Freedom Fighters
Dodano dnia 02-02-2007 16:45
Pamiętam stare, ale jakże dobre czasy konsoli Sega Saturn. Jak na dzisiejsze czasy, gry które na nią wychodziły miały słabą grafikę, nie były zbytnio skomplikowane, ale dawałyby multum radości. Wyścigi samochodowe, platformówki, strzelanki...Właśnie - strzelanki bo właśnie o nich dzisiaj będzie mowa. A konkretnie o grze o jakże banalnym tytule Freedom Fighters. Nawiązanie do Segi Saturn i gier na nią stworzonych wcale nie jest przypadkowe, ponieważ właśnie takie odczucie zrodzili we mnie wojownicy
wolnośći. Ach to były czasy... aż się łezka w oku zakręciła. Klasyczna gra TPP (third person perspective), w której biegasz z karabinkiem i strzelasz do wszystkiego co się rusza... a konkretnie do sowieckich żołdaków. Dobra, koniec tego wspominania. Czas przejść do samej gry.
Fabuła Freedom Fighters opowiada alternatywną historię II wojny światowej, tą prawdziwą. Nie to co te bzdury, które zapewne mieliście wątpliwą przyjemność usłyszeć od osoby prowadzącej lekcje historii. Tak naprawdę ten największy w dziejach ludzkości konflikt został przypieczętowany zrzuceniem przez Rosjan bomb nuklearnych na Berlin, co zaowocowało despotyczną władzą nad całym kontynentem. Niecałe 10 lat później, Sowieci przygarnęli do siebie Anglię. A następnie w 1961 zbombardowali Kubę po czym umieścili na niej pociski atomowe. Gdy po 40 spokojnych latach (jeżeli tak można nazwać lata spędzone w niewoli) cały świat stracił czujność, przeprowadzono nie udany zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Następnym wydarzeniem jakie miało miejsce był desant rosyjskich wojsk na wybrzeżach USA...
Masz na imię Chris i wraz z bratem Troyem prowadzicie wspólny interes - jesteście hydraulikami. Jedziecie sobie właśnie na kolejne wezwanie, by naprawić zlew jakiejś pani Isabellii Angeliny. Gdy dojeżdżacie na miejsce, wchodzicie do domu w celu naprawy zepsutego urządzenia. I tu nagle ni stąd, ni zowąd wyskakują rosyjscy żołnierze i zaczynają katować Troya o właścicielkę tej posiadłości. Masz więcej szczęścia, niż refleksu więc szybko chowasz się w szafie. Ze względu na brak odpowiedzi ze strony
twojego brata żołdaki zabierają go w bliżej nie określone dla twojej wiedzy miejsce. Zachowując trzeźwość umysłu łapiesz za swoje narzędzie pracy i uderzasz nim w łeb pilnującego zakładników ruska. Jeden z nich okazuje się być rebeliantem. Daje Ci
pistolet i każe podążać za sobą. Wybiegacie na ulice zabijasz jeszcze paru buraków i dowiadujesz się o inwazji, która właśnie ma miejsce. Wyżej wspomniany rebeliant zabiera Cię do swojej przywódczyni, którą okazuje się być nie kto inny jak... właśnie właścicielka mieszkania, czyli pani Isabellia Angelina. Pani rebeliantka informuje Cię właśnie o twoim nowym zawodzie - wojownik wolności (czyt.rebeliant). I w ten oto sposób stajesz się jej prywatnym murzynem...
We Freedom Fighters przyjdzie Ci zmierzyć się z olbrzymią ilością rosyjskich wojaków. Olbrzymią przez duże O, ponieważ liczba trupów idzie raczej w tysiące niż w setki. Przypominają mi się stare czasy jak byłem mały i wraz z kuzynem z wielką pasją przechodziliśmy po raz setny Contre na oldschoolowym Pegazusie. Hehe to były czasy. I właśnie do Contry najbliżej jest tej grze. Chodzisz i strzelasz, i chodzisz i strzelasz, i chodzisz i... wydajesz rozkazy!!! Dokładnie tak. Nie jesteś sam, ale z całą drużyną. Za przechodzenie misji głównych oraz pobocznych (np. uleczenie rannego cywila) dostajesz punkty Charyzmy. Gdy uzbierasz odpowiednią ich liczbę dostajesz kolejny poziom. Natomiast ilość ich jest wprost proporcjonalna do wielkości drużyny. Powróćmy do wydawania rozkazów. Ze względu, iż jest to konwersja z konsoli, opcja ta została bardzo uproszczona, i co więcej wyszło to grze na dobre.
Wystarczy nacisnąć "1" i już cała grupa biegnie do Ciebie, "2" i grupa atakuje, natomiast "3" oznacza obronę. Proste nie?
Skoro już tyle tego buractwa przyjdzie Ci zabić to omówmy do kogo i jak będziesz strzelał. A więc rodzajów przeciwników jest dosłownie kilka. Niestety. Wykonanie postacie wypadają średnio. Nic specjalnego, ale estetycznie i schludnie. Najbardziej spierdzielono zachowanie przeciwnika w momencie gdy zostaje trafiony. Przeciwnik po oberwaniu schyla się w pół czy to dostanie w klatkę, czy to w udo. A my oczywiście strzelamy serią, więc pierwsza kulka zazwyczaj trafia w cel, a reszta w powietrze i znowu abarot od nowa. Wyobraźcie sobie jak to komicznie wygląda jak te wojaki robią serie brzuszków na stojąco. Hehe masakra. Do tego możemy dodać kiepskie Al i mamy gównianego przeciwnika. Ale to ma też swój plus bo nie giniemy za często, a grę przechodzimy z marszu. Niby źle bo na krótko nam starcza, ale jakże przyjemnie :). Wkurza czasami jednak potrzeba władowania w kogoś całego magazynku żeby go uśmiercić oraz brak krwi.
Jeżeli chodzi o kwestie broni to została ona przygotowana porządnie. Jest klucz francuski (a jak w końcu hydraulik), pistolet, śliczny rewolwer ( wystarczy 2 strzały i trup), AK-47 w języku popularno-naukowym określany jako Kałach (moja ulubiona broń), karabin snajperski z całkiem pokaźnym zoomem, shotgun zadziwiająco szybkostrzelny i bazooka. Dorzucić do tego należy jeszcze takie uzbrojenie jak granaty, koktajle mołotowa, materiały wybuchowe C4 oraz lornetkę i z czystym sumieniem można stwierdzić, że jest z czym ruszyć do boju.
Jako wojownik wolności będziesz przemierzał przepięknie zaprojektowane i pełne życia (a może śmierci?) ulice Nowego Jorku. Szczególnie porażająco piękny wydaje się sam początek gry, gdy przedzierasz się przez spanikowany tłum. Nad głowami latają samoloty, do miasta wjeżdżają czołgi, a jakiś budynek właśnie się zawala. Jest to zarazem straszne, jak i piękne. Lokacje więc, wykonane zostały szczegółowo, ładnie i naprawdę cieszą oko. Gorzej jest z misjami rozgrywającymi się na nich. W 90% polegają na wysadzeniu jakiegoś budynku/pojazdu. Autorzy dali nam swobodę wyboru misji. Jednak cała swoboda, objawia się tym, że dostajemy trzy misje, i dopiero jak je wykonamy dostajemy następne 3. Tak jest na początku, potem już nie mamy żadnego wyboru.
Grafika jest ładna, i choć myślę, że wielu powie, że bez rewelacji to będą w wielkim jak afrykański odbyt błędzie. Cały jej design, jak i styl rozgrywki jest oldschoolowy. I to jest właśnie największa zaleta Freedom Fighters. Przypominają się stare hardcorowe
strzelaniny z konsol takich jak Sega Saturn, Sega Mega Drive czy wyżej wspomnianej Contry z Pegazusa. Dlatego właśnie do mojej oceny końcowej doliczam 2 punkty, za hipermega wielką miodność czyli przyjemność płynącą z grania. Mogę teraz stwierdzić z
czystym sercem, że GRYWALNOŚĆ to największy atut tej giery.
Również udźwiękowienie jest bardzo mocną stroną Freedom"
Plusy
Minusy