Daemon Vector
Dodano dnia 13-08-2007 15:15
Starsi (no, może nie aż tak starzy) gracze zapewne pamiętają gry z gatunku "idź i zatłucz wszystko na swojej drodze". Gry te, oprócz niesamowitej grywalności charakteryzowały się ciekawymi tematami - a to taki Golden Axe usadowiony w "dawnych" czasach, czy polski Franko, który odzwierciedlał realia polskich osiedli. Wraz ze wzrostem mocy obliczeniowych kompów zaczęto dodawać takim "nawalankom" jeden wymiar więcej. Daemon Vector, przedstawiający się jako "Action RPG", zaskakująco dużo wspólnego ma z tym gatunkiem gier.
Fabuła gry nie jest zbytnio skomplikowana. W średniowieczu, obok "czarnej śmierci" pojawiła się jeszcze inna choroba, która - podobnie jak w grach z serii Resident Evil - zamienia ludzi/zwierzęta w krwiożercze kreatury. Naszym zadaniem jest oczywiście wyrżnięcie w pień wszystkich i wszystko, co ma zamiar nas zaatakować. Problemy zaczynają się już na etapie uruchamiania. Nie wiem, czy jest to wina sprzętu, czy aplikacji, ale gra ma tendencję do nieodpalania się za pierwszym razem (pojawia się czarny ekran). Denerwujące. Po uruchomieniu gry wita nas całkiem ładne menu, w którym przestawiłem sterowanie na pada (bądź co bądź, to konwersja z konsoli), and I am ready to rock. Do wyboru mamy dwie różne postacie (chłop i babka), ale nie ma to większego wpływu na grę. Wybrałem Asgarda Roya (chopok ofkorz) i rzuciłem się w wir rozgrywki.
No, niestety, w owym wirze od samego początku pływały produkty defekacji. Lądujemy w mieście, gdzie możemy albo porozmawiać z innymi ludźmi, albo iść dalej, warunkiem jednak jest ukończenie treningu. Ten zaś jest genialny. Są to po prostu filmiki (tak, FILMIKI), gdzie postać wykonuje dany ruch, a pod tym napisana jest kombinacja. I tu mam dwa zastrzeżenia. Primo: ohydna jakość filmików - toż to prawie YouTube! Secundo: filmik mija tak szybko, że nie zdążymy załapać "osochodzi". Fajnie, "pasjonująca" część za nami, a na pożegnanie strzegący wyjścia paladyn mówi nam, że tylko w walce zdobędzie się prawdziwe doświadczenie. To po co w takim razie ten trening?
Na początku recenzji porównałem Daemon Vector (niby Action RPG) do nawalanek z automatów. Właśnie do tego ta gra się sprowadza, gdyż króluje tu schemat "przybyłem, pozabijałem, przerżnąłem etap". Skąd RPG w nazwie? Już tłumaczę. Po zakończeniu etapu mamy dostęp do sklepu, gdzie oprócz dodatkowego wyposażenia (np. bomby, napoje regenerujące) kupujemy dodatkowe kombinacje. Genialne. Skoro już o etapach mowa, te nie błyszczą. Każdy z nich podzielony jest na kilka sekcji, a w danej sekcji trzeba wymordować wszystko, co przejawia chociaż pozory życia. Pomyślicie "po co zabijać, przecież można przejść na koniec etapu" Nein. Jeśli nie zatłuczesz wszystkiego w danej sekcji (a czasem i nie znajdziesz klucza), to nie otworzą się drzwi do innej części etapu. Grrrrrrrreat.
Gameplay po prostu klęczy. Na grochu. Niby są te kombinacje, ale i tak można sobie poradzić stosując podstawowe kombo, mocniejszy atak ogłuszający przeciwników wokół, a jeśli już zdarzy się jakaś większa rozpierducha, to zawsze można się szybko uleczyć. Doszło do tego, że w późniejszych etapach po prostu położyłem gamepada i grałem jedną ręką, drugą zaś ćwiczyłem hantelkiem aby nie tracić czasu. Przeciwnicy są nudni, powtarzają się, a większe wyzwanie stanowi tylko ich ilość. Kiedy po raz trzeci z ziemi wyłonili się przeciwnicy, zacząłem się zastanawiać, czy to nie jakiś bug w grze, szkoda, że nie miałem racji. Niektórzy z wrogów mają tarcze, ale co z tego, skoro łatwo można je strzaskać (tak, podstawowym kombem). Jedyną rozrywką są bossowie, wkurza jednak fakt, że leczą się, gdy są blisko śmierci (potrafią tak kilka razy!).
Oprawa audiowizualna nie zachwyca. Miejscami jest ładnie, szkoda, że tylko miejscami. Tekstury mięsa armatniego wyglądają śmiesznie, powiedziałbym, że to poziom pierwszego Unreala, jednak wymagania gry (proc 1,6 GHz, 256 ram, GF3 64MB) każą się spodziewać czego innego. Dźwięki są na w miarę normalnym poziomie, więc tu się nie będę znęcał, muzyki nie ma prawie w ogóle. Sterowanie też najlepsze nie jest, na padzie brakuje klawisza wyjścia do menu, zaś sterowanie kamerą zostało ograniczone do 180 stopni. Widziałem już wiele gier TPP, gdzie problem kamery praktycznie nie istniał (np. Legend of Zelda: Wind Waker), czemu tutaj zostało to rozwiązane w tak dziwny sposób - tego zapewne nie dowiemy się nigdy.
Cóż więcej mogę napisać? Daemon Vector to gra niegodna większej uwagi. Autorzy mieli fajny pomysł, aczkolwiek nie udało im się go zrealizować, być może zabrakło chęci/czasu/umiejętności. Już wolę poszukać bardzo podobnej, aczkolwiek starszej gry pod nazwą Crusaders of Might and Magic, która oferuje znacznie większą grywalność. Daemon Vectora nie dostaniesz w sklepie osobno, dodawany jest do gry Black Buccaneer (recenzja na Giero), toteż czuj się w miarę bezpieczny.
PS. DV ma podtytuł, przynajmniej na okładce. "Królestwo nieumarłych" - myślę, że to właśnie tam powinna spocząć ta gra, hje hje.
Plusy
Minusy