Vancouver 2010
Dodano dnia 05-02-2010 22:26
Wreszcie doczekaliśmy się kolejnej odsłony zimowej olimpiady. Producentem Vancouver 2010 jest SEGA ( twórcy m.in. komputerowej adaptacji Igrzysk Olimpijskich w Pekinie). Jednak nie spodziewajcie się gwałtownych zmian, bo możecie się mocno zawieść. Od samego początku, gdy odpalimy nasze nowe, cacko poczujemy smak poprzednich, słabych wersji, które również przez team SEGA zostały mizernie zaprogramowane. Na pierwszy rzut oka – słabo, słabo i jeszcze raz słabo.
Rozgrywka
Jak zwykle taki rodzaj gry rozpoczynamy od treningów. Służą one do polepszenia naszych umiejętności i wprowadzają nas w świat gry. Oczywiście wyniki treningowe nie mają żadnego wpływu na późniejsze kwalifikacje (poza czystym treningiem, który pomaga nam ogarnąć sposób rozgrywki). Możemy ćwiczyć do woli. Dostępnych jest 14 dyscyplin, które są podzielone na 8 kategorii: narciarstwo alpejskie, skoki narciarskie, freestyle, snowboard, łyżwiarstwo szybkie, bobsleje, skeleton i saneczkarstwo. Najbardziej przypadły mi do gustu narciarstwo alpejskie oraz freestyle. Wadą jest jednak to, że niektóre kategorie zawierają tylko po jednej dyscyplinie. Przykładem są skoki (możemy skorzystać tylko z dużej skoczni, a mała jest tylko pustym obiektem stojącym tuż obok), bobsleje, saneczkarstwo oraz skeleton. Najwięcej poddyscyplin posiada narciarstwo alpejskie. Największy minus - na każdy zjazd przypada nam tylko jedna trasa, to absurd. Po raz setny przejechany zjazd na tej samej trasie jest po prostu nudny i monotonny, a opanowanie go do perfekcji to około 15-20 zjazdów. Najgorsze jest to, że nie każdej dyscyplinie przypisana jest oddzielna trasa, np. jeden tor obowiązuje dla saneczkarstwa, bobslejów i skeletonu. Jednak spoglądając na realistyczne rozgrywanie Olimpijskich Igrzysk to wszystko mieści się w standardzie, bo w końcu przeważnie nie mamy wielu różnych tras do pochodnych dyscyplin i rozgrywamy je na jednym obiekcie. Wszak musimy pamiętać, że to wirtualna rozgrywka – gra, która ma na celu rozegranie wiele razy Olimpiady w Vancouver, a nie pojedynczej rozgrywki i wrzuceniu gry do kosza. Podsumowując tryb rozgrywki w Vancouver, największym problem jest bardzo mała ilość dyscyplin, co prowadzi do zanudzenia na śmierć. Kolejnym minusem gry jest brak jakichkolwiek poziomów trudności. Już po 3 h walczenia z grą poznałem ją na wylot. Vancouver 2010 nie należy z pewnością do zbyt ambitnych gier. Poza tym w każdej chwili istnieje możliwość skorzystania z tzw. samouczka, który sprawia, że każda zagadka zostaje od razu rozwiązana. Zaletą gry jest bardzo prosta obsługa. Ogarnięcie jak sterować grą zajmie nam niespełna kilka, do kilkunastu minut - nawet tym, którzy nie mają doświadczenia z tego typu grami. Wystarczy, że opanujemy jeden układ przycisków, a już wiemy, co wciskać w kolejnych dyscyplinach. Zaletą jest także proste, przystępne menu. Możemy w nim zrobić praktycznie wszystko, np.: zmienić opcje zarówno muzyczne jak i graficzne, zobaczyć listę najlepszych graczy. Jeśli chcemy rozpocząć rozgrywki sportowe wystarczy kliknąć Olimpic Games.
Grafika i dźwięk
Grafika w Vancouver jest całkiem niezła, z pewnością jest lepsza od swojej letniej poprzedniczki - Beijing 2008. Śnieżne scenerie mimo to, że prezentują się dość sympatycznie, nie wbijają gracza w fotel i nie poprawiają negatywnego nastawienia z pierwszego akapitu. Jedną ze skromnej ilości zalet jest dynamika, którą dosłownie czuć w każdej konkurencji. Specjalne efekty: drgająca kamera czy wrażenie osiągnięcia bardzo dużej prędkości sprawiają, że gracz może poczuć się jak jeden z zawodników szalejących na śnieżnych arenach. Poczucia pędu można doświadczyć na torze saneczkowym. Kolejnym minusem gry jest nierzeczywisty wygląd twarzy oraz kombinezonów zawodników. Tu warto wspomnieć o braku oryginalnych nazwisk. Znów Sega nie postarała się o licencje na nazwiska największych gwiazd poszczególnych konkurencji. Chociażby Adama Małysza, czy Justyny Kowalczyk :). Podsumowując grafika nie powala na łopatki – i oceniam ją tylko na poprawną. Jeśli chodzi o muzykę, jest ona o wiele przyjemniejsza niż w Beijing 2008. Możecie tu znaleźć rockowe kawałki, które szybko wpadają w ucho. W sumie nie jestem zwolennikiem tego typu muzyki, ale przyznam się, że niektóre utwory są całkiem niezłe i napawają do walki zgodnie z hasłami przewodnimi kampanii reklamowej Vancouver 2010 – „Pain is temporary, Glory is forever”.
Na zakończenie…
Mimo wielu wad, gra nie należy do najgorszych. Poza tym, że szybko się nudzi (po tygodniu grania mam jej dość) zawiera całkiem ciekawe elementy. Najciekawsze moim zdaniem są momenty, kiedy zawodnik zjeżdża w dół na nartach. Musimy przejechać trasę w wyznaczonym czasie, utrzymać określoną prędkość. W łyżwiarstwie podoba mi się możliwość zdublowania swojego przeciwnika w ciągu kilku sekund. Podsumowując nie polecam kupna gry Vancouver 2010. Mimo to, że jest lepsza od Beijing 2008 zawiera zbyt dużo wad: mała ilość dyscyplin czy brak poziomu trudności. Jeżeli jednak nie macie co robić z kasą, to z pewnością zapewni Wam rozrywkę na 2 tygodnie (później się znudzi) . Uważam, że zdecydowanie ta gra nie jest warta 100 zl.
Plusy
- proste menu
- dość ciekawa grafika
- fajna muzyka
Minusy
- mała ilość dyscyplin
- brak poziomów trudności
- zbyt wysoka cena - 100 zł
- nieurozmaicone trasy
- brak realizmu
- brak licencji do nazwisk
Grzegorz |
Wojciechowski |
"Greg" |
Brak obrazów powiązanych z tą grą.