Zaproponuj newsa Zarejestruj się Zaloguj się Zaloguj z Facebook.com Odzyskaj hasło
Profil na Facebook.com Profil na Facebook.com Profil Twitch.tv
Szukanie zaawansowane

ZAPOWIEDŹ
TIPSY
PUBLICYSTYKA
PORADNIK
FILMY
AKTUALNOŚCI
Komputer osobisty
Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent
Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent box
Producent:-
Wydawca:-
Dystrybutor:-
Premiera (polska):05.12.2006
Premiera (świat):07.11.2006
Gatunek:TPP, Akcja
Mam
Ukończona
Czekam
Obserwuj
Ulubione
Ocena
Redakcja
Czytelnicy
Grafika:
Dźwięk:
Grywalność:
Ogólna:

Ocena ogólna:

8

Zagłosuj
Zobacz szczegóły

Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent

Dodano dnia 11-02-2010 22:39

Recenzja

Wielkimi krokami zbliża się premiera Conviction, piątej już części słynnej serii Splinter Cell. Zapowiada się hit, choć poprzednia odsłona została przyjęta dość chłodno. Muszę przyznać, iż osobiście nie mam pojęcia, dlaczego. Ok, rzadziej chowamy się w cieniu, przemykając tym razem w pełnym świetle, ale co z tego? Przecież to wciąż przygody charyzmatycznego i szalenie niebezpiecznego Sama Fishera, wciąż, miast urządzać strzelaniny, chowamy się przed wrogami. Co więc nie spodobało się graczom?

Początek nie zapowiada żadnych drastycznych zmian – naszą misję rozpoczynamy w pod osłoną nocy w dobrze znanym kombinezonie. Zadanie przebiega w sumie bez większych kłopotów, przynajmniej dla naszego bohatera. Problemy zaczynają się po ewakuacji – Sam dowiaduje się, iż jego córka, Sara, zginęła w wypadku samochodowym. Zdesperowany, podejmuje się najtrudniejszej misji w swoim życiu – infiltracji organizacji zwanej John Brown’s Army – JBA. Musi teraz grać na dwa fronty i uważać, aby nie stracić zaufania żadnej z organizacji, gdyż spowoduje to najprawdopodobniej utratę życia. Terroryści mają w planach wysadzenie kilku najważniejszych miast świata, trzeba się więc spieszyć. O ile fabuła jest bardzo dobra, klimat produkcji nie jest już tak zachwycający, jak wcześniej. Owszem, nadal czuć ten miły dreszczyk emocji podczas skradania, ale to już nie to samo co w Chaos Theory (co nie zmienia faktu, iż gra się świetnie).
 
W trakcie rozgrywki znajdziemy się m. in. w Szanghaju czy Nowym Jorku, dwukrotnie odwiedzimy też pokład statku – raz zwykłego - pasażerskiego, innym razem tankowca. Miłe urozmaicenie, szczególnie, iż ten pierwszy to okręt luksusowy. Dzięki takim zabiegom obszary są zróżnicowane i w żaden sposób nie nudzą. Poza tym miło się na nie patrzy – o ile dalsze krajobrazy pozostawiają wiele do życzenia, tekstury podtykane nam pod nos są ładne. Gra wyszła w roku 2006, a grafika wciąż może się podobać. Nic dziwnego, w końcu korzysta z jednego z najlepszych silników graficznych – Unreal Engine, tu w wersji 2,5. Szczególne wrażenie robi wręcz namacalna „gumowatość” kostiumu Sama, a także pot spływający czasem po jego głowie. Efekt ten jest znakomity! Szkoda tylko, iż twórcy kompletnie olali sobie mimikę twarzy. Jest ona właściwie niezauważalna (raz chyba ktoś się uśmiechnął, ale głowy nie dam), postaci jedynie ruszają ustami, a i to jest nienaturalne i nie zawsze występuje, byćmoże to wina lokalizacji.
 
Jeśli już jesteśmy przy głosach, wypada ten temat rozwinąć. Generalnie polska lokalizacja z Mirosławem Baką w roli głównej wypada nieźle, acz wyżyny dubbingu to nie są. Sto razy bardziej wolałbym głos Michaela Ironside’a, ale jako że gra nie przewiduje możliwości wyświetlania napisów, lepiej słuchać Polaków niż nie wiedzieć, co mamy zrobić Odgłosy towarzyszące rozgrywce są dobre, ale nic ponad to. Sama muzyka także specjalnie nie zwraca uwagi. Zauważyłem ją dopiero wykonując ostatnią misję, tak szczerze mówiąc, choć muszę przyznać, iż wtedy była naprawdę niezła.
Pomijając zmianę otoczenia,  reszta pozostała praktycznie bez zmian. Wciąż najważniejsze jest pozostanie w ukryciu i ciche likwidowanie wrogów, którzy ośmielą się stanąć na drodze naszego bezszelestnego herosa. Nadal możemy regulować prędkość chodzenia rolką myszki, łapać przeciwników, przesłuchiwać ich, zabijać bądź ogłuszać. Tym razem jednak nie ma możliwości zawalenia zadania poprzez wywołanie alarmu czy nawet zabicie cywila. Wtedy, co najwyżej , tracimy zaufanie naszego prawdziwego pracodawcy (NSA – National Security Agency), ale gramy dalej. Warto jednak zaznaczyć, iż gdy wskaźnik ten spadnie do zera, kończymy naszą grę, dlatego należy pamiętać o zadaniach dla NSA. Te dla JBA i tak wykonać musimy, aby zaliczać kolejne etapy, więc o ich zaufanie nie ma co się specjalnie martwić. Sam system lawirowania pomiędzy terrorystami a agencją z założenia jest ciekawy, w praktyce jednak niewiele zmienia – ot, musimy wykonywać zadania dla jednych i drugich naraz, nic ponad to. Czasem jednak przyjdzie nam dokonać wyboru, ważnego dla dalszych losów rozgrywki. Sama gra jest co prawda zupełnie liniowa, jednak zależnie od naszych decyzji zobaczymy jedno z trzech różnych zakończeń.
 
Autorzy prawie całkowicie zrezygnowali z interfejsu. Na ekranie zobaczymy tylko nasze aktualne zadanie i wedle woli radar bądź aktualnie wykorzystywane wyposażenie. Nie wiemy więc już, jak dobrze jesteśmy ukryci ani ile robimy hałasu, wszystko trzeba robić na wyczucie. Niby mamy trzystopniowy wskaźnik zagrożenia (zielony – spokój, żółty – ryzyko wykrycia, czerwony – kocioł), ten jednak niewiele daje. Zniknął także pasek zdrowia, które jest teraz odnawialne. Bez obaw – Sam nie jest przez to herosem przyjmującym serię kul na klatę, wręcz przeciwnie, o wiele łatwiej go zabić. Zmieniono też zupełnie menu kontekstowe, od którego teraz na kilometr śmierdzi konsolą. Mimo to jest dość dobre, choć szkoda, iż czasem nie widzimy wszystkich możliwych opcji naraz. Wciąż możemy zajrzeć pod każde drzwi czy zdecydować, jak je otworzyć – stare, ale nadal zaskakujące swą genialnością rozwiązania.
Double Agent jest też grą o wiele bardziej efektowną od poprzedniczek. Nadal nie latamy w stylu Rambo, ale sytuacji, w których najlepiej jest po prostu gdzieś przebiec bądź załatwić wszystkich (oczywiście po cichu i zachodząc od tyłu), jest więcej. Zdarzy się też, iż nie będziemy mieli wyboru i zostaniemy zmuszeni do pociągnięcia za spust, choć nadal promowany jest styl działania znany z poprzednich części. Pod koniec misji nasze poczynania są podsumowywane, oczywiście pod względem nieuchwytności Sama.
 
Czas trochę ponarzekać. Grałem w wersję premierową, bez żadnych łatek, choć takowe są. Powód jest prosty – nie mogłem ich zainstalować. Updater gry się zawieszał, ściąganie z Intenetu nic nie dawało. W związku z tym nie mogłem przetestować trybu wieloosobowego. Wiem tylko tyle, iż znów najemnicy mierzą się w nim z agentami. Czy jest lepiej niż kiedyś (moim skromnym zdaniem multiplayer w Pandora Tommorow i Chaos Theory był zwyczajnie denny) - nie mogę powiedzieć. Zaskoczyło mnie także to, iż zrezygnowano z normalnego trybu kooperacji, zastępując go różnego rodzaju misjami, gdzie agenci współpracują bądź sobie przeszkadzają. Szkoda, gdyż coop był wisienką na torcie w części trzeciej. Do tej pory miło wspominam godziny w nim spędzone.
 
Prócz wyżej wymienionych problemów występował  jeszcze tylko jeden, szczególnie natrętny w końcówce rozgrywki. Gra mianowicie uwielbiała wywalać mnie do pulpitu. Działo się to najczęściej podczas oglądania ekranu wczytywania, dlatego po pewnym czasie po każdym zgonie ogarniała mnie istna groza. Z samym ładowaniem także nie jest wesoło – często nie mogłem wczytać wcześniejszych zapisów, przez co cofałem się spory kawałek po zrobieniu quick save’a np. tuż przed dostrzeżeniem przez wrogów. Sytuacja ta potrafiła zirytować, i to porządnie...
 
Kolejną, ale chyba już ostatnią rzeczą, która mi się w grze nie spodobała były etapy rozgrywane w siedzibie terrorystów. Mamy tam 25 minut na wykonanie kilku zadań, zarówno dla JBA (łatwizna) jak i NSA, związanych z infiltracją. Te drugie są o tyle ciężkie, że Sam nie jest w pełni zaufanym członkiem organizacji, nie ma więc dostępu do niektórych obszarów. Jedynym wyjściem jest włamywanie się. Nie możemy jednak zostać zauważeni, gdyż wtedy zaufanie spada zazwyczaj do zera. Misje te są stresujące, gdyż nie dość, że nikt nie może nas nakryć, to na dodatek baza jest spora, a czas goni. Nie mamy także żadnych gadżetów, nie możemy nikogo choćby tknąć – bywa ciężko, ale ogólnie są to tylko krótkie przerywniki, także nie rzutują zbyt mocno na ogólny odbiór produkcji.
 
Wracając do rzeczy dobrych, ludzie z Ubi zdecydowali się dorzucić w Double Agent kilka minigierek. Prócz otwierania zamków włamujemy się teraz do sejfów, rozbrajamy bomby czy uzbrajamy miny. Są one dość proste, ale też stanowią przyjemny przerywnik od ciągłego stresogennego przemykania za plecami wrogów.
 
Moim zdaniem przyczyną tak chłodnego przyjęcia czwartej częsci serii była zbyt wysoko zawieszona przez poprzednika poprzeczka. Chaos Theory był grą wprost genialną, którą się pochłaniało. Double Agent jest „tylko” bardzo dobry, poza tym mocno różni się od „trójki”, co mogło wywołać zawód wśród fanów. Dla mnie jednak to bardzo grywalna produkcja, której fan skradanek i Sama Fishera nie może nie znać.

Plusy

Minusy

AUTOR
Avatar użytkownika Łukasz ″JayL″ Jakubczak
Łukasz
Jakubczak
"JayL"
GALERIA GRY
REKLAMA

Created by Notimeo logo
Copyright © GIEROmaniak 2005-2024. Wszelkie prawa zastrzeżone. Strona załadowała się w 9.43 ms.

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania z naszej polityki prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

x