Final Fantasy X
Dodano dnia 02-02-2007 12:35
Final Fantasy to seria o niezwykłej historii. Pierwsza część miała być ostatnim tytułem wydanym pod szyldem Squaresoftu, jej olbrzymi sukces jednakże nie tylko pozwolił programistom na kontynuowanie działalności, ale jednocześnie dał początek sadze, której kolejne odsłony stawały się wręcz synonimem słowa jRPG. Dzięsiąty "Fajnal", będąc pierwszym wydanym na konsolę PS2, fanom oferować miał zupełnie nowe doznania w dziedzinie audio-video. Dotychczasowe cechy charakterystyczne serii, jak mangowa, wielowątkowa fabuła, turowy system walk oraz masa dodatkowych zadań do wykonania, miały otrzymać godną oprawę graficzną, zaś postacie po raz pierwszy mogły do nas przemówić swoim głosem, nie zaś, jak dotychczas, poprzez pojawiające się na ekranie dymki. Fabuła, jak to w jRPGach bywa, opowiada o ratowaniu świata. Kraina, którą tym razem mamy do ocalenia, nazywa się Spira, ucieleśnienie wszelkiego zła i źródło dręczących lud potworów zwie się Sin, zaś jedynym sposobem na jego pokonanie jest wezwanie mitycznej bestii, Final Aeona. Żeby nie było zbyt łatwo, stwora wezwać może tylko specjalnie wyszkolony Summoner, który przebyć musi niebezpieczną podróż, na końcu której pozna sposób na wezwanie ostatecznego Aeona. Główny bohater gry, Tidus, żył sobie spokojnie w świecie bez Sina jako gwiazda tutejszego sportu narodowego, Blitzballa (coś jakby połączenie piłki nożnej z ręczną, rozgrywające się w całości pod wodą), kiedy to, podczas niespodziewanego ataku tego drugiego, przeniesiony został właśnie do Spiry. Tam szybko zaprzyjaźnia się z Yuną, młodą Summonerką wyruszającą na pielgrzymkę oraz jej obrońcami, niebieskim futrzakiem Kimahrim, adeptką czarnej magii Lulu i pasjonatem blitzballa, Wakką. Tidus, mając nadzieję, że uda mu się znaleźć drogę do domu, dołącza do Yuny i spółki. Fabuła, jak to w grach tego typu bywa, z czasem zaczyna się coraz bardziej komplikować, pojawia się coraz więcej wątków, postaci pozytywnych, jak i negatywnych, to, co z początku wydawało się być białe, okazuje się czarne. Historia opowiedziana jest zgrabnie, w sposób ciekawy, całość potrafi zaciekawić gracza, bynajmniej nie jest to jednak szczytowa forma serii - do fabuły z choćby FFVII sporo historii Tidusa brakuje, jest jakby bardziej... kiczowata, a postacie są zbyt schematyczne.Braki fabuła nadrabia za to sposobem ukazania wydarzeń. Zastąpienie dwuwymiarowych teł w pełni trójwymiarowymi lokacjami w chwili wydania robiło olbrzymie wrażenie, podobnie jak bogate modele głównych bohaterów. Teraz, po kilku latach, bez problemu można znaleźć ładniejsze tytuły, ale animacje, szczególnie w trakcie wzywania summonów oraz podczas overdrive'ów (o obu za chwilę), do dziś potrafią zrobić wrażenie, podobnież jak piękne sekwencję FMV, z których Squaresoft zresztą słynie. Najgorzej prezentują się modele NPCów, gorsze od niejednych psxowych postaci.Doskonale spisali się spece od dźwięku. W każdej lokacji muzyka została dobrana doskonale, Battle Theme skutecznie mobilizuje do walki, zaś flagowy hymn gry, "Sudeki da ne", wpadł mi w pamięć na tyle dobrze, że nawet teraz, w kilka tygodni po ostatnim odsłuchaniu go, potrafię bez problemu zanucić jego melodię. Postacie po raz pierwszy przemówiły, co znacznie ułatwia identyfikację z nimi. Głosy dobrano doskonale, żal tylko, że nie pokuszono się o nagranie kwestii tych nieszczęsnych NPCów, którzy nie dość, że beznadziejnie wyglądają, to nawet mówić nie umieją.Sama walka opiera się na mocno przerobionym Active Time Battle znanym z poprzednich części serii. Walczymy więc w systemie turowym, na raz w pojedynku biorą zaś udział trzy postacie z drużyny. Każdy bohater ma swoje własne umiejętności - Yuna może wzywać wspomniane już wcześniej summony, tutaj nazywane Aeonami, które wspomagają nas w walce, Lulu powala wrogów zaklęciami czarnej magii, Wakka potrafi nałożyć negatywne statusy na przeciwników itp. Każda postać ma też szczególnie silne ataki nazywane Overdrive'ami, których użycie wymaga naładowania specjalnego paska. Kiedy już decydujemy się wykorzystać OD, uruchamia się inna dla każdej postaci minigierka, której ukończenie zwiększa jeszcze bardziej siłę ataku. Różnice w systemie ATB objawiają się w tym, że teraz walki są w 100% turowe, podczas gdy dawniej refleks miał jednak jakieś znaczenie. Poza tym, choć w walce wciąż biorą udział tylko trzy postacie, to po raz pierwszy możemy je podmieniać na kogoś innego z drużyny w samym środku walki. Warto odnotować też, że summony nie znikają od razu po wykonaniu swojego ataku, ale zostają na polu walki dopóki nie skończy im się HP.Zmiany zaliczył też sposób rozwijania postaci. Zamiast typowych leveli, pojawiła się mapka nazwana Sphere Grid. Większość pól na tejże mapce może jednorazowo rozwinąć daną cechę naszych hirołsów, ale żeby nie było zbyt łatwo, zarówno rozwijanie cech, jak i poruszanie się zostało ograniczone. Za to pierwsze należy "płacić" sferami, które dość łatwo zdobyć z przeciwników, zaś poruszanie się zostało rozwiązane jak w klasycznych planszówkach, z tym, że to nie kości decydują o tym, jak daleko się poruszymy, ale doświadczenie zdobywane w walkach ze wszelkim plugastwem. Siłą gry, podobnie jak poprzednich FFów, jest jej żywotność. Przejście głównego wątku zajmuje kilkadziesiąt godzin, do tego dochodzą questy poboczne dające drugie tyle. Jest jeszcze możliwość gry w Blitzballa, rozwiązana w systemie turowym i, choć szybko nużąca, to jednak przedłużająca zabawę o kolejnych kilka godzin. Dla największych maniaków Squaresoft przygotował ultra potężnych, nieobowiązkowych bossów, których pokonanie wymaga kilkuset (sic!) godzin spędzonych na trenowaniu postaci. W moim wypadku zabawa z grą skończyła się przy bodajże 80 godzinach według licznika gry, choć zapewne jeszcze mi się zdarzy do gry powrócić. Ocenę końcową jednak z kilku powodów muszę obniżyć. Do wspomnianej już niedzisiejszej grafiki i słabszej niż zazwyczaj fabuły dochodzi największy mankament produkcji - strasznie nierówny poziom trudności. Przez pierwsze 10 godzin gry można iść "z marszu", po czym natykamy się na cholernego bossa, przed którym drugie 10h musimy spędzić na treningu bohaterów, dotychczas wymiatających wszystko, co się da. Kiedy już uporamy się z delikwentem, znowu gra z marszu, i znowu boss, który zjada nas na śniadanie. Taka sytuacja powtarza się kilkukrotnie i w pewnym momencie byłem naprawdę bliski rzucenia gry w kąt. Nie podoba się też beznadziejna synchronizacja mimiki z głosami, ale w porównaniu do poprzedniego mankamentu jest to raczej mały szczegół.Czy mimo to polecam FF X? Jak najbardziej! Gra wciąga jak diabli i mimo wszystko można się naprawdę utożsamić z bohaterami, gameplay jest przyjemny, żywotność olbrzymia. Nie jest to może najlepszy Final, ale jednak to wciąż Final, a nawet najgorsze tytuły z tej serii są dziełami sztuki na tle innych gier.
Plusy
Minusy
Michał |
Grygorcewicz |
"Czarny_Wilk" |
Brak obrazów powiązanych z tą grą.