Star Wars Rogue Squadron III: Rebel Strike
Dodano dnia 02-02-2007 12:54
TA GRA SSIE HARD!!!!!!!!!!!!!!1111Srsly, dawno już nie widziałem tak bardzo spartolonego produktu. Gry bazujące na licencjach filmowych z reguły nie są zbyt dobre, ale zawsze utrzymywały pewien poziom, który pozwalał zostać przytomnym i przebrnąć przez nierzadko "genialnom" fabułę. Star Wars Rogue Squadron III: Rebel Strike pozbawiony jednak został tego czegoś i w tym wypadku mamy do czynienia z produktem Daikatanopodobnym. Beware, maj frendls - wchodzimy do jaskini, gdzie znaleźć można szczątki nawet najpotężniejszych superbohaterów, a to jest wasza szansa, aby zawrócić.Pierwszą rzeczą jest tytuł. Poważnie, czy ktokolwiek jest wstanie wymówić go na jednym oddechu, nie mówiąc już o zapamiętaniu? Wyobraźcie sobie sytuację - kolega, albo koleżanka (coby bylo bardziej seksi :******) zadaje wam pytanie - "w co ostatnio grasz?", odpowiedź - "W Star Wars Rogue Squadron III: Rebe...". I w tym momencie czacha ekspoloduje z powodu jego długości (coś w rodzaju "Ping of Death"). Nie należę do ludzi oceniających gry tylko po tytułach, inaczej nigdy nie zagrałbym w takie produkcje jak Poł-Żywy (Half-Life)*, Bohaterowie Potęgi i Magii (Heroes of Might and Magic) czy nie oglądałbym Południowego Parkingu (South Park), zatem - przejdźmy dalej.Po włożeniu płytki moim oczętom ukazał się znaczek LucasArts'u. Ów ludzik zaczął ruszać kolanem w rytm muzyki, a chwilę później widziałem już tylko Threepio i Dartha Vadera tańczącego przy discopolowym remixie jednego z kawałków filmowego soundtracku. Moje oczy i uszy zaczęły krwawić, zatem odruchowo wcisnąłem klawisz "A" i jakoś wytrwałem do menu głównego. To, o dziwo, jest całkiem bogate i można ustawić pierdyliard opcji, które i tak w bardzo małym stopniu wpływają na grę. W tle lecą urywki z filmu i męczy nas iście rzępoląca muzyka. "A", "A" i jeszcze raz "A".Ekran wyboru misji pozwala wybrać nam misję (OMGF SRSLY?!???!?!?!?!?!?! NO WAI!!!!). Te odblokowujemy poprzez przechodzenie innych (captain obvious to the rescue!), niektóre z nich wymagają zarobienia jakiś tam punktów, które zdobywamy przechodząc misje w odpowiednim czasie, czy też wykańczając odpowiednią ilość wrogich statków. I właśnie tu klęczy cały gameplay gry.Na początku twórcy torturują nas obrzydliwie przydługimi scenkami, których NIE DA SIĘ POMINĄĆ. Obojętnie, czy startujemy do tej misji pierwszy, czy siedemdziesiąty raz. Co w tym złego? Otóż, jeśli wyjdziemy z rozgrywki "brutalnym" sposobem (wyłączenie konsoli przyciskiem POWER, czy też wyjęcie wtyczki), musimy całą "pasjonujoncom" scenkę oglądać jeszcze raz. Kiedy już w końcu przebrniemy przez to bagno, przejmujemy kontrolę nad swoją maszyną, zazwyczaj w asyscie 2 innych statków. To tylko pozory, gdyż nimi także sterujemy i wykonują one nasze rozkazy. Piloci są na tyle inteligentni, że gdy zdecydujemy się ostrzelać własny transportowiec... pomagają nam. Grrrrrrrrreat. Pomimo 2 dodatkowych statków trafienie w cokolwiek jest cudem. Niby są dwie kamery (tpp i fpp) ale obie są równie beznadziejne. Kamera w tpp jest ustawiona za blisko statku (on chyba zajmuje 1/5 powierzchni telewizora), natomiast w fpp czasem 7/8 (!) ekranu zakryte jest wnętrzem kabiny i HUDem. Chyba najważniejszym elementem strzelanki, prócz bronii, jest możliwość dopadnięcia wrogiego statku/Bóg wie czego, ale tutaj graniczy to z cudem! Nie można wycelować w nieruchomy obiekt (!), gdyż X-Wing czy inny Millenium Falcon leci albo za wolno, albo za szybko. Zwłaszcza, że misje są jakby podzielone na kilka części i jesteśmy skazani na przejście ich wszystkich za jednym zamachem. Dlaczego, pytam się, dlaczego nie mamy możliwości zapisania gry pomiędzy jej częściami? Jeśli już przy tym jesteśmy, to mamy paradoks wzięty żywcem z TMNT na NESa** - pomimo, że nagle przenosimy się w zupełnie inne miejsce, to ilość żyć na jedną misję pozostaje taka sama. Radar też nie pomaga. W jednej z misji naszym zadaniem jest odnaleźć ukryte laboratoria Imperium (czy cos w ten deseń) Po krótkim torze przeszkód (ta, genialne...) zostajemy zamknięci w pomieszczeniu pełnym TIE Hunterów, szybka wymiana ognia, fajnie, po czym zostaje nam ostatni TIE Hunter do rozwalenia, radar pokazuje jego położenie... PRZEZ 10 MINUT SZUKAŁEM TEGO *** STATKU, TYLKO PO TO, ŻEBY WLEPIĆ MU JEDNĄ RAKIETĘ (na dodatek "samonaprowadzającą"). Gdy gdziekolwiek się ruszymy, radar zaczyna wariować, a wszystko zaczyna przypominać grę „Gdzie jest Wally?” (takie czasopismo było kiedyś w kioskach, może niektórzy pamiętają). Po tak frustrującym zadaniu miałem nadzieję na nagrodę w postaci jakiegoś fajnego bossa, czy czegoś w ten deseń. DUPA (wersja familijna: CZTERY LITERY)! Żadnych laboratoriów imperium tam nie ma i nigdy nie było. Koniec misji? Skądże. Jeden ze statków Rebelii ostro obrywa lazorem z powierzchni jakiejś planety, a my przełączamy się na oddział bombowców na tej właśnie planecie, coby zniszczyć owy lazor. Tak, to jest jedna misja. Przez to też zachodzi paradoks, gdy wybierzemy inny statek niż standardowy - ot, w pierwszej części misji mamy Milienium Falcona (chyba jedyny użyteczny pojazd w grze), a w cut-scence rozpoczynającej drugą część misji (awaryjne lądowanie na pobliskiej planecie) spadamy już w X-Wingu, standardowym statku dla tej misji. Grrrrrrrrrrrrrrrrrrrreat.Czasem gra daje nam możliwość bezpośredniego kontrolowania bohaterów trylogii. Te misje to jeden "fail & aids", jak to się zwykło na naszym (i nie tylko) kanale ircowym określać rzeczy o potencjale fajności równym zero. Trafić kogoś pociskiem w tej grze mógłby tylko Jezus czy inny cudotwórca, na dodatek nie zauważyłem tak oczywistej rzeczy jak lightsaber (a na okładce jest, nieładnie), zamiast tego mamy - o zgrozo - blaster z nielimitowaną amunicją... Ale to i tak nic w porównaniu z misjami "odtwórczymi", które musimy najpierw odblokować zdobytymi wcześniej punktami. Pierwszym takim zadaniem jest odbicie Księżniczki Leii z Gwiazdy Śmierci (tak, tak jak w filmie, są nawet te same lokacje). Dodatkowo, całość przeplatana jest wstawkami znanymi z kina. I tu twarde starcie z rzeczywistością: nośniki Gamecube mają około 1,4 GB, jest to trochę mało, jak na grę z dużą ilością filmików i ładną grafiką (którą zaraz opiszę). Producent, w takiej sytuacji, ma dwa wyjścia: albo dodać drugi dysk, albo ograniczyć co nieco dodatki i jakimś cudem wepchnąć wszystko na jeden. Najlepszym wyjściem byłaby pierwsza opcja (lepiej dla gracza), ale "biedny" LucasArts zdecydował się na zastosowanie drugiej opcji (lepiej dla producenta, choć koszty są minimalnie mniejsze). Co poszło pod nóż? Filmiki... W momencie, gdy po raz pierwszy ujrzałem pocięte wstawki filmowe z Nowej Nadzieji, otworzyłem japę i trzymałem tak długo, że domowy Spiderman zdążył sobie zrobić porządną sieć. JAK ONI ŚMIĄ! Jestem fanem trylogii, mogę wybaczyć wiele, ale coś takiego to istne świętokradztwo! Natalie Portman w Mrocznym Widmie? Mogę wybaczyć. Jar Jar? Wytrzymam, co prawda z zaciśniętymi zębami, ale wytrzymam. Pocięte scenki? NO FUXIN WAI! LucasArts już nie raz pokazało, że ma fanów w czarnej dziurze, tym razem nie jest inaczej. Temu, kto wpadł na taki genialny pomysł, należy się rakieta protonowa prosto w twarz i operacja chirurgiczna lightsaberem!Aby zapchać ogólną dysfajność (i dysszybkość) gry, twórcy gry przygotowali nam dodatkowe atrakcje. Jedną z nich jest tryb multiplayer, gdzie mamy kilka trybów rozgrywki: Deathmatch, cosik w rodzaju Domination znanego z Unreal Tournament, co-op, oraz tryb specjalny, gdzie mamy np. wyścigi. Wszystko fajnie, ale twórcy po raz kolejny dali plamę i w trybie kooperacji misje są te same, co misje single player w Rouge Squardon II. Innowacyjność i kreatywność rulez. Nie możemy zagrać w misje singe z RSIII w trybie co-op, nie możemy zagrać w misje co-op w singlu. Się pytam - czemu? Czy tak trudno jest dodać dodatkową opcję w menu? Misje z RSIII możemy co prawda odblokować, ale to i tak ficzer, który powinien być w grze od samego początku. Innym - tym razem sympatycznym dodatkiem - są 2 gry z automatów, oczywiście osadzone w realiach Star Wars. Szkoda, że jednak są to te bardziej prymitywne.Nie wiem, co jeszcze napisać. Oprawa audiowizualna? Grafika to istny majstersztyk, jest ona największą zaletą gry, nie licząc misji, w których sterujemy bohaterami, gdyż ich oprawa graficzna przypomina mi Quake 2. Muzyka? Ta w menu jest irytująca (w ogóle nie pasuje do klimatu SW!), natomiast przez resztę gry nie jest aż tak źle. Zaskoczeniem są natomiast głosy, brzmiące identycznie jak w produkcji z wielkiego ekranu, dubbing też jest niezły.Czasami człowiek widząc taki produkt ma ochotę po prostu uderzać głową w ścianę. Gra jest nieklimatyczna, niegrywalna, niedopracowana, pocięta niczym 13-letnia emo, słowem = bubel. Dwójkę wystawiam tylko z powodu dodatków, licencji, grafiki oraz dubbingu. Dopóki nie rozwieszasz w pokoju plakatów Natalie Portman jako Królową Amidalę, dopóki nie masz w domu figurek z JarJarem, dopóki nie preferujesz wersji z polskim dubbingem nad wersją angielską z napisami, dopóty trzymaj się z daleka. W mojej opinii to „coś” jest totalnie przecenione (średnia z gamespotu to 7.8 O_o) i może jestem odosobniony w swoich odczuciach, ale jest to moja opinia, i jeśli ty, czytelniku Gamescity, nie zgadzasz się z nią - masz do tego pełne prawo. Ale pamiętaj że mistrz Jedi Dop-El Fish słabą moc w tej grze czuje.*Tak, wiem, że "Half-Life" to po polsku "okres połowicznego rozkładu pierwiastków promieniotwórczych".**Tennage Mutant Ninja Turtles na NESa (Pegazusa)- w jednej z misji gracz – jako żółw – wskakiwał za kółko ciężarówki, która miała taki sam pasek życia jak owy gad.*** - tu wstaw ulubioną obelgę
Plusy
Minusy