięć umiejscowienie każdego potwora. Po jego przejściu dostaje się jednak specjalne podziękowanie od dyrektora Capcomu (naturalnie, w grze). Ot, taki bajerek :]
Plusy
Minusy