Resident Evil 0
Dodano dnia 02-02-2007 12:32
Nintendo 64 było niczym przepyszne danie, jednak, żeby je przygotować, kazano twórcom użyć plastikowego widelczyka dla niemowlaków, zardzewiałych grabii i zmusić do podgrzania całej potrawy za pomocą zapałek. Kartriże do konsoli charakteryzowały się bardzo małą pojemnością (max. 64 MB), toteż wiele gier, jak choćby Metroid w 3D czy też właśnie Resident Evil 0, nigdy nie ujrzało światła dziennego. Capcom jednak, niczym fanatyczny emo narutard, nie poddał się i gra zawitała na konsolę następniej generacji, jaką jest poczciwy Gacek. Czy wyszło to grze na dobre? Odczucia moje są mieszane niczym Bloody Mary (taki drink), toteż zapraszam do lektury.Po uruchomieniu gry wita nas - na pierwszy rzut oka - całkiem fajne intro. Jednak gdy rzucimy okiem po raz drugi, czar pryska, ponieważ filmik wprowadzający zrobiony jest po prostu z fragmentów cut-scenek... Już wolałem toto z tym "odczłonkowanym" (czytając później po raz drugi tą reckę przez oddaniem nie mogłem uwierzyć, że napisałem coś takiego O_o) zombie z Resident Evil Remake'a. Później mamy całkiem ładnie zrobione menu, jeszcze tylko charakterystyczny dla serii okrzyk i możemy rzucić się w wir koszmaru.Jak został stworzony T-Virus? Kiedy została założona organizacja "Umbrella"? Przez kogo? Na te pytania odpowiada nam Resident Evil 0. Wszystko zaczyna się wraz z wysłaniem helikopterem oddziału Bravo (m.in. Rebbecca'i Chambers) do Gór Arklay z powodu dziwnych morderstw, które miały tam miejsce. "Ofiary zostały najwidoczniej pożarte", jednak w trakcie śledztwa nasza Załoga G odkrywa furgon więzienny z martwymi policjatami, którzy eskortowali niejakiego Billy'ego Coen'a. Dowódca każe odnaleźć Billy'ego, jednak zamiast tego Rebbecca odnajduje rozbity pociąg pełen trupów. Wejście tam nie było jednak dobrym pomysłem, gdyż okazuje się, że owe trupy martwe bynajmniej nie są, są za to głodne i mają ochotę na naszą bohaterkę (jak ja kocham takie dwuznaczne stwierdzenia =DDDDDDDDDDDddd[de]). Wkrótce po tym Rebbeca spotyka Billy'ego, który proponuje jej współpracę, gdyż - jak twierdzi - w pojedynkę nie dadzą rady hordom zombie. Rebbeca, po starciu oko w oko z bardziej niebezpiecznym niż zombie produktem McDonal... Umbrelii, godzi się na taki układ.Samą rozgrywkę można porównać do klocków Lego. Niby są nowe elementy, jednak filozofia pozostaje taka sama. Nadal mamy tustatyczne kamery, zombie, animację ładowania się drzwi, zombie, klasyczne dla serii bronie, zombie... Ale - jak już wspomniałem - zmiany są. Największą z nich jest możliwość, a często i konieczność sterowania dwoma postaciami. Capcom w końcu poszedł po olej do głowy (z pierwszego tłoczenia) i tak, jak mieliśmy latających niewiadomo gdzie Wesker'a i Barry'ego w Remake'u, tak jak mieliśmy Jill i Carlos'a oddzielnie zwiedzających Raccon City w "trójce", tak tutaj mamy Rebeccę i Billy'ego - razem, jak na ucieczkę przed hordom zombie przystało. Początkowo obawiałem się, że twórcy uraczą nas Daikaszanopodobną inteligencją towarzysza bronii (tak, ilekroć jest mowa o drugiej postaci lub drużynie z AI to ta gra przychodzi mi na myśl, to chyba jakiś trwały uraz ;/), ale nie jest tak źle. Możemy przełączać się pomiędzy immiennika pana Gates'a , a "Beatkę", mamy też możliwość wydawania prostych komend jak "zostań tutaj", "choć za mną" czy "atakuj". Całość została rozwiązana dosyć sprawnie, jedynym mankamentem jest brak możliwości ustawienia, co chcemy atakować danym gnatem. Zdarzyło mi się, żę Rebecca, uzbrojona w granatnik, niczym berserker rzuciła się z nim na... kruki. Mały minusik, ale zawsze. Podnadto postacie różnią się między sobą możliwościami - Billy, jako były członek Marines, jest silny i potrafi wykonać dużą większą pracę fizyczną (np. przesunięcie skrzyni) niż Rebecca, która z kolei jest drobniejsza i potrafi dostać się do ciasnych miejsc, może też mieszać lecznicze zioła, zwiększając ich możliwości.Drugą nowością jest zmieniony system operowania przedmiotami. Wcześniej, aby pozbyć się przedmiotu z invetory, musieliśmy tłuc się do tzw. "magicznej skrzynki" (przedmioty włożone do takiej skrzyni pojawiają się we wszystkich innych w grze), tu po prostu... wyrzucamy go na ziemię. W końcu mamy ficzer, na który - myślę że każdy fan serii - czekał od dawna. Autorzy też widocznie byli z niego dumni, bo zapomnieli dodać coś znacznie bardziej przydatnego, a mianowcie wspomniane wyżej skrzynie. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby gra była tak skonstruowana, że latanie po korytarzach zostałoby ograniczone do minimum, ale czasem trzeba spędzić 7 minut, aby wziąść przedmiot z drugiego końca centrum treningowego, bo nagle jest nam superpotrzebny.A co z resztą? Właściwie mógłbym w tym momencie przekopiować parę zdań z moich poprzednich recenzji gier z tej serii i wszystko by pasowało do siebie. Repertuar wrogów poszerzył się aż o DWIE (*orgazm*) pozycje. Są to Leechman (taki zombie złożony z pijawek, ma galaretkowatą strukturę, silne ataki i ogólnie jest wkurzający) oraz powiększona żaba (chwyta nas jęzorem i próbuje połknąć, pierwsza reakcja? "WDF :/"). Autorzy nawet posuneli się dalej i "zeszmacili" niektórych przeciwników. Weźmy np. Huntery. W REmake, po ujrzeniu jakiegokolwiek wykrzywiałem twarz w przerażeniu i cichutko mówiłem "OH SHI-", w RE3 było trochę gorzej, ale i tak Huntery były groźne, tutaj natomiast bezproblemowo można wykończyć je Handgunem i zostać z poziomem zdrowia "Caution" (czyli średnim). Bossowie też nie są jacyś wybitni. Powiększony skorpion - okej, początek gry, dalej będzie lepiej. Powiększona stonoga - okej, to wciąż początek gry. Powiększony netoperek... Ile można?! Gra opowiada o śmiercionośnym wirusie, to ogromne wręcz pole do wykazania się wyobraźnią, a autorzy zamiast jej użyć, karmią nas jakimiś ochłapami w stylu Power Rangersów. Wyjątkiem jest nasz stary znajomy z pierwszej części, ale czy jest sens dawać po raz n-ty takiego samego bossa? Z wrogami trzeba sobie jakoś poradzić, ale rewolucji w sprawie przedłużaczy ręki też nie uświadczymy. Powracają standardowe już dla serii Handgun, Shotgun, Grenade Lanucher czy inny Magnum. Jedynymi nowymi broniami są Hunting Gun - słabsza, wolniejsza i mniej pojemna wersja Shotguna (którego, nawiasem mówiąc, znajdujemy pół godziny gry dalej). Drugim i ostatnim nowym narzędziem mordu są koktaile mołotowa, w założeniu mają eliminować grupy zombie, lecz w praktyce zapalają je i wielkiej krzywdy nie czynią. Grafika wciąż stoi tu na wysokim poziomie REmake'a. Dużo rozmaitych szczegółów, bogate w polygony modele postaci i przeciwników, niesamowite oświetlenie... Warto zaznaczyć, że zombiaki są bardzo zróżnicowane - a to naukowiec, a to komandos, a ich wygląd robi piorunujące wrażenie. Pod względem ruszających się obrazków jest to jedna z najlepszych gier na grajkostkę. Akcję dalej obserwujemy ze statycznych kamer, aczolwiek gdzieniegdzie wcale one takie statyczne nie są, co nadaje grze dynamiki. Szkoda, że nie zastosowano tego, jako zwyczajne rozwiązanie w grze, gdyż dalej mamy tu sytuację, gdzie przez umiejscowienie kamery wpadamy w objęcia zombie. Muzyka trzyma w napięciu, większośc kawałków utrzymano w stylu REmake'a (czyli mroczne, działające na człowieka dźwięki), ale jest też kilka solówek fortepianowych. Grafika i muzyka tworzą razem charaterystyczny dla Residentów klimat. Klimat, którego łatwo nie da się zapomnieć. Dubbing postaci też jest niezły, aczkolwiek niektóre teksty ssą ("cześć panienko, fantazjowałaś o mnie mającego ciebie?"). Zapytacie, czemuż to mam tyle wątów odnośnie zerowej części "zasiedziałego zła", podczas gdy przy REmake wręcz rozpływałem się w zachwytach? Odpowiedź jest prosta - Resident Evil Remake to reedycja starej gry, z tego powodu jestem wstanie wybaczyć jej część błędów (przykładowo zagadkę z przesuwaniem posągów w odpowiedniej kolejności), zaś Zero to zupełnie nowa gra, a to zobowiązuje. Zazwyczaj przy seriach gier, które mają dużo części, jestem jak ten żyd ze "Skrzypka na dachu", ale lubię też powiew świeżości. W tym wypadku nie jest to powiew, a tylko chuchnięcie - trochę za mało, aby przyznać grzę naprawdę dobrą ocenę. Bawiłem się przy tej grze nieźle, ale części błędów po prostu można było uniknąć. Jeśli jesteś fanem serii RE, będzie to dla ciebie kolejna wspaniała przygoda z umarlakami w roli głównej, błędy szybko przestaną ci przeszkadać i zostaniesz wessany przez naprawdę niezły klimat gry. W przeciwnym wypadku będzie lepiej, jeśli sobie i tą część odpuścisz.
Plusy
Minusy
Marcin |
Zalewski |
"dopelfish" |
Brak obrazów powiązanych z tą grą.