Colin McRae: DiRT
Dodano dnia 28-12-2009 18:06
Złote czasy samochodówek dawno odeszły w zapomnienie. Jeśli ukaże się jedna dobra w ciągu roku, można świętować. Jednymi z ostatnich są „Test Drive Unlimited”, „GRID” i... „DiRT”?
Cóż, najnowszy (choć już niedługo, na dniach, ma się ukazać „DiRT 2”) „Colin” na pewno jest grą dobrą. Mam jednak pewne „ale” – ostatnią samochodówką (z nowości), w którą grałem, było „TDU” i wersja demonstracyjna „GRID'a”. „Test Drive” jest moim zdaniem ucieleśnieniem tego, o co w wyścigach chodzi – samej przyjemności z jazdy. Tam nie chodzi o to, by wygrywać, ale po prostu jeździć. Dzięki specyficznej strukturze, pozwalającej na śmiganie z kolegami, jest ona jeszcze bardziej grywalna. Nie raz, ani dwa zdarzało mi się, że siadałem do niej tylko po to, aby pośmigać sobie po tych 1600 kilometrach dróg na wyspie Oahu, zdobywać coraz to nowsze i coraz fajniejsze samochody. Właśnie, nie coraz szybsze i lepsze, a coraz fajniejsze. Racja, były wyścigi, gdzie bez wozu najlepszego w swojej klasie było ciężko, ale w większości można było, z większymi, bądź mniejszymi trudnościami, wygrać każdym wozem. Dlatego gra ta dawała niezmierną przyjemność z samej jazdy, z obcowania z nią. Oczywiście tylko dla tych, którym do gustu przypadł model jazdy, w przeciwnym wypadku gra mogła być zwyczajnie nudna. Jednakże jeśli nam się podobał, można było spędzić przy grze setki godzin.
Z „GRID'em” (choć przypominam – grałem tylko w demo!) jest już trochę inaczej. Gorzej. I wcale nie dlatego, iż nie ma otwartej struktury. Jeździ się tam przyjemnie, ale... aby wygrać. Nie ma już jazdy dla samego obcowania z wozem, dla samej przyjemności ze śmigania ponad 200km/h. Choć jeździ się całkiem przyjemnie, dzięki czemu gra, nawet w wersji okrojonej, potrafi wciągnąć. Sprawa jednakowoż ma się jeszcze gorzej w przypadku „DiRT'a”.
A to dlaczego? Ano dlatego, iż tu jeździ się tylko po wygraną. Choć zdaje mi się, że powodem takiego podejścia do tej gry była w moim przypadku jej specyfika. Szerokie drogi są tu rzadkością, najczęściej pocina się po wąskich, szutrowych, a czasem i asfaltowych drogach. Wymaga to nie lada opanowania i zręczności, nie tylko w szarpaniu kierownicą, ale i dozowaniu gazu – jakakolwiek stłuczka (a model jazdy jest dość realistyczny) powoduje zbyt dużą stratę czasu, nawet na poziomie łatwym (będę tu używał standardowego nazewnictwa, aby po prostu łatwiej się było w poziomach trudności zorientować). Dlatego dochodzi tu do pewnej „nieprzyjemności”. Mistrzem nie jestem, przyznaję, ale nie jestem też specjalnie słaby. A tu nieraz zdarzało się, że na łatwym miałem przewagę 10, bądź nawet 20 sekund. Z kolei po wskoczeniu wyżej już nie dawałem sobie rady. Jednym słowem, poziomy trudności są dość słabo zbalansowane. Szczególnie przeszkadza to podczas wyścigów torowych, gdzie startuje kilku zawodników – nie dość, że każda stłuczka powoduje spore straty, to jeszcze ciągle trzeba się mieć na baczności przez AI przeciwników. Nie ma tu żadnych reguł, więc nader często zdarza się sytuacja, w której przeciwnik delikatnie zawadza o nasz tylny zderzak, powodując utratę przyczepności i w efekcie pozostanie w tyle. A że komputer poza tym jeździ całkiem dobrze, ciężko stratę nadrobić. Taka sytuacja ma miejsce w każdym rodzaju wyścigów, dlatego nieraz powtarzałem start kilkakrotnie, aby tylko wyforsować się na prowadzenie już na samym początku. Ba, czasem byłem do tego zmuszony, szczególnie podczas wyścigów buggy, kiedy to przeciwnik w ogóle nie zwracał uwagi na to, że właśnie zaczepia swoim kołem o moje, powodując czasem nawet jego urwanie (nowością są tu tzw. „totalne demolki”, czyli kompletne zniszczenie którejś z części samochodu, co uniemożliwia ukończenie wyścigu – kolejny pretekst do zwolnienia). Takie sytuacje irytują tych, którzy nie chcą startować po kilka razy w każdym wyścigu. Nie mówię, że lubię iść po linii najmniejszego oporu, nie mam nic przeciwko stawianiu przez grę wyzwania, ale co innego lekko utrudniać i zmuszać do poprawienia się, a co innego ładujący się na nas chamsko przeciwnicy. Także w rajdach, jeśli chcesz wygrać na którymś z wyższych poziomów, bądź w ogóle wykręcić jakiś świetny czas, nie dasz rady bez żmudnego poznawania trasy.
Ale dość o bolączkach, czas powiedzieć coś o samej mechanice, gdyż ona uległa największej zmianie w stosunku do poprzednich części. Co najważniejsze, obecnie, o czym już wspomniałem, nie ścigamy się wyłącznie w rajdach WRC. Doszły standardowe, arcade'owe wyścigi i rajdy polegające na wspinaniu się na wzgórze specjalnie stworzonymi do tego wozami (moje ulubione – właściwie to samo, co zwykłe rajdy, ale na szerokich drogach i cały czas pod górę). Te pierwsze dzielą się jeszcze na kilka dyscyplin, ale nie ma co się nad tym rozwodzić. Najważniejsze, że teraz nie ścigamy się wyłącznie sami, ale także w grupach. Czy jednak wprowadzono to dobrze? Cóż, mi nie przypadły specjalnie do gustu, ze względu na problemy opisane wyżej.
Ścigać się zaś będziemy ponad czterdziestoma wozami podzielonymi na kilka klas – oprócz dobrze znanych 2WD i 4WD, pojawią się także wszelkiej maści buggy, klasyki, ciężarówki (np. Kamaz – wrażenia z jazdy bezcenne), a nawet dwa TIR-y, oczywiście odpowiednio na potrzeby wyścigów przerobione. Pośmigamy więc starym Fiatem, ale także nowym Grande Punto, zobaczymy klasycznego, jak i najnowszego Subaru Imprezę. Prócz nich ze starej kompanii mamy np. Lancera Evo IX, Citroena C4, Peugeota 207 i 307. Nie uświadczymy żadnych nowoczesnych super maszyn pokroju Ferrari, czy Porsche, ale taka specyfika gry. Na każdy nowy wóz musimy sobie sami zarobić, a że do większości wyścigów wymagany jest konkretny, grając na niższych poziomach trudności nasz garaż (w którym można też grzebać w ustawieniach wozu) raczej nie będzie większy od minimum wymaganego do przejścia gry. Na wyższych już jest lepiej, poza tym nikt nie broni w razie braku na koncie pojechać któregoś z wyzwań jeszcze raz, jednakże zawodów jest na tyle dużo, że o ile w każdej dyscyplinie będziemy dawać sobie radę, raczej nie trzeba będzie nic powtarzać. Kariera zaś zbudowana jest tak, że nie każdy wyścig trzeba zaliczyć, dzięki czemu jeśli nie dajemy sobie z czymś rady, możemy zwyczajnie daną dyscyplinę pomijać. Choć oczywiście jeśli ktoś liczy na ukończenie gry jeżdżąc np. tylko w rajdach, to się przeliczy – tak dobrze nie ma. Na szczęście jeśli nie radzisz sobie w zwykłych wyścigach, można zawsze pojeździć w zwykłych mistrzostwach kraju, Europy, czy świata.
Jak już wspomniałem, trasy, które pokonamy, są dość wymagające. Nie ma tu wiele miejsca na manewry, zazwyczaj jeździmy polnymi drogami, bądź zwykłymi jednopasmówkami, gdzie nasze wozy ledwo się mieszczą. Wokół trasy zaś pełno jest wszelkich przeszkadzajek, które skutecznie potrafią zepsuć zabawę (nie ma to jak pod koniec wymagającego rajdu wpaść na niewidoczny w trawie pień, leżący tuż przy drodze...). Niektóre drzewka da się łamać, choć już malutki kamyczek potrafi zatrzymać pick-upa. Dziwne.
Jakby wąskość była zbyt małym utrudnieniem, nie raz drogi są szalenie wręcz kręte. Na szczęście w większości rajdów mamy ze sobą pilota, który informuje nas, w którą stronę będziemy skręcać, ale także na jakim biegu zakręt pokonać, co jest naprawdę bardzo pomocne, choć czasem zawodne. Nie tylko dlatego, iż nie zawsze nasze możliwości wystarczają do śmignięcia na podanym biegu, ale także z powodu szybkiego wymieniania owych porad, w związku z czym po zatrzymaniu się często kilka następnych wiraży pozostaje niezbadanych... Drogi w standardowych wyścigach są oczywiście szersze i najczęściej zabudowane, w końcu jakoś tych ośmiu zawodników musi się na trasie zmieścić.
Prócz drzew, pól i piaszczystych wzgórz zobaczymy tylko parę budynków i oczywiście trybuny na torach zamkniętych. Wiele tu do oglądania nie ma. Choć to, co widzimy, jest naprawdę bardzo ładne. Do pokazania gry wykorzystywany jest autorski engine Neon, który sprawił, że w dniu premiery „DiRT” został okrzyknięty najładniejszą samochodówką na PC. Nadal wiele pod tym względem nie stracił – samochody wyglądają świetnie, otoczenie realistycznie. Pojawiają się już jednak pewne wady, jak chociażby pewna surowość grafiki, która jest dość uboga w szczegóły otoczenia. Jednak wszystkie niedociągnięcia idealnie maskują filtry, a poza tym w trakcie jazdy i tak mamy niewiele czasu na podziwianie czegokolwiek innego poza wozem i kawałkiem drogi przed nim.
Mamy też multi, a jakże, pozwalające ścigać się z innymi w tym samym czasie, jednak... pojedynczo. Oznacza to, iż dostajemy te same rajdy, co w singlu, z tym że miast wirtualnych niewidocznych przeciwników, mamy realnych... niewidocznych przeciwników. Dlaczego w ogóle nie zaszczepiono torów, nie wiem, w każdym razie chętnego do wspólnego bicia rekordów znaleźć ciężko, a i samo to, o ile nie jesteśmy hardcorowcami, zbyt pasjonujące nie jest.
Ogólnie „DiRT” jest grą zaledwie dobrą. Model jazdy jest całkiem fajny, dość realistyczny, ale sama mechanika gry powoduje granie dla zwycięstw, a nie dla samego grania, dla przyjemności płynącej z jazdy. Po około 10 godzinach spędzonych z grą nie mam najmniejszej ochoty do niej wracać. Ptaszki ćwierkają, iż „DiRT” był swoistą platformą testową przed swym następcą. Cóż, na to wygląda.
Plusy
- grafika
- sporo podzielonych na różne kategorie wozów
- nie trzeba jeździć wszystkiego, aby ukończyć grę
- szybka, mimo małych prędkości
Minusy
- niska grywalność
- kiepski balans poziomów trudności
- multi
- kilka niedociągnięć i różnych przeszkadzajek, skutecznie psujących radość z gry