Supreme Commander 2
Dodano dnia 31-03-2010 10:25
Pierwszy SupCom był zapowiadany jako rewolucja pod względem skali potyczek, stworzona pod okiem Chrisa Taylora, odpowiedzialnego za klasyk sprzed kilkunastu lat – Total Anihilation, przeszedł jednak jakoś bez echa. Mimo to twórcy zdecydowali się stworzyć kontynuację, o której z kolei... szczerze mówiąc, prawie nic nie słyszałem. Gra nie wzbudzała większych emocji ani przed wydaniem, ani po. Ba, na wielu największych polskich forach tematu jej poświęconego nie ma wcale, bądź jest, ale leży ugorem, gdyż nikt w nim nie pisze. Muszę przyznać, iż dzieło Gas Powered Games nie zasłużyło na taki los. Nie jest może megahitem, jest słabsze od "jedynki", ale mimo to stanowi kawał dobrego RTS-a, w którego fan gatunku musi zagrać.
Na początku muszę przyznać, że w pierwowzór nie grałem. Sporo obijał mi się o uszy, przeczytałem wiele jego recenzji, jednakże ostatecznie nigdy go nie zakupiłem. Teraz zaś, po ukończeniu sequela, naszła mnie na niego ochota, gdyż ponoć "dwójka" jest słabsza, wykastrowana można rzec. Najbardziej lansowanym elementem Supreme Commandera były wielkie mapy i wspomniana ogromna skala walk. Co chwilę trzeba było przechodzić z przybliżenia, gdzie dowodziło się pojedynczymi oddziałami, do mapy strategicznej, na poziomie której manewrowało się całą armią. Było to świetne i niespotykane, nie mogłem doczekać się, kiedy przetestuję ów element na własnej skórze. Cóż, spotkało mnie dość niemiłe rozczarowanie. Mapy w "dwójce" są bowiem wcale nie większe niż choćby w Company of Heroes, choć jednostek jest na nich sporo. Trochę to dziwne, musicie przyznać. Pod tym względem gra zeszła do standardu, który dane jest widzieć w prawie każdej podobnej produkcji.
Całe szczęście, że tereny te wyglądają bardzo ładnie. Grafika jest lekko komiksowa, kolorowa, miękka. Poza tym jak na science-fiction przystało, nie zawsze są to zwykłe tereny naziemne. Nie raz przyjdzie nam stoczyć walki na kosmicznej stacji, czy w podziemnym kompleksie. Jedyne, do czego się przyczepię, to wybuchy. O ile atomowy grzyb wygląda całkiem ładnie (a przy tym nie umywa się do tego z World in Conflict), to zniszczenie zwykłych czołgów czy botów nie daje prawie żadnej satysfakcji. Dopiero większe jednostki lepiej się rozpadają, acz widywałem dużo lepszych animacji destrukcji w dużo starszych grach. Nienaganne są za to animacje poruszania się jednostek.
Gra jest podzielona na trzy kampanie, w których znacznie widać stopniowy wzrost poziomu trudności. Zaczynamy jako zwykły homo sapiens w szeregach UEF, z których to niedługo potem zostajemy wylani. Zakrawa się bowiem niemały konflikt, w który zagłębiał się nie będę, bo fabuła – choć ma swoje dobre momenty – jest głupiutka. Iluminaci są wrogami publicznymi, zaś żona naszego pierwszego alter ego – Dominica Madoxxa – jest właśnie jednym z nich. Nasz heros oczywiście wyłamuje się z armii, a jego dowódca wysyła za nim innych żołnierzy. Najgłupsze jest w tym to, że jednego faceta nie może pokonać bodaj trójka innych. Później przejmujemy kontrolę nad dowódczynią wspomnianej wyklętej rasy, Thalią Kael. Na sam koniec dowodzimy jednostkami Cybran jako Ivan Brackman.
Choć zazwyczaj misje są banalne i skrajnie klasyczne (zostajemy zrzuceni na mapę, rozbudowujemy bazę, produkujemy jednostki, prowadzimy badania, rozwalamy wroga), czasem zdarza się coś ciekawszego. Za przykład niech posłuży jedna z misji ostatniej kampanii, gdzie boje toczymy z... wadliwym systemem obrony wyspy. Wybudował on ogromne ilości inżynierów, zdolnych przejmować nasze jednostki, oraz multum wieżyczek uniemożliwiających nam podjęcie walki. Długo głowiłem się, nim znalazłem wyjście z tej sytuacji. Na szczęście mechanicy nie mogli przejąć mojego OJD (Opancerzona Jednostka Dowodząca, czyli nasz dowódca w sporawej zbroi, mogący zarówno walczyć, jak i bardzo szybko budować), dzięki czemu zbudowałem stocznię i kilka statków, które mogły nawiązać walkę. Potem tylko stawiałem rzędy wieżyczek, aż wyprodukowałem kilka potężnych jednostek zabijających inżynierów szybciej, niż ci nadążali z przejmowaniem. Naprawdę fajna, ciekawa misja. Szkoda, że podobnych błyśnięć prawie nie ma.
Z bólem stwierdzam, że wspomniane okręty wodne przydały mi się tylko w tej jednej jedynej misji. W tej produkcji służą one tylko i wyłącznie jako ruchome stanowiska artylerii – wody jest mało, a i surowce lepiej inwestować w jednostki naziemne i powietrzne. Dopiero w końcówce gry dostajemy technologię pozwalającą wychodzić statkom na brzeg, ale i tak wolałem robić jednostki eksperymentalne/zwykłe lądowe, niż statki. Ogólnie zresztą zróżnicowanie jednostek zbyt duże nie jest. Czołgi, boty, wyrzutnie rakiet i mobilne wieżyczki przeciwlotnicze – na tym koniec. W powietrzu myśliwce i bombowce (u wszystkich prócz UEF połączone w jedno), na morzu bodaj 2, czy 3 rodzaje pancerników. Ciekawiej ma się sprawa z jednostkami eksperymentalnymi, które cechują się wielkimi rozmiarami (tak na oko z 5x większe od OJD), taką siłą i wytrzymałością. Późniejsze misje poszczególnych rozdziałów toczą się z ogromnym wsparciem tych wyjątkowych pojazdów. Mnie osobiście najbardziej podpasował Mroczniarz Iluminatów – ogromny spodek, który strumieniem energii potrafił zniszczyć każdą bazę. Jedynym sposobem na jego pokonanie było posiadanie sporej ilości myśliwców, w przeciwnym wypadku pozostawał load wcześniejszych save'ów.
Nim jednak zawalczymy, musimy zbudować porządną bazę, będącą w stanie zapewnić nam surowce. Na początek lecą ekstraktory masy i elektrownie, wydobywające jedyne materiały w grze – masę i energię. Tej pierwszej wiecznie brakuje, drugiej zaś jest nadmiar. Twórcy chyba to zauważyli, gdyż udostępnili konwertery pozwalające na (sic!) konwersję energii na masę. Gdy już mamy źródła zaopatrzenia, budujemy prędko ośrodki produkcji jednostek lądowych i powietrznych, ew. stocznie i fabryki eksperymentalne. Choć w singlu szczerze mówiąc tempo jest niezbyt szybkie, szczególnie w porównaniu do multi. Gdy już mamy czym się bronić, stawiamy pracownie naukowe, zwiększające przypływ punktów nauki. Drzewko rozwoju jest bowiem bardzo rozbudowane i zaawansowane. Podzielono je na kilka kategorii (armia, lotnictwo, marynarka, budynki, OJD), w każdej zaś mamy kilkanaście rzeczy do wykupienia. Są tam zarówno bonusy np. do obrażeń czy odporności, jak i nowe budynki (nieoceniony generator osłon czy wspomniany konwerter). Rozwój ma ogromne znaczenie, co zresztą gra pokazuje już w samouczku – z walki dwóch identycznych ilościowo oddziałów, ten lepiej rozwinięty wygrywa, nie tracąc nawet połowy jednostek. Bez inwestowania w naukę nie da się tutaj wygrać, nawet na łatwym poziomie trudności. Muszę przyznać, że ogólnie budowa bazy w grze bardzo mi się spodobała – choć budowli nie ma za dużo, cały czas trzeba dostosowywać rozwój do sytuacji. A to proste nie jest, bo surowców nigdy nie ma zbyt wiele, a armia sama się nie wyprodukuje.
Supreme Commander 2 zawiera oczywiście tryb wieloosobowy, jednak... jest on dość „trudny”, pod każdym względem. Miałem ogromne problemy z połączeniem, o ile w ogóle udało mi się znaleźć odpowiedni serwer (od 4 do 8 osób na mapie, wszystkie mniejsze są zazwyczaj pozapychane). Potem zaś albo ginąłem po kilkunastu minutach, albo zwyczajnie zrywało połączenie z hostem. Gdy jednak dało się grać, cóż... wiem dobrze, że mistrzem w strategiach nie jestem, jednakże tempro, w jakim inni rozwijali swe bazy było zastraszające. Nie raz zastanawiałem się, czy aby ludzie nie cheatują – gdy ja ledwo zaczynałem produkcję jednostek (a stawiałem budynki jak szalony), w pobliżu bazy widziałem już całkiem sporą armię wroga. Taka sytuacja potrafi zniechęcić. Na szczęście jest kilka serwerów „dla noobów”, zazwyczaj też naprawdę gra się tam ze słabszymi. Są one strasznie rozchwytywane – gdy w końcu sam zdecydowałem się taki założyć, po 30 sekundach chętnych miałem 2x więcej, niż miejsc do gry. Rozgrywka trwała CAŁE 30 minut, zakończone walką wielu jednostek i ostatecznym zwycięstwem (no co, pochwalę się, że przynajmniej skrajną lamą nie jestem). Mecze więc zawsze są szybkie i krótkie – jeśli chcesz spokojnie się rozbudować i wystawić ogromną armię, lepiej powalcz z AI, bądź umów się z kumplami, bowiem nie ma żadnego ogranicznika zabraniającego atakować np. przed upłynięciem kilkudziesięciu minut.
Muzykę szczerze mówiąc zauważyłem dopiero pod koniec gry. O dziwo, okazała się całkiem dobra, choć nie porywała. Głosy również stoją na przyzwoitym, niewybijającym się ponad przeciętność poziomie. Ogółem zaś gra trochę się ponadto wybija, acz niezbyt mocno. Wycięto z niej wszystko to, co decydowało o niezwykłości serii. SupComa 2 uważam jednak za produkcję dobrą, która... zachęciła mnie do zagrania w "jedynkę". Tam są ponoć naprawdę wielkie batalie z udziałem wielkiej liczby jednostek. Zresztą, pierwowzór jest lepszy także wg rankingu GameRankings, gdzie dwójka ma średnią niższą o ok. 10%. Jeśli jednak pierwszego SC znacie, w nową część też w sumie możecie zainwestować. Nie jest to produkcja wybitna pod absolutnie żadnym względem, acz można przy niej spędzić miło ok. 20 godzin.
Plusy
- ładna, „miła” grafika
- przyjemna rozgrywka
- zaawansowane i przydatne drzewko rozwoju
Minusy
- ogólnie nic specjalnego
- wycięto wszelkie oryginalne elementy jedynki
- głupia fabuła