Assassin's Creed II
Dodano dnia 14-03-2010 20:14
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia od czego zacząć. Najnowsze dzieło Ubisoftu to bez wątpienia gra świetna, sequel prawie idealny. O ile pierwszy AC wzbudzał dość skrajne opinie, "dwójka" podoba się wszystkim bez wyjątku. Nie ma ani grama schematyczności, która tak nie podobała się grającym w część pierwszą. Bohater nie jest aż tak cichy i egoistyczny, jak pomimo tego uwielbiany Altair. Czasy są co najmniej równie ciekawe. A grywalność...
Z początku trochę obawiałem się, czy aby gra mi się nie znudzi. Nic z tych rzeczy – przez 15 do 20h niezbędnych na ukończenie wątku głównego, ani razu nie odczuwałem znużenia. Ba, jest to jedna z niewielu gier, w którą grałem dla samego faktu obcowania z produkcją. W ogóle nie myślałem o jej skończeniu, po prostu wykonywałem kolejne zadania fabularne, wciągając się coraz bardziej, co chwilę zachwycając możliwościami, jakie daje twór francuzów. Ta gra jest wielka. Może nie doskonała, do tego jej trochę brakuje. Ale to i tak jedna z najlepszych produkcji roku 2009, zaraz obok Modern Warfare 2, czy Uncharted 2.
Tym razem wcielamy się w młodego Ezio Auditore da Firenze. Wiem, ja też z początku miałem problemy z zapamiętaniem jego nazwiska, teraz jednak wypowiem je bez zająknięcia w środku nocy w płonącym domu. Jak wspomniałem, różni się on dość mocno od bohatera pierwowzoru. Jest o wiele bardziej swojski, jego pobudki także są mniej idealistyczne. Na dodatek jest kobieciarzem, ma poczucie humoru, a później staje się śmiertelnie niebezpieczny. Postać idealna? Chyba tak. Nie da się go nie polubić. Zresztą twórcy przygotowali początek przygody specjalnie w tym celu – aby rozbudzić w nas pozytywne uczucia do Ezia. Poznajemy go jako zwyczajnego młodego mężczyznę, lubiącego bójki i kobiety, żartującego, kochającego swą rodzinę. Później więc z tym większym zapałem zaczynamy osobistą krucjatę...
Historia w Assassin's Creed II jest bowiem w porównaniu do poprzedniczki o wiele bardziej prywatna. Bohater w wyniku zdrady traci rodzinę, musi uciekać z rodzinnej Florencji do posiadłości wuja Maria. Najpierw pragnie zemścić się jedynie na bezpośrednich sprawcach jego tragedii, potem jednak, chcąc oszczędzić innym podobnych przeżyć, postanawia zagłębić się dalej w struktury morderców. Ubi kontynuuje oczywiście pomysł z "jedynki", tak więc Ezio jest przodkiem żyjącego współcześnie Desmonda Milesa. I w niego przyjdzie nam wcielić się w trakcie rozgrywki, acz uczynimy to o wiele rzadziej w porównaniu do pierwszego AC. Momenty te będą jednak o wiele bardziej intensywne, a także intrygujące i ciekawe, bowiem konflikt między Asasynami a Templariuszami wciąż „rozkwita”. Poznamy również dalszy ciąg tak frapującego wątku mistycznego. Kończąc pierwowzór nie mogłem doczekać się kontynuacji. Teraz (nie)stety mam to samo. Choć przez większość czasu fabuła nie jest najmocniejszym punktem produkcji, pod koniec dosłownie szokuje, przez co znów każdy gracz, który grę ukończy, przez kilka dni będzie namyślał się nad tym, co może być dalej. I za to Francuzów jednocześnie uwielbiam i nie cierpię.
Tocząc prywatną wojnę nasz włoski bohater powoli będzie uczył się nowych umiejętności. A to wuj podszkoli go w walce mieczem, czy poznana przypadkiem złodziejka we wspinaniu. Sam system przemieszczania się jest jeszcze lepszy i płynniejszy. Ezio jest wręcz diabelnie sprawny, dzięki czemu w miastach nie ma dla niego miejsc niedostępnych. Dodatkowo proces ten jest idealnie zbalansowany, dzięki czemu podróżowanie nie jest ani zbyt trudne, ani łatwe. Bieg po dachach dawał mi tyle samo, jeśli nie więcej przyjemności, co w Mirror's Edge! A warto nadmienić, że tam patrzyliśmy oczami bohaterki, dzięki czemu efekt był spotęgowany... Tutaj zaś wszystko jest bardziej efektowne i szalone – możemy skakać między budynkami, biegać po linach między nimi rozwieszonych, rzucać się z wysokości (o ile mamy gdzie miękko wylądować), wchodzić tam, gdzie nawet strzały łuczników nas nie dosięgną. Ponownie możemy również wykonywać skoki wiary – po wejściu na zaznaczony na mapie wysoki punkt możemy bez szwanku zeskoczyć wprost do stogu siana czy czy liści. Wrażenia są niesamowite, choć element ten nie szokuje aż tak tych, którzy doświadczyli skoków w skórze Altaira. Co ważne, możemy też pływać. Nie jest to zbyt realistyczne (woda + co najmniej kilkunasto-kilogramowa zbroja), ale znacznie usprawnia rozgrywkę.
Parkourowe możliwości herosa szczególnie przydają się podczas ucieczki przed strażą, która tylko czyha, aby nauczyć nas pokory po przyłapaniu na jakimś występku. Jeśli tylko kogoś zabijemy, okradniemy, potrącimy strażnika (i odpowiednio szybko się nie ulotnimy) – stróże prawa wyciągają broń. Ezio jest świetnym szermierzem, dlatego walki zazwyczaj nie sprawiają większych problemów, szczególnie, że powróciła zabójczo skuteczna kontra. Gdy tylko przeciwnik zamierza się do ciosu, naciskamy jeden przycisk, a nasz podopieczny unika uderzenia i sam je zadaje. Najsłabszych od razu zabija, innych zaś musi najpierw trochę osłabić. O ile w pierwszej części wszystkich pokonywało się tak samo, tutaj czasem warto zmienić taktykę. Przykładowo, silnych strażników w ogóle nie da się skontrować. Możemy więc albo tłuc ich „na chama”, a potem złapać i poderżnąć gardło, albo też – nowość – spróbować rozbroić. Nie ma absolutnie nic przyjemniejszego, jak pochwycenie topora takiego graba, a następnie wbicie mu go prosto w łeb. Poezja! Tropicieli zaś najlepiej od razu chwytać, gdyż jako że walczą oni włóczniami, również nie możemy wyprowadzić kontrataku. Inni przeciwnicy także się różnią, ale nie tak bardzo. Mamy jeszcze „słabych” i „średnich” strażników oraz „zwinnych”. Ci ostatni są szybsi od nas, zarówno w biegu, jak i w walce. Pozostałych jednak różni jedynie wytrzymałość.
Walka jest świetnie zrealizowana. Choć często walczymy jak na asasyna przystało, czyli atakując z ukrycia raz, a skutecznie (satysfakcja gwarantowana), równie często jesteśmy zmuszeni stawać do zwykłej walki. Można w niej zadawać zwykłe ciosy (które łączą się w kombinacje), ale także – jak wspomniałem – kontrować czy rozbrajać (co pozwala walczyć bronią wroga!). Szczególnie ta pierwsza możliwość sprawia ogromną satysfakcję. Każdy rodzaj broni, a są trzy, ma inne kontry – np. ukryte ostrza możemy... wbić wrogowi w oczy! Brutalne, a jakież satysfakcjonujące! Mieczem zaś najpierw uderzamy w nogę, a następnie przebijamy obojczyk klęczącego niemilca i w fontannie krwi wyrywamy miecz. Animacji tych jest trochę więcej, acz moim zdaniem zdecydowanie zbyt mało. Zresztą i bez broni Ezio świetnie sobie radzi. Prócz wspomnianych możliwości po złapaniu wroga może przyłożyć mu zarówno ręką, jak i głową czy kolanem! Zaś gdy ten upadnie, potrafimy bezpardonowo go skopać. Pojedynki są szalenie emocjonujące i dość krwawe – świetne!
Niestety, nie możemy napawać się nimi do woli, ze względu na wprowadzony system reputacji. Z drugiej strony to dobrze, gdyż nie dochodzi do sytuacji, gdzie wykańczamy połowę armii, a potem spokojnie uchodzimy z miejsca zbrodni. Gdy zbyt dużo grzeszymy, rośnie wskaźnik poszukiwania. Działa on jednak na innej zasadzie, niż ten z GTA czy Just Cause. Dopiero jego napełnienie sprawia, że zwracamy uwagę strażników, którzy rzucają się na nas, gdy tylko nas zobaczą. Aby do tego nie dopuścić, musimy ów wskaźnik obniżyć. W tym celu zrywamy plakaty z naszą podobizną, przekupujemy heroldów, czy mordujemy naocznych świadków (teoretycznie tym samym powinniśmy narobić sobie tuzin kolejnych, ale gra aż tak realistyczna nie jest). Obniża to wskaźnik od 25% za plakat, przez 50% za herolda, po 75% za świadka. Ogólnie, mimo ograniczenia możliwości walki, rozwiązanie to przypadło mi do gustu – w końcu jesteśmy asasynem, a nie rzeźnikiem.
Kolejną z innowacji jest wątek ekonomiczny i cRPG-owy. Już po niedługim czasie zadomawiamy się w willi wspomnianego Maria. Należy do niej małe miasteczko, które możemy rozbudowywać, zwiększając tym samym wartość posiadłości i naszą zamożność. Każdy odnowiony budynek daje nam bowiem premię do dochodu, jaki otrzymujemy co 20 minut gry. Z początku są to ledwie setki florenów, zaś pod koniec gry sumy te osiągają kilkanaście tysięcy. Prócz odnawiania wioski wyposażamy willę kupując obrazy czy kolekcjonując broń, która oczywiście prócz funkcji estetycznych ma też praktyczne – każdą z 22 sztuk oręża możemy wziąć w ręce i siać nią śmierć. Od sztyletów, przez młoty, aż po miecze – wszystko może wylądować w naszych sprawnych łapskach. Ogólnie godnych uwagi egzemplarzy jest ledwie kilka, ale to i tak lepiej niż w jedynce, gdzie wyposażenie się nie zmieniało (warto nadmienić, że miecz Altaira jest najmocniejszy). Tu zaś zdobywamy nie tylko nowe narzędzia zagłady, ale także pancerze. Jest ich bodaj 5, z czego dwa (w tym zbroja Altaira) są mniej więcej na tym samym, najwyższym poziomie. Praktycznie wszystko da się kupić, z jednym wyjątkiem – pancerz bohatera pierwowzoru zdobywa się znajdując pieczęcie asasynów poukrywane w ich grobowcach. Jednym słowem – raj dla zbieraczy!
Aby posiąść wspomniane pieczęcie nie wystarczy jednak wejść do grobowca i sobie je wziąć. System poruszania się jest już na tyle dopracowany, że twórcy zdecydowali się umieścić w grze etapy typowo zręcznościowe, przypominające choćby inne dzieło Ubisoftu, Prince of Persia. Skaczemy między półkami i belkami, wspinamy się, bujamy na drążkach, przestawiamy dźwignie – doświadczenie ze wspomnianej serii procentuje.
Akcja gry toczy się w kilku miastach XV wiecznych, renesansowych Włoch. Co tu dużo mówić, są one przepiękne. Choć silnik gry nie jest już pierwszej świeżości, autorzy umiejętnie skrywają jego niedostatki pod warstwą filtrów z rozmyciem na czele. Momentami autentycznie wzdychałem z zachwytu – zobaczyć Toskanię w pełnym słońcu – bezcenne. Pozostałe miasta, które odwiedzimy, to Forli (moim zdaniem najbrzydsze, acz ma bardzo fajną władczynię), rodzima Florencja oraz wodne miasto – Wenecja. Tutaj szczególnie dziękujemy twórcom za możliwość pływania – gdyby nie ona, irytacja przepełniała by nas niezmiernie często. A tak możemy bez przeszkód zachwycać się wspaniałymi budowlami (ach ten lot z krzyża na wieży bazyliki...). Nie uświadczymy już prawie przestrzeni między miastami. Rozległe podgrodzia znajdują się tylko w Toskanii i w okolicach Forli, a także w górach, gdzie jednak nie ma nic ciekawego prócz widoków. Naprawdę jest na czym zawiesić oko, acz nie mogę nie wspomnieć o kilku niedociągnięciach. Najbardziej rzucają się w oczy średnie twarze. Czołowe postaci są oczywiście w porządku, jednak niektóre drugoplanowe wyglądają jak w niepoważnej grze sprzed paru lat. Animacje zaś nadal trapi ten sam problem, co w pierwowzorze – czasem są sztuczne, a podczas mordowania ostrzem zdarza się, że to albo wcale nie trafia wroga, albo przesuwa się tak, jakby nie tkwiło w ogóle w ciele przeciwnika. Zalety na całe szczęście przyćmiewają te wady.
Równie dobra jest oprawa audio. Co ciekawe, możemy słuchać zarówno głosów angielskich, jak i włoskich. Ja preferowałem te pierwsze, z dobrym, acz nienachalnym akcentem i oryginalnymi wstawkami. Aktorzy spisali się naprawdę świetnie, ani przez chwilę nie czuć sztuczności. Jeśli chodzi o muzykę, zazwyczaj nie zwraca ona uwagi tak, jak chociażby w najnowszym dziele Infinity Ward, ale gdy już dochodzi do głosu (przykładowo podczas napisów końcowych) pokazuje swój wysoki poziom.
Na koniec zostawiłem sprawy związane stricte z wersją na komputery osobiste. Najpierw wspomnę o zabezpieczeniach, które wzbudziły niemałe kontrowersje. Po pierwsze, wymóg stałego połączenia z internetem nie jest niczym nowym (Steam, Games for Windows Live) nie rozumiem więc takiego oburzenia. Po drugie, nie licząc pecha pierwszego dnia po zainstalowaniu gry, nie miałem żadnych problemów z łącznością. Zresztą, jakiekolwiek pretensje proszę kierować nie do Ubi, a do piratów, którzy atakują serwery. To właśnie przez nich, a nie przez twórców, nie możemy grać. Prawdopodobnie próbują oni złamać ten system, dlatego też co jakiś czas przypuszczają atak, blokując uczciwym możliwość gry. Może i mają słuszne pobudki, co w moim mniemaniu nie zmienia faktu, że są zwyczajnymi przestępcami i egoistami, przez których uczciwi nie mogą cieszyć się tą prawie idealną grą.
Druga sprawa to dwa dodatki DLC, w które konsolowcy musieli się zaopatrzyć. My dostaliśmy je od razu, wbudowane już w wątek główny, którego dotyczą. Pierwszy, Bitwa o Forli, jest mocno średni, zajmuje raptem godzinę gry, kiedy walczymy z wrogami i odbijamy dzieci Cateriny Forzy. Jedyną jego zaletą jest możliwość poznania owej królowej (i posłuchania jej świetnych tekstów) oraz polatania machiną Leonarda. Drugi dodatek, Stos Próżności, jest znacznie lepszy. Mamy w nim wyeliminować 9 podżegaczy, z czego praktycznie na każdego trzeba znaleźć sposób. Zabójstwa te muszą być przemyślane, gdyż nie możemy zostać wykryci. Ten DLC dostarczył mi o wiele więcej zagwozdek i przyjemności, jest także sporo dłuższy, gdyż celów nie można zabić ot tak.
Mógłbym jeszcze długo pisać o tej genialnej produkcji, ograniczę się jednak do jednej rzeczy, o której jeszcze nie wspomniałem. Chodzi mianowicie o postaci, jakie przyjdzie nam spotkać. Prócz wuja, złodziei czy prawdziwego asasyna (Ezio bowiem nie należy do zakonu) spotkamy postać naprawdę wielką – Leonarda da Vinci. W grze ukazano go jako trochę niepoważnego geniusza, dzięki któremu zdobędziemy większość swoich gadżetów, jak podwójne ukryte ostrza, czy... pistolet. Polatamy także, o czym niedawno wspomniałem, machiną latającą jego autorstwa! Także nasi wrogowie są znaczącymi osobistościami, jednak nie zdradzę zbyt wiele, aby nie psuć wam zabawy.
Tym, co najbardziej piorunuje grającego, są przeogromne pokłady grywalności zawarte w produkcji Ubisoftu. W tę grę gra się dla samego obcowania z nią, a po ukończeniu czuje się żal, że ma się ją za sobą. Wiele osób po zagraniu tak twierdzi, a ja się dołączę – zazdroszczę wszystkim, którzy granie w Assassin's Creed II mają przed sobą. Może nie jest to ideał, ale na pewno gra wielka, wobec której nie można przejść obojętnie.
Plusy
- satysfakcjonująca i brutalna walka
- ogrom poprawek
- wątek ekonomiczny i kolekcjonerski
- niewyobrażalne wręcz pokłady grywalności
- Ezio
- świat renesansowych Włoch
- długa
- piękna grafika
Minusy
- grafiki niektórzy mogą się czepiać
- trochę mało animacji finisherów
- a i czasem nie do końca dobrze działają
- nie jest nieskończenie długa...