SoulCalibur III
Dodano dnia 02-02-2007 12:54
Transcending history and the world, a tale of souls and swords, eternally retold. Powyższy cytat jest chyba najbanalniejszym sposobem na rozpoczęcie recenzji tytułu z cyklu Soul. Ale w tym wypadku nie mam zamiaru silić się na oryginalność. Nie ma sensu, gdyż każdy, kogo życie splotło się z przeklętym ostrzem, na zawsze zapamięta te kilka słów, obwieszczających każdy kolejny epizod historii mitycznego miecza, dającego posiadaczowi olbrzymią siłę, w zamian za równie olbrzymią cenę - za jego duszę.I will decide... when and how I die.Soul Blade, gra, od której zaczęła się historia Ostrza Dusz, podbijała gracza od samego początku. Dosłownie od początku - intro wprowadzające do gry było (ba! jest nadal!) niesamowite i zazwyczaj prawdziwy kontakt z grą zaczynał się po kilku, czasem kilkunastu resetach konsoli. Później było równie dobrze - piękna grafika, wspaniała ścieżka dźwiękowa, rozbudowany single, przyjemny multi. I niesamowity klimat, czyniący grę małym dziełem sztuki.Curse your fate as I do mine.Niestety, nie miałem okazji poznać kolejnych odsłon sagi, kontynuowanej jako Soul Calibur. Dopiero niedawno trafiła w moje ręce najnowsza odsłona serii, Soulcalibur III, krytykowana za małą liczbę nowości w stosunku do drugiego Calibura. Mnie, jako, że nie grałem w SC2, ta wada zbytnio nie interesowała. Mogłem więc się skupić na jakości samej gry, nie zaś ilości zmian wprowadzonych w stosunku do poprzednika.This is reality... know your placeNa początku oczywiście możemy, choć nie musimy, (niech no jakiś heretyk odważy się je przewinąć, a osobiście pochłonę jego duszę!) obejrzeć intro. Te w klimatyczny sposób przedstawia nam kilku bohaterów tej historii, ze szczególnym uwzględnieniem trojga nowych poszukiwaczy ostrza oraz Siegfrieda i Nightmare'a, wokół których w głównej mierze krąży akcja trzeciego Calibura. Opening ogląda się niemal równie dobrze, jak ten z Soul Blade'a, choć w dzisiejszych czasach animacji komputerowych pokroju Final Fantasy: Advent Children, nie robi on już takiego wrażenia, jakie zrobiłby dawniej. Niemniej, wielka szkoda, że Namco zdecydowało wykonać wszystkie pozostałe filmiki na enginie gry.Now... give me.. give me your soul!No, ale intro intrem, pora przejść do właściwej gry. Jeszcze tylko wybór postaci (co sprawiło trochę problemów, bo przez te trzy części trochę ich doszło), broni i rozpoczęcie gry. Pierwsze wrażenie? "OMFG, to na moim pleju jest możliwa taka grafika?!". Myślałem, że Tekken 5 to szczyty możliwości PS2, ale SC3 graficznie deklasuje nawet Króla Żelaznej Pięści. Postacie są szczegółowe, animacja płynna, a areny pełne drobiazgów. Do tego dochodzą niezbyt realistyczne, ale za to piękne smugi pozostawiane w powietrzu przez broń, iskry sypiące się przy każdym blokowaniu ciosu przeciwnika, rozbłyski w momencie wykonania celnego ciosu, efekty "płonięcia" broni przy silniejszych atakach... w zasadzie do szczęścia może brakować jedynie krwi, z której autorzy zrezygnowali. Dziwny ruch jeśli weźmie się pod uwagę, że gra i tak została zaklasyfikowana jako produkt dla graczy, którzy ukończyli szesnaście lat.I must protect my children futureWarstwa dźwiękowa również trzyma poziom. Głosy postaci zdubbingowano świetnie, IMO nawet lepiej niż w japońskim oryginale (kto nie wierzy, niech zmierzy - w opcjach można zmienić język postaci na oryginalny), zaś muzyka, zależnie od areny, raz jest mroczna, innym razem pompatyczna, a w chwilę potem przypomina soundtrack z "Piratów z Kraibów" albo innego filmu przygodowego. Tutaj jednak także znajdzie się drobne niedociągnięcie, do którego się przyczepie. Otóż często słowa wypowiadane przez narratora tuż przed walką urywane są w połowie, jakby twórcy nie przewidzieli, że ich wypowiedzenie będzie trwało więcej niż przewidziane kilka sekund. Nic poważnego, ale jednak ewidentny bug. The time is ripe... You shall become part of me.A jak wygląda sprawa z samym gameplay'em? Z początku wydawał mi się cholernie prosty w stosunku do Tekkena 5, ale wraz z upływem czasu i opanowywaniem coraz to nowszych kombinacji musiałem przyznać, że system walki jest jednym z najlepszych, jakie miałem okazję wypróbować. Jego ogólne założenia nieznacznie się zmieniły od czasu Soul Blade'a - jeden przycisk odpowiedzialny za blok, drugi za poziomy atak, trzeci za atak pionowy i czwarty za kopnięcie. Zniknął pasek informujący o stanie broni, co akurat moim zdaniem jest krokiem wstecz, gdyż nie ma już elementu, który wymuszał ciągłe atakowanie zamiast chowania się przed gradem ciosów. Poza tym postać może swobodnie poruszać się w trzech wymiarach, dzięki czemu uniknięcie ring-outów jest prostsze niż kiedyś. W grę łatwo "wejść", ale opanowanie w stopniu zaawansowanym choćby jednej postaci to robota na godziny. I o to właśnie w bijatykach chodzi. My life... is not yours for the taking.Do walki o Soul Edge stanęło tym razem 18 podstawowych wojowników, 7 ukrytych oraz kilkunastu bonusowych. Całkiem spora liczba, choć efekt blaknie, kiedy weźmie się poprawkę na to, że bonusowe postacie są zrobione na odwal się, zaś u głównych wojaków część ciosów się ze sobą pokrywa. Design i dobór bohaterów jest za to znakomity. Z poprzednich Caliburów powrócili między innymi wojowniczka ninja Taki, samuraj Mitsurugi, wspomniany wcześniej rycerz Siegfried wraz ze swoim mrocznym alter-ego Nightmarem, niewidomy szaleniec Voldo i pirat Cervantes. Oczywiście wszyscy oni dostali zestaw nowych ciosów, co by był sens kupować kolejną grę z serii. Po raz pierwszy pojawił się poszukujący sposobu na przezwyciężenie klątwy nieśmiertelności czarnoskóry Zasalamel, swoich wrogów tnący potężną kosą. Nowością jest też Tira, opanowana przez zło siedemnastolatka, używająca metalowego i ostrego jak brzytwa hula-hopu. Pochód nowych postaci zamyka ubrana jak gejsza Setsuka, poszukująca zemsty za śmierć swego mistrza, skrywająca śmiertelnie niebezpieczne narządzie zbrodni pod podstacią niepozornej parasolki. Ważna rzecz, że nowe postacie doskonale wkomponowują się w historię i w żadnym wypadku nie czuć, że dodano je na siłę.Curse your fate as I do mine.Dość istotną zaletą Soul Blade'a był rozbudowany tryb single. Gra, w przeciwieństwie do większości ówczesnych bijatyk, oferowała wiele godzin zabawy dla pojedynczego gracza. Soulcalibur III kontynuuje tę tradycję. Główną atrakcją jest tryb fabularny Tales of Souls. W trybie tym pomagamy wybranej przez nas postaci osiągnąć swój cel, którym z reguły jest albo zdobycie Soul Edge'a, albo jego zniszczenie. Istotne, że ToS jest nieliniowy i pomiędzy walkami możemy wybierać ścieżki, jakimi podąży nasz hiroł. Drugą atrakcją, dzięki której ToS jest czymś więcej niż zwykłym story mode, jest wykorzystanie popularnych w ostatnim czasie quick time events. Najłatwiej wytłumaczyć ich działanie na przykładzie: Nasz bohater wchodzi do świątyni, w której czeka go kolejna walka. Rozgląda się dookoła, ale nie widzi swojego przeciwnika. Nagle wróg atakuje z powietrza i mamy sekundę, aby wcisnąć przycisk, który pojawił się na ekranie. Jeśli nam się udaje, blokujemy atak i rozpoczynamy normalny pojedynek. Jeśli zaś nie zdążymy, przeciwnik trafia nas i już na starcie ma od nas więcej energii. W ten sposób autorzy dodali nieco interaktywności do zazwyczaj nudnych cut scenek.Kiedy już poznamy historię każdego bohatera, czeka na nas tryb Chronicles of sword, w zamyśle najoryginalniejszy element gry. Klasyczne pojedynki zostają tu wzbogacone o elementy RPG i... strategii. Wędrujemy po mapie taktycznej z kilkoma jednostkami, starając się zniszczyć twierdzę wroga nie dopuszczając jednocześnie do zagłady własnej. Kiedy nasze postacie spotykają wroga bądź wrogą twierdzę, zaczynają w nią naparzać, a my obserwujemy, jak pasek energii naszego celu jest stopniowo redukowany. Oczywiście w wypadku spotkania z żywym przeciwnikiem, jego działania również polegają na umniejszaniu paska naszej postaci. Jeśli nudzi nas bierne obserwowanie, możemy wcielić się w jedną z naszych jednostek i już w normalny sposób posłać nasz cel do piachu. Jest to rozwiązanie o tyle bardziej pożyteczne, że za normalną walkę nasza jednostka otrzymuje, niczym w rasowym rpgu, doświadczenie, przekładające się na jej żywotność, witalność, siłę i zręczność. Idea trybu genialna, ale kiedy okazuje się, że nasze poległe jednostki mogą wracać do boju nieskończenie często, całą część strategiczną szlak trafia i Kroniki Miecza przestają wyglądać na tak oryginalne, jak to brzmiało w press packach. Mimo wszystko jednak zagrać warto, bo 20 kronik połączonych jest całkiem niezłą warstwą fabularną i choćby z tego powodu zabawa jest lepsza, niż można by się było spodziewać. No i to wciąż pierwsze połączenie bijatyki ze strategią, nawet jeśli nie do końca udane.Poza wyżej wymienionymi trybami, samotny gracz może jeszcze wziąć udział w zestawie turniejów, w których na zwycięzcę czeka olbrzymia suma pieniężna, w treningu podzielonym na tutorial i free training, oraz masochistycznym mission mode, którego pełne ukończenie zarezerwowano wyłącznie dla fanatyków uznających Soulcalibura za religię.. Why do you raise your sword against me?Skoro już wspomniałem o pieniążkach i fakcie, że można je zarabiać (co miłe, nie tylko w turniejach, choć właśnie tam złoty strumień płynie najszybciej), pora powiedzieć, co można za nie kupić. A wybór jest naprawdę spory. Najbardziej przydatne są nowe bronie, jedne zwiększające siłę ataku, kolejne stopniowo odnawiające energię, jeszcze inne znacznie dłuższe od normalnie dostępnego narzędzia zbrodni. Poza tym możemy kupić nowe części, z których później da się "poskładać" nową postać. Na koneserów czekają liczne artworki oraz kata postaci, równie piękne, co krótkie. Wybór jest olbrzymi i uzbieranie pieniędzy na wykupienie wszystkiego to kwestia nie dni ani tygodni, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że wręcz miesięcy (fanatyków grających 24/7 nie dotyczy).If you're going to stand in my way... You're dead.Najwięcej zabawy sprawia oczywiście tryb dla dwóch graczy. Dzięki doskonałemu gameplay'owi, spokojnie można spędzić całą noc na efektownym nacinania, rozcinaniu i przecinaniu kumpla. Oczywiście, jakość zabawy zależy też od tego, czy przeciwnik dysponuje podobnymi umiejętnościami, ale przy zastosowaniu systemu handicapów nawet początkujący zawodnik może sprawić trudności weteranowi. Soulcalibur 3 zyskuje także na fakcie, że pojedynek może zakończyć się ringoutem. Kiedy stoimy na krawędzi przepaści i desperacko bronimy się przed nacierającym przeciwnikiem, można się autentycznie spocić.This is absurd... you are not worthy to find that sword... I shall kill you here and now.Przed zakończeniem wspomnę o jeszcze jednej, chyba najbardziej reklamowanej nowości - tworzeniu własnego wojownika. Na początek wybieramy płeć oraz styl walki nowego wojownika, potem przechodzimy do bardziej szczegółowych ustawień - z zestawu gotowych elementów wybieramy rodzaj włosów, twarz, poszczególne elementy ubioru, zmieniamy głos naszej nowej postaci. Kiedy już skończymy, nadajemy imię i zapisujemy nasze dzieło, które od tego momentu jest gotowe do walki. Szkoda tylko, że style walki dostępne dla takich postaci są widocznie mniej rozbudowane od tych, w jakie wyposażono głównych bohaterów, zaś tekstury takich stworzonych własnoręcznie postaci są wyraźnie niższej jakości od tych, w jakie wyposażono podstawowych wojakówIt's time... to go back to where you belong!Wspaniała grafika, świetny dźwięk, doskonały gameplay i rozbudowany tryb single - tymi przymiotami cechował się Soul Blade. Soulcalibur 3 również może się nimi pochwalić i jest to jedna z najlepszych bijatyk dostępnych na rynku. Zabrakło jednak jednej cechy, dzięki której Soul Blade pozostanie na zawsze w moim sercu - niesamowitego klimatu. Tego niestety w najnowszym Caliburze brak. Niemniej, i bez niego gra jest świetna. Legenda nie umarła, choć jej blask nie bije już tak bardzo jak dawniej.
Plusy
Minusy