Mass Effect 2
Dodano dnia 07-09-2010 21:40
Nie wiem, jak zacząć ten tekst. Mimo iż minęło kilka dni od ukończenia przeze mnie tej produkcji, nadal jestem pod ogromnym wrażeniem. Wszystkie jej elementy są świetne, genialne wręcz, wrażenia z rozgrywki niesamowite, zakończenie dosłownie powala, a wybory moralne... Do dziś nad niektórymi myślę! „Mass Effect 2” wrył mi się w pamięć i nie pozwala o sobie zapomnieć. Z całą stanowczością mogę stwierdzić – to najlepsza gra obecnej generacji. Rzekłem.
O czym napisać najpierw? O fabule, która wręcz poraża swym rozmachem? O bohaterach, o których nie da się zapomnieć? Z którymi zżyłem się jak jeszcze w żadnej innej grze? O świetnym, wiarygodnym klimacie science – fiction? O zręcznościowej, acz satysfakcjonującej walce, dzięki której w dzieło BioWare może grać każdy? A może o genialnej muzyce, jeszcze bardziej potęgującej i tak ogromne wrażenia z rozgrywki? Czy o angielskich głosach, świetnie dobranych i zagranych, dzięki którym akcję śledzi się lepiej, niż film? Jak można cokolwiek wybrać, jeśli wszystko tak poraża swym wykonaniem? Znalazłem się w sytuacji, o której każdy recenzent marzy, a jednocześnie się jej boi. Muszę ocenić produkcję, która mną wstrząsnęła, zawładnęła, którą uważam za jedną z najlepszych – jeśli nie najlepszą – jakiej kiedykolwiek dane mi było doświadczyć...
Best of 2010?
Długo zwlekałem z zagraniem w ME2. Powód był prosty – okrzyknięta przez wszystkich arcydziełem „jedynka” średnio przypadła mi do gustu. Była dobra, ale nic ponadto. Spodobała mi się walka, możliwość nawiązywania bliższych kontaktów z załogą, całkiem niezły klimat i fabuła. Historia jednak nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, jak na większości graczy. W moim odczuciu była zbyt mało epicka, nie poraziła mnie tak, jak się spodziewałem. Ostatecznie w wyniku wielkich oczekiwań byłem zwyczajnie rozczarowany. Dlatego też choć zakupiłem kontynuację zaraz po premierze, nie miałem przesadnej ochoty na rozpoczynanie rozgrywki. Teraz jednocześnie pluję sobie w brodę i cieszę się z takiego stanu rzeczy. Z jednej strony bowiem długo zwlekałem z tym tak świetnym przeżyciem, z drugiej zaś krócej będę czekał na kontynuację. W którą i tak wolałbym zagrać już teraz.
Kiedy w końcu odpaliłem grę, na samym początku prawie spadłem z krzesła. Prawdopodobnie w poprzednim zdaniu nie byłoby słowa „prawie”, gdyby nie teksty innych recenzentów, którzy zdradzili mi początek rozgrywki. Tak czy inaczej startuje ona w tempie iście ekspresowym, od samego początku przytwierdzając szczękę do ziemi, gdzie ta pozostaje na pastwę wszelkich brudów (gracze przecież nie sprzątają) aż do napisów końcowych. Ach, jaka ta produkcja jest epicka! Pompuje adrenalinę w ilościach hurtowych, kolejne zwroty akcji następują tak często i niespodziewanie, że po zakończeniu sesji gracz przypomina człowieka jeszcze mniej, niż normalnie. Ciężko mi opisać w słowach, jak genialne dzieło stworzyli ludzie z BioWare. Wróćmy jednak do treści – historia rozpoczyna się w bardzo dramatyczny sposób. Nie chcę nielicznym nieświadomym zdradzać w jaki dokładnie, ograniczę się więc do swoich wrażeń. A były one naprawdę niesamowite, mimo iż dobrze wiedziałem, co zobaczę. Od pierwszej cut-scenki, przez pierwszą rozmowę i walkę, coraz bardziej ubóstwiałem „Mass Effect'a 2”. Dość powiedzieć, że jego gameplay jako jeden z niewielu zdołał mnie przykuć do monitora na 5h dziennie przez tydzień. Bez żadnych przerw czy najmniejszych objawów znużenia. Ba! Ja wciąż nie mam dość, przeciwnie – chcę więcej!
Shepard is back and ready for action!
W wyniku wspomnianych wydarzeń Shepard trafia pod opiekę Cerberusa, organizacji mającej na celu poprawianie pozycji ludzi we wszechświecie. Uważanej swoją drogą za działających pod przykrywką terrorystów, których prawie wszyscy nienawidzą. Właśnie w ich szeregach ląduje największa ikona ludzkości, komandor, który dopiero co zniszczył grożące cywilizacji zagrożenie, ocalił świat. To Człowiek Iluzja, dowódca instytucji, pomaga bohaterowi wykaraskać się z, delikatnie mówiąc, bardzo ciężkiego stanu, w jakim heros się znalazł. Tymczasem nad galaktyką wciąż wisi niebezpieczeństwo, które grupa chce rozwiązać. Uważają to zadanie za prawie niewykonalne, za misję samobójczą. Któż więc inny może się jej podjąć?
Zgodnie z cRPG-owymi standardami Sheparda możemy w dowolny sposób modyfikować. Zmiana płci, wyglądu czy zdolności – wszystko jest w naszych rękach. Osobiście skorzystałem z funkcji importu zapisów z „jedynki”, dzięki czemu poprowadziłem dalej w bój swojego starego bohatera, ze wszystkimi podjętymi przez niego decyzjami na barkach. To, co wybraliśmy wcześniej ma bowiem wpływ na wygląd rozgrywki w „dwójce”. Od drobnych szczegółów, jak wystrój naszego biurka, aż po kwestie fabularne. Warto wcielić się w tego samego awatara, co wcześniej.
Niezależnie od naszego wyboru, nasz wojak nigdy nie działa sam. Tym razem nie zdobywamy kompanów przypadkiem, jak to miało miejsce w pierwszym „Mass Effekcie”. Tutaj to nasz zwierzchnik dostarcza nam dane ludzi, którzy mogą się przydać w tym arcytrudnym zadaniu. Nie mogą to być przecież pierwsze z brzegu osoby. Do kompanii trafiają więc najsilniejsi znani biotycy, zawodowi mordercy, czy Egzekutorka, odpowiednik ludzkiego Widma (jednostka specjalna, nie ograniczona niczym – może robić absolutnie wszystko, aby tylko osiągnąć wyznaczony cel) rasy asari. Zespół jest zróżnicowany, każda postać ma swoją osobowość i historię, ze wszystkimi możemy też wejść w bliższe stosunki. Również te najbliższe, prowadzące do stosunku. Ten zrealizowano podobnie jak w poprzedniczce – nasza wybranka/wybranek przychodzi do bohatera w odpowiednim momencie, co pozytywnie wpływa na klimat i wpływa na fabułę. Nie uświadczymy tu więc nic w stylu latania do namiotu przy każdej okazji, jak to zrobiono w „Dragon Age: Origins”. Cut-scenka przedstawiająca zbliżenie wywołuje jednak dość mieszane uczucia. Jest lepsza niż we wspomnianym DAO, ale w stosunku do „jedynki” wydaje się, jakby ucięto ją na samym początku.
"You'll never walk alone"
Wracając do samych towarzyszy, wszyscy oni są nam niezbędni do osiągnięcia celu. Dlatego też większość gry przypomina koncept znany z wymienionego już „Dragon Age'a”, gdzie zbieraliśmy pomocników do walki z Plagą. Tutaj skalę ma to trochę mniejszą, gdyż gromadzimy jednostki, nie całe armie. Tak czy inaczej każdy ma jakieś umiejętności potrzebne w końcowym zadaniu. Aby jednak wyciągnąć ich z niego cało (życie w ME2 jest bowiem bardzo, ale to bardzo kruche), musimy pozyskać ich lojalność. Robimy to wypełniając misje, które nam powierzą – jedni chcą się zemścić, inni pomóc rodzinie, czy zmierzyć się z własną przeszłością. Zarówno zadania podczas których pozyskujemy towarzyszy, jak i ze zdobywaniem ich zaufania są wręcz genialne. Żadne nie przypomina poprzedniego, zawsze mają świetne tło fabularne, wykonuje się je z ogromną przyjemnością. Dzięki takiemu zabiegowi zżywamy się z kompanami, dbamy o ich losy, chcemy z nimi rozmawiać, poznać ich. Jeszcze bardziej potęguje to zakończenie, w którym wszyscy biorą udział. Odciska ono na nas trwałe piętno sprawiając, iż o grze nie możemy zapomnieć. Jedyną wadą postaci jest dość słabe AI, które szczególnie szwankuje w trakcie walk. Towarzysze czasami stoją na otwartym terenie, zamiast się schować, bądź w ogóle zostają z tyłu (co zdarzyło mi się tylko raz). Warto im to jednak wybaczyć, gdyż są naprawdę świetnie napisani.
Wybory moralne są zresztą jedną z najmocniejszych stron produkcji. Znów naszą postać określają wskaźniki prawości i egoizmu, od których zależą zdolności perswazji. Tym razem jednak nie musimy dodatkowo inwestować w nie punktów rozwoju – wystarczy to, jakim człowiekiem jest Shepard. Dzięki urokowi i zastraszaniu mamy dostęp do wielu nowych opcji dialogowych, które często pozwalają załagodzić sytuację, rozwiązać jakiś problem w pokojowy (lub odwrotnie) sposób. Nie raz będziemy mogli podjąć wyjątkowo poważne działanie, co zasygnalizuje nam odpowiednia ikona. Wtedy po kliknięciu prawego bądź lewego przycisku myszy dokonamy odpowiednio czynu bardzo heroicznego lub brutalnego. Przykładowo, możemy uratować komuś życie, albo... przywalić w twarz. Tylko od nas zależy, czy zrobimy z komandora obrońcę ludzkości, czy też najgorszego skurczybyka, jaki istnieje w galaktyce. W końcu cel można osiągać na różne sposoby. Różne decyzje mają różne skutki, zarówno w tej odsłonie serii, jak i w kontynuacji – zmieniamy bowiem losy jednostek, ale też całego wszechświata. Przed ostatnią decyzją zastanawiałem się naprawdę długo, a po jej podjęciu nadal nie jestem pewien, czy dobrze postąpiłem. Pewności nie mam również po zobaczeniu innej wersji historii. To jest siła współczesnych cRPG – wpływ na wirtualną rzeczywistość, na której naprawdę nam zależy. Zmienianie losów wykreowanego przez twórców świata za pomocą naszych działań to coś iście genialnego.
Uproszczony, ale cRPG
Wiele osób ma wątpliwości, czy ME2 to jeszcze action RPG, czy może już strzelanina TPP z elementami cRPG. Po ukończeniu produkcji mogę powiedzieć jedno – odebranie jej miana Role Playing Game byłoby zbrodnią. Dialogi są świetne i długie, zajmują większą część gry. Mimo braku jakichkolwiek skomplikowanych tabel, czy nawet ekwipunku, nadal odgrywanie roli ma tu największe znaczenie. Nie chodzi tu o walkę i brnięcie do przodu, bierne poznawanie historii, czy nawet delikatne wpływanie na fabułę – tutaj wszystko jest zależne od gracza. Może postępować jak mu się żywnie podoba, decydować o losach świata i swoich towarzyszy. Co z tego, że uproszczono taktyczno - strategiczną warstwę rozgrywki? Przecież to nie starcia i ich zaplecze są najważniejszym elementem gatunku.
Jeśli już wspomniałem o „zapleczu” rozgrywki, rozwinę temat. Nie uświadczymy tutaj znanych z innych przedstawicieli cRPG tabelek, punktów do rozdania na współczynniki takie jak siła, zręczność, wytrzymałość i tak dalej. Twórcy z tego zrezygnowali, zostawiając nam do rozwinięcia tylko umiejętności, zależne od klasy postaci. Ze względu na profesję możemy więc spowalniać czas, ciskać we wrogów kulami energii, czy hakować wieżyczki i roboty. Dzięki obecności w naszej drużynie dwóch innych członków mamy zaś dostęp do wszystkich zdolności naraz. Tym razem jednak nie musimy dobierać teamu przez wzgląd na profesje (czego osobiście nigdy nie robię, narażając się w innych grach na problemy...), a według własnego uznania. Przykładowo, do otwierania sejfów i szafek nie jest już nam niezbędny spec od technologii – wszystko odbywa się za pomocą minigierki. Racja, nadal odpowiednie skille przydają się w walce z poszczególnymi rodzajami wrogów, ale przymusu nie ma – poradzić sobie można tak czy inaczej, szczególnie na normalnym poziomie trudności.
Take cover!
Same starcia są zrealizowane z wykorzystaniem sprawdzonego systemu osłon. Shepard wraz z dwoma towarzyszami biega od skrzyni do skrzyni i eliminuje przeciwników za pomocą broni bądź mocy. Chowanie się działa sprawnie, choć brakuje mi automatycznego przeskakiwania między bliskimi zasłonami. Walka wygląda jak w rasowej grze akcji, dzięki czemu daje niemałą satysfakcję. Oprócz strzelania dochodzi też zresztą wykorzystanie wspomnianych zdolności i rozkazywanie drużynie (zbędne na niskich poziomach trudności). Wyzwanie zapewniają silniejsi przeciwnicy, jak Pomioty, Mechy czy bossowie, wyposażeni w szereg osłon przez które musimy się przebić, nim zadamy im obrażenia. Przy standardowej trudności gry starcia nie są trudne, ginie się bardzo rzadko. Nawet większe „okazy” często można z wykorzystaniem bullet-time'u wykończyć jednym magazynkiem (fakt, z 80 pociskami i odpowiednią amunicją, a samą zdolność posiada chyba tylko Żołnierz). Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby włączyć choćby Weterana i skomplikować sobie grę. Osobiście jednak nie mam nic przeciwko produkcjom, które nie sprawiają mi trudności, jednocześnie nie będąc banalnie prostymi – a taki właśnie idealnie wyważony jest „Mass Effect 2”.
Arsenał nie jest zbytnio rozbudowany. Możemy wziąć w nasze ręce karabiny, pistolety maszynowe, ciężkie pistolety, snajperki, strzelby bądź broń ciężką. Każda ma swoje mocne i słabe strony, sprawdza się w walce z innym rodzajem przeciwnika. W kategorii najczęściej jest ledwie kilka różnych modeli, ale moim zdaniem nie ma na co narzekać. Co ciekawe, mimo iż uwielbiam rozbudowany ekwipunek, porównywanie sprzętu i noszenie wszelkiego złomu, tutaj taki stan rzeczy ani trochę mi nie przeszkadzał. Gra jest tak genialna, że nie ma czasu przejmować się takimi błahostkami. Tak samo sprawa ma się ze zbroją – wybierałem w szafce odpowiednie części i czym prędzej leciałem wykonywać kolejne zadania. Gameplay jest tak wciągający, że zwyczajnie nie chce się przejmować ubiorem czy uzbrojeniem. Może gdyby BioWare umieścił w swym dziele więcej możliwości customizacji wyposażenia, na dłużej przykułby mnie do jego przebierania, ale... Nie ma co gdybać.
Nowa zabawka Jokera.
Naszą bazą wypadową ponownie jest Normandia, acz ze względów fabularnych w trochę innej wersji. Ogólnie bardzo przypomina stary statek – mamy mostek, kilka poziomów, mapę galaktyki. Doszły jednak ciekawe funkcje uprzyjemniające grę. Przede wszystkim, załoga jest bardziej rozrzucona po pokładzie. Tym razem nie jest zgromadzona w jednym miejscu niczym towar – każdy ma swój kąt zgodny z preferencjami. Przez to trzeba się trochę nalatać, aby ze wszystkimi pogadać, ale moim zdaniem to i tak lepsze rozwiązanie. Żadnych ważnych kwestii nie da się zresztą przegapić przez lenistwo, gdyż poinformuje nas o nich odpowiednia osoba z personelu – Kelly, zajmująca się dyskretnie stanem załogi.
Muszę wspomnieć również o możliwościach czysto technicznych. Nową Normandię możemy upgrade'ować dzięki zbieranym z planet surowcom, co jest bardzo przydatne w ostatniej misji, jak i podczas zwykłej rozgrywki (choćby większa pojemność paliwa, które zużywa się podczas przemieszczania się między układami). W laboratorium da się również ulepszyć uzbrojenie i pancerze, dzięki czemu wzrastają zdolności defensywne i ofensywne drużyny. Dysponujemy nawet prywatnym terminalem i skrzynką mailową! Ba, dostajemy czasem spam! Poza tym statek został również wyposażony w sztuczną inteligencję EDI, która nie tylko udzieli nam wszelkich informacji , ale także wspomoże w trudnych sytuacjach. Rozwój naszej ruchomej kwatery należy zaliczyć jak najbardziej na plus. Wszystkie funkcje umilają rozgrywkę, sprawiają, że jest o wiele przyjemniejsza i realistyczna.
Świat, który przyjdzie nam przemierzać, jest naprawdę ogromny. Odwiedzimy wiele układów (w tym Gromadę Lokalną, w której jest Ziemia. Niestety, na nią samą wstępu nie mamy... może w „trójce”?), w niektórych wykonamy misje fabularne, w innych tylko poszukamy surowców do rozbudowy statku i wyposażenia. Moim zdaniem nie zaszkodziłoby jednak stworzenie jeszcze choć jednego większego „miasta”, które moglibyśmy odwiedzić. Teraz są cztery: Illium, Omega, Cytadela i Tuchanka, przy czym ostatnia nie poraża swymi rozmiarami. Także zadań pobocznych mogłoby być trochę więcej. A tak po 34h spędzonych z grą nie mam co robić, choć bardzo bym chciał. A mimo mojego uwielbienia do tej produkcji nie będę żmudnie przekopywał całej galaktyki w poszukiwaniu questów. No nic, pozostaje mi wykupienie DLC.
Zadbano o wszystko.
Jakby tego było mało, „Mass Effect 2” stoi również na bardzo wysokim poziomie technologicznym. Grafika co prawda nie ma co konkurować z czołowymi grami akcji, ale i tak cieszy oko, upiększając jednego z najładniejszych i najbardziej efektownych action RPG'ów. Smaczku dodaje efekt ziarna, zrealizowany o wiele lepiej niż w poprzedniczce, gdzie dla mnie był zdecydowanie za mocny. Tutaj zaś dzięki niemu lokacje wyglądają o wiele mniej sterylnie. Jedynym minusem mogą być dość nienaturalne tereny poza zabudowaniami – lasy czy plaże nie wyglądają realistycznie. Trochę to dziwi, bowiem otoczenie w „Dragon Age'u” nie dawało powodów do zastrzeżeń. Postaci są realistyczne, choć ich animacja podczas rozgrywki pozostawia trochę do życzenia. Co innego rozmowy – wtedy zachowują się wyśmienicie.
O ile grafika może trochę zblednąć po porównaniu z przedstawicielami innych gatunków, oprawa audio nie ma sobie równych. Zarówno muzyka, jak i głosy postaci są wprost fenomenalne. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak przejmującymi, świetnie podkreślającymi sytuację utworami. Jak dotąd nie dane mi było również usłyszeć idealnie pasującego do postaci, kapitalnie zagranego dubbingu. Choć jest jeden szkopuł – mówię o wersji kinowej, z angielskimi aktorami. Teoretycznie w grze jej nie ma (choć przed premierą mówiono co innego), ale w bardzo prosty sposób można ją wymusić, wystarczy minuta zabawy z plikami. Sam zrobiłem to zaraz po tym, jak usłyszałem pierwsze wypowiadane w rodzimym języku słowa z ust Mirandy granej przez Sonię Bohosiewicz (kto to jest tak w ogóle?). Gdy dokonałem zmiany, dosłownie się rozpłynąłem. Voice-acting jest tutaj genialny, perfekcyjny w każdym calu. Jedynie Shepard wypada na tle reszty trochę słabo, ale to tylko mała ryska na wspaniałym diamencie, jakim jest całe arcydzieło BioWare'u.
Nie grałeś? Go to hell!
Tuż po premierze gry, gdy zobaczyłem oceny ME2 (w tym naszą – dziesiątkę wystawioną przez Piotrka), nie wierzyłem recenzentom. Tymczasem gdy sam stoję obecnie przed wyborem, jaką notę wystawić tej grze, jestem pewny, iż nie mogę dać mniej niż 10/10. Wszystkim nie znającym mojego dorobku wyjaśniam, iż nie wyznaczam maksymalnych ocen od tak. Będzie to dopiero druga produkcja ze wszystkich, w jakie kiedykolwiek grałem i która na to zasłużyła. Bez wątpienia dostarczyła mi najlepszych wrażeń, których długo nie zapomnę. Jest prawie idealna pod każdym względem. Daje satysfakcję i radość z rozgrywki, absorbuje swą historią i klimatem. Nie da się jej nie wielbić. Do tego w pewnym stopniu stanowi przełom – po raz pierwszy w tak genialny sposób zaimplementowano do cRPG elementy akcji. Nigdy wcześniej w Role Play'ach walki nie były tak efektowne i przyjemne. Nie wysuwają się one na pierwszy plan, bowiem danie główne nadal stanowi historia i odgrywanie roli swojego, oryginalnego Sheparda.
Mógłbym jeszcze długo opisywać dzieło BioWare, ale i tak napisałem wiele. Nie chcę zdradzać więcej, aby nie odbierać Wam przyjemności płynącej z poznawania tej gry. Muszę też przyznać, iż po raz pierwszy stanąłem przed zadaniem zrecenzowania czegoś tak wspaniałego jak „Mass Effect 2”, nie wiem więc jak wywiązałem się z tego zadania. Naprawdę ciężko bowiem ubrać w słowa geniusz tej produkcji, przelać na klawiaturę tak ogromne emocje, jakich dostarcza. I choć dawno przekroczyłem 2500 słów, zapełniam właśnie piątą stronę tekstu, nadal uważam, że powinienem zrobić więcej. Ale nie będę się dalej rozwodził – możecie przecież sprawdzić to wszystko sami. Jako dowód mojego afektu napiszę, iż mimo że kupiłem grę w wersji premierowej za 120zł, teraz nabyłem jeszcze Edycję Kolekcjonerską (sprzedawana w pewnej dużej sieci za 60zł), a zastanawiam się również nad Punktami BioWare, które przeznacza się na dodatki DLC (a nigdy ani jednego rozszerzenia do żadnej produkcji nie nabyłem). Przeszedłem główny wątek, wszystkie darmowe DLC i wciąż nie mam dość. Trzeba mówić coś więcej?
Plusy
- świetna fabuła
- genialny pomysł na zwiększenie znaczenia drużyny, dzięki czemu angażujemy się w każdą znajomość
- prawie idealne połączenie cRPG i zręcznościowej walki
- perfekcyjnie nakreślone postaci
- Normandia 2.0
- punkty prawości i egoizmu (osobowość Sheparda)
- wybory moralne
- kapitalny voice-acting
Minusy
- do trójki jeszcze daleko...
- mogłaby być jeszcze dłuższa