Alien Swarm
Dodano dnia 06-08-2010 00:45
Zazwyczaj, gdy recenzuję gry rozprowadzane po niższych cenach, daję im małą taryfę ulgową. Fakt, że możemy je dostać za ułamek standardowej ceny, jest wystarczającym usprawiedliwieniem, by przymknąć oko na drobne niedoróbki czy brak pierwszoligowej oprawy. Jednak Alien Swarm, choć rozpowszechniany za darmo, taryfy ulgowej ode mnie nie dostanie. Z prostego powodu. Nowy produkt Valve zwyczajnie jej nie potrzebuje.
Fanom Unreal Tournament tytuł Alien Swarm może wydawać się znajomy. Tak właśnie nazywał się wypuszczony w 2004 roku świetny mod do UT 2004, zamieniający tego całkiem niezłego sieciowego FPS'a w nastawioną na kooperację strzelankę z kamerą osadzoną hen wysoko nad głową bohaterów. Alien Swarm Anno Domini 2010 jest niejako remake'm tamtego moda – podstawą zabawy wciąż pozostaje wspólna eksterminacja setek wrogów z akcją pokazaną z perspektywy wiszącego w powietrzu ptaka (albo biorąc pod uwagę realia gry, czegoś również latającego, ale zdecydowanie mniej przyjemnego w kontakcie). Najważniejszą zmianą jest to, że obecnie AS nie jest dodatkiem, a samodzielnym produktem – do którego odpalenia potrzebujemy jedynie (nie)sławnego Steama.
Kupą ludzie! Kupy nikt nie ruszy!
Na początek wyjaśnijmy sobie jedno – jeśli jesteś samotnym wilkiem, gardzącym pomocą innych i wszystko najchętniej robiącym w pojedynkę, bez spowalniających go cieniasów, to… w Alien Swarm' ie nie masz czego szukać. Singleplayer nie będzie miał nic ciekawego do zaoferowania, a w pierwszej misji rozgrywanej przez Internet, w której najpewniej oddzielisz się od drużyny, żeby „załatwić wszystko jak należy” szybko do nich wrócisz. W pełnym biegu. Błagając o podleczenie, dodatkową amunicję i wsparcie ogniowe przeciw goniącej Cię hordzie wrogów. Tutaj Twoją najpotężniejszą bronią nie jest ani wyrzutnia granatów, ani stacjonarne działko automatyczne,a kolega z drużyny. A na raz możesz ich mieć nawet trzech.
Zasady są proste - kilka zadań do wykonania. Dużo za dużo wrogów i zdecydowanie za mało amunicji. Jako oddział komandosów lądujemy na obcej planecie, gdzie znajdowała się kolonia, z którą kontakt urwał się jakis czas temu. Po około trzydziestu sekundach gry wychodzi na jaw, że niechęć kolonistów do kontaktowania się z kimkolwiek będzie już permanentna, a głównymi odpowiedzialnymi za ten stan rzeczy są rdzenni mieszkańcy planety, charakteryzujący się kilkoma odnóżami, niechęcią do dwunożnych istot (czyt. do ludzi) oraz mentalnością rozwścieczonego kundelka. I znaczną przewagą liczebną. Jak na prawdziwych kosmicznych marines przystało, nowo odkryte gatunki witamy ogniem, ołowiem i piłą motorową. A na koniec w równie klasycznym stylu się żegnamy – wysadzając całą kolonię w powietrze.
Tak mniej więcej wygląda składająca się z siedmiu misji kampania. Małą liczbę zadań rekompensuje ich różnorodność – choć w gruncie rzeczy wszystkie sprowadzają się do eksterminacji obcych, Valve zadbało o sporo urozmaiceń. A to pozwalając nam przejąć kontrolę nad potężnym działkiem (które obsługujemy z perspektywy pierwszej osoby), a to każąc przeżyć wycieczkę windą towarową napastowaną przez dziesiątki obcych, a to zmuszając do przeciskania się ciasnymi tunelami z ograniczoną widocznością. Grając pierwszy raz praktycznie co chwilę raczeni jesteśmy jakimiś atrakcjami. Szkoda tylko, że ten „pierwszy raz” to jakieś 2 godziny zabawy – misje przechodzi się naprawdę szybko. Na szczęście nastawienie na kooperację i ogólnie dobre wykonanie poziomów sprawia, że nawet bawiąc -nasty raz na tym samym levelu wciąż można się dobrze bawić. Zwłaszcza, że gra już na „normalnym” stopniu trudności potrafi być wymagająca, a są jeszcze dwa kolejne, znacznie cięższe. Do tego dochodzą zadania stworzone przez fanów – wraz z grą, Valve udostępniło pakiet narzędzi dla pasjonatów chcących zająć się tworzeniem modów. Na efekty ich prac nie trzeba było długo czekać.
Dwieście siedemdziesiąty siódmy pasażer Nostromo
Poczwary, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć, dzielą się na kilka bardziej lub mniej niebezpiecznych rodzajów. Standardowy łowca w pojedynkę jest praktycznie niegroźny, jednak gdy jest ich więcej to należy się bać.Dziecinnie łatwe są także starcia z bestiami strzelającymi bliżej niezidentyfikowanym "czymś", ponieważ uniknięcie pocisków nie sprawia najmniejszych problemów. Wielkie bydlę wyposażone w olbrzymie, osłaniające wrażliwy odwłok pazury potrafi już napsuć trochę krwi. Ale najgorsze wydają się być małe, inspirowane Facehuggerami z serii filmów Obcy robaki, które, gdy pozwolimy im się do nas zbliżyć, powodują infekcję. Wyleczyć ją może tylko błyskawiczna reakcja drużynowego medyka – ma on jakieś kilka do kilkunastu sekund, by uratować kolegę, co w ferworze walki, nierzadko pod naporem dziesiątek wrogów i przede wszystkim często samemu będąc panikującym i zarażonym, strzelającym na prawo i lewo, bywa piekielnie trudnym zadaniem.
Skoro już napomknąłem o medyku, warto dokładnie opisać cztery dostępne w grze klasy. Podstawę każdego oddziału stanowi technik, którego umiejętność hakowania komputerów i drzwi bywa niezbędna, by w ogóle móc wykonać misję. Sam haking polega na wykonaniu prostej minigierki, ale zazwyczaj w jej trakcie drużyna jest atakowana całymi falami wrogów, więc ważne jest jak najszybsze załatwienie sprawy. Medyk, co jest chyba oczywiste, zajmuje się przede wszystkim dbaniem o stan energii pozostałych członków oddziału. Kolejne dwa typy postaci różnią się głównie dostępem do specjalnego uzbrojenia – sierżant może używać wypasionych min i "vindicatora" - skrzyżowania shotguna z rewolwerem, natomiast członek sił specjalnych ma arsenał powiększony dodatkowo o dwa miniguny (no, technicznie rzecz ujmując, o miniguna i autoguna, który w rzeczywistości okazuje się być mniej śmiercionośną wariacją tego pierwszego). Każda klasa reprezentowana jest przez dwóch bohaterów, którzy różnią się od siebie bardziej szczegółowymi statystykami – bonusem do obrażeń, wytrzymałością, szybkością przeładowywania itp.
Pukawek, jakie oddali nam do dyspozycji twórcy, jest od zatrzęsienia. Czego tutaj nie ma! Pistolety, karabiny, miotacz ognia, granatnik, działko elektryczne, shotgun, rozkładane działo stacjonarne w kilku odmianach, granaty (też kilka rodzajów), miny, rakiety, laser, piła motorowa… Wybór potrafi przytłoczyć, a do tego dochodzą zabawki wspomagające – przenośne paczki z amunicją, pancerze, spawarka (zaspawane drzwi na jakiś czas mogą zatrzymać obcych), zwiększacz obrażeń, aktywująca spowolnienie czasu adrenalina… Jest tego od groma, choć początkowo dostęp do arsenału mamy mocno ograniczony – następne cacka otrzymujemy w miarę zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia – zazwyczaj po jednej zabaweczce za ukończenie poziomu. Pochwalić należy autorów za świetny balans – choć wciąż trwają nad tym intensywne prace (od premiery gra doczekała się już kilku patchy), to już teraz praktycznie nie ma broni nieprzydatnej – niektóre wymagają więcej treningu od innych, ale wszystkie w odpowiednich rękach potrafią być śmiertelnie niebezpieczne i tylko od własnych upodobań zależy, czego będziemy używać. A wybór został ograniczony, ponieważ na każdą misję zabrać można dwa przedmioty główne (nie używam słowa „bronie”, ponieważ mogą to być także paczki z amunicją albo lecznicze) i jeden dodatkowy.
Bijcie master czułki!
Gra hula na dość wiekowym już Source Engine i choć nie powoduje opadu szczęki na podłogę, to i tak twórcom udało się z sędziwego silnika graficznego wycisnąć całkiem sporo. Lokacje są klimatyczne, potwory odpowiednio obrzydliwe, wszelakie wybuchy, rozpryski i inne efekty spełniają swoją rolę. Co najważniejsze, bardzo dobrze zoptymalizowany został kod sieciowy, moja megabitowa Neostrada w zupełności wystarczała do hostowania czteroosobowych gier, których uczestnicy nie skarżyli się na lagi. Muzyka jest troszkę niemrawa, momentami przydałoby się jej więcej werwy, ale najważniejsze, że nie irytuje. Alien Swarm rozprowadzany jest za pomocą platformy Steam i oferuje charakterystyczne dla niej udogodnienia, jak opcja dołączania „w locie” do grających akurat znajomych, zestaw kilkudziesięciu „aczików” do zdobycia czy automatyczne pobieranie aktualizacji.
Naprawdę jestem pełen zdumienia, że Valve zdecydowało się wydać grę takiej klasy za darmo, bo choć list sprzedaży raczej by nie podbiła, to z pewnością znalazłaby wielu szczęśliwych i zadowolonych z jej zakupu nabywców. Pomijając krótką kampanię i mimo wszystko monotonną (choć i tak satysfakcjonującą!) rozgrywkę, nie jestem nawet w stanie wskazać jakiś większych wad Alien Swarma. Wystawiam więc solidną ósemkę, przypominając, że jest to ocena nie biorąca pod uwagę faktu, że grę można pobrać bezpłatnie z Internetu – z poprawką na ten fakt byłbym gotów dodać do oceny jeden punkt. Co najmniej.
Plusy
- Po prostu solidnie wykonana
- Za darmo!
Minusy