Drakensang: The River of Time
Dodano dnia 25-09-2010 14:23
Co odróżnia cRPG od innych gatunków gier? Nie licząc(dla niektórych) nudnych walk i powolnej akcji, jest to ogrom świata i możliwości jakie daje. Twórcy tychże gier często-gęsto prześcigają się w chwaleniu, ile to kilometrów kwadratowych ma ich świat, ile jest opcji dialogowych, jakie to epickie wyczyny czekają gracza, czy też ile to przedmiotów posiada ich gra. Dla wielu graczy są to cechy, które zniechęcą do rozgrywki i tego gatunku gier. BioWare postanowiło niemal całkowicie zmienić rozgrywkę skostniałych mechanik i wypuściło ”Mass Effecta”, a potem jego sequel, który jeszcze bardziej odbiegał od standardu. Jasne, można i tak, w końcu pewnie nie jeden gracz zainteresował się po tym innymi gatunkami niż tylko ”bezmózgie szczelanki” powodujące raka, tsunami i namawiające młodych chłopców do masturbacji. Jednak niemieckie studio Radon Labs postanowiło po prostu zmniejszyć wielkość świata oraz jego możliwości pozostawiając przy tym rdzennie cRPG-ową walkę. Dodając do tego, popularny głównie w Niemczech, system The Dark Eye(lub, jak kto woli, Das Schwarze Auge), zastępujący ”oklepany” do bólu D&D, otrzymamy prequel dość udanej gry ”Drakensang”, określony dodatkowo podtytułem ”The River of Time”.
”Epickie” zmagania!
”Jedynka” była typowym cRPG o epickiej historii czterech wojaków. W drugiej części nie zmieniło się prawie nic, tylko fabuła jest …mniej klimatyczna. Tak właściwie to z epickości, wbrew temu co mówi pudełko, nie ma nic. Jeśli po "Drakensangu" oczekujesz historii rodem z ”Dragon Age:Origins” czy ”Wiedźmina”, to przykro mi, ale nie ten adres. Tutaj opowieść nie zadaje żadnych pytań, nie powoduje mrowienia, a nawet nie wciąga. Ona po prostu jest. Bardzo mi się to nie podobało, bo właśnie dlatego lubię grać w cRPG -dla świata i ogromu możliwości, który tutaj, jak już wspomniałem, po prostu nie istnieje. Więc jeśli grasz w ten gatunek dla fabuły - odpuść sobie nowego "Drakensanga".
Sama historia jest prequelem wydarzeń z pierwszej części. Znany skądinąd krasnolud Forgrimm opowiada niemniej znanej Gladys o jednej ze swoich historii w młodości. Nasz bohater płynie do miasta Nadoret, by dokończyć swe nauki. W czasie podróży zostajemy zaatakowani przez piratów rzecznych. Z opresji ratuje nas właśnie Forgimm, Ardo oraz Cano, którzy razem z nami byli na statku. Chcąc odwdzięczyć się naszym wybawcom za ratunek, proponujemy im pomoc. Od tej pory zaczynamy zajmować się sprawą wzmożonej aktywności piratów grasujących po Wielkiej Rzece. Oczywiście fabuła się komplikuje i dochodzą nowe wątki, jednak, jak już wspomniałem, nie ma tutaj zachwytów.
Dialogi to często miód dla uszu i oczu każdego fana. Ta rozmaitość, ten wybór i niemalże brak ograniczeń. Szkoda tylko, że twórcy aż za bardzo chcieli przekonać graczy do ”role play'u”, gdyż dialogi to kompletna porażka. Zapomnijcie o zupełnie szarych odpowiedziach z ”Wiedźmina”, a nawet o podziale na dobro, zło i neutralność. Tutaj bardzo często nie mamy żadnego wyboru odpowiedzi! Po prostu możemy przeczytać, co nasza postać ma do powiedzenia(jak w wielu tytułach z gatunku, postać nie nauczyła się wydobywać głosu ze swego gardła). Co najwyżej możecie liczyć na złe albo dobre opcje dialogowe. Tylko tyle dali nam twórcy. Sprawę ratują trochę przyjaciele z drużyny, którzy mogą wtrącić się do rozmowy i wspomóc swoimi zdolnościami w tym zakresie(o tym później).
Rozczarowująca jest też sprawa zadań pobocznych, które, całkiem skutecznie, wydłużają czas gry. Tutaj mamy klasyczne „przynieś, podaj, pozamiataj”. Idź wyczyść kopalnie, przynieś to, pogadaj z tym i tamtym. Nic nadzwyczajnego, a czasami wręcz denerwującego. Są pewne misje, w których musimy szlachtować dosłownie setki, jak nie tysiące, przeciwników, a na końcu czeka nas jeszcze boss. I tu autorzy się postarali. Walki z bossami są emocjonujące, ciekawe i przyjemnie urozmaicają rozgrywkę, a na dodatek są dość częste.
Niestety, sama walka również trochę rozczarowuje. System, nie różniący się za wiele od innych cRPG, jest dobry, a starcia wymagające taktycznego podejścia - satysfakcjonujące, jednak co z tego, skoro ilość czarów czy umiejętności nie przekracza pięciu sztuk. Oczywiście mam na myśli te ofensywne, gdyż defensywnych, zwłaszcza czarów, jest więcej, jednak korzystanie z nich mija się z celem przez dość długi czas ładowania zaklęcia.
Skoro już jesteśmy przy umiejętnościach, warto wspomnieć o ulepszaniu naszej postaci i samym systemie The Dark Eye. Muszę powiedzieć, że sprawdza się bardzo dobrze, choć w kilku miejscach zawodzi. Główną różnicą między nim, a występującym prawie wszędzie Dungeons & Dragons, jest rozwijanie postaci. Tutaj żeby rozdać punkty na odpowiednie umiejętności nie musimy czekać do zdobyciu kolejnego poziomu doświadczenia. Wystarczy że będziemy mieli odpowiednią ilość "expików". Ich role przejmują punkty przygody, które są potrzebne do zdobycia kolejnego levelu.
Wcześniej wspomniałem o zdolnościach dialogowych, których niemiecki system dość dużo oferuje. Mamy więc zauroczenie, odpowiednik perswazji czyli gadanine czy etykietę. Sprawdza się to dobrze, chociaż brak tu jakieś rewolucji. Zupełnie inaczej prezentuje się zdobywanie czarów oraz umiejętności. Tutaj nie wystarczy po prostu wbić level i cieszyć się szeroką ich listą. O nie, niemiecki system wyklucza zupełnie takie wypadki. W ”Drakensangu”, aby nauczyć się skilli lub zaklęć należy, jak nazwa wskazuje, znaleźć nauczyciela! Oczywiście trzeba mu jeszcze zapłacić doświadczeniem i złotem, ale to już inna sprawa. Wbrew pozorom nie jest to trudne, gdyż role naszego mentora może przejąć nawet zwykły sklepikarz. Muszę szczerze powiedzieć, że to rozwiązanie bardzo mi się podoba i jest o wiele bardziej wiarygodniejsze. Tylko gdyby jeszcze było choć odrobinkę więcej rzeczy do nauki…
Przy samym tworzeniu postaci Das Schwarze Auge również się różni od standardu. System ten daje nam możliwość samodzielnego rozdanie talentów w „Trybie Eksperckim”. Oprócz wcześniej wymienionych umiejętności, cech czy wartości bazowych, w karcie postaci pozostaje jeszcze pole na wady i zalety herosa. Od razu pewnie zapytacie jaki sens dawaniu postaci jakichkolwiek wad. Ano jest, gdyż dając je, zyskujemy premie w innym zakresie.
Czy ktoś z Was zastanawiał się kiedyś jak powinien wyglądać dobry dziennik zadań? Myślę, że nie. Chłopaki z Radon Labs najwyraźniej też nie, gdyż w ich grze jest on niemal bezużyteczny. Nie dajcie się zwieść napisowi „Uaktualniono zadanie”. Po wejściu w odpowiednią zakładkę Waszym oczom ukarze się dokładnie ten sam opis, co poprzednio. Więc jeśli mieliście np. wypytać kilku mieszkańców, a przerwaliście zadanie kilka dni temu i właśnie chcecie wrócić to, sorry Winnetou, ale jeśli nie pamiętasz u kogo już byłeś to Twój problem. Rozczaruje się również ten, który myśli, że w dzienniku będzie przechowywana wiedza zdobyta dzięki księgom. Nic podobnego. Niemieccy programiści są twardzi i skoro napisali, że jest to Księga Zadań, to tylko i wyłącznie ich będzie dotyczyć. Zresztą samej wiedzy za wiele też nie ma, gdyż w ciągu całej gry natrafiłem na zaledwie kilka, ledwo muśniętych piórem, ksiąg.
Niemiecki tytuł nie grzeszy również jeśli chodzi o liczbę przedmiotów. Przez ponad połowę gry mój bitewny mag chodził ciągle w jednej szacie. To samo się tyczy innych członków drużyny. Nawet tak zwykłe rzeczy jak mikstury są tutaj towarem deficytowym. Dopiero pod koniec dzieła chłopaków z Radon Labs liczba przedmiotów nieznacznie się zwiększyła.
Wielu nie-fanów cRPG często narzeka na konieczność długiego i nudnego chodzenia. Niektórzy fani również to czynią i po zagraniu w ”Drakensanga” chyba do nich dołączę. Tempo biegu naszych postaci jest żółwie, a odległości często duże. Na szczęście developerzy nie zawiedli i stworzyli coś na wzór teleportów, z tym że tutaj nazywają się po prostu portalami. Sprawdza się to dobrze i ich ilość również jest odpowiednia.
Gdy już wspomniałem o niezbyt rozbudowanej rozgrywce, pora jeszcze na opisanie samego świata. Miejsca w Aventurii, po których będziemy się poruszać, są bardzo ograniczone. To zaledwie kilka niezbyt rozbudowanych lokacji. Wybór jest także mały. Niektóre zadania możemy rozwiązać na kilka sposobów, jednak stanowią one wyjątek. Również wybór klasy za wiele nie zmienia. Owszem, przy niektórych, z oczywistych względów, kończymy inaczej szkolenie i nieliczne postacie są do nas inaczej nastawione, jednak to wszystko, a szkoda.
Szczęk żelaza
”Drakensang” zadziwił mnie jednak grafiką. Naprawdę, niektóre lokacje są po prostu piękne. Wszystko to za sprawą bardzo dobrej gry świateł. Wszystkie promienie słońca padają w bardzo rzeczywisty sposób, który robi wrażenie. Oczywiście nie ma tutaj poziomu "Alana Wake`a", ale jak na cRPG prezentuje się to świetnie.
Tekstury i modele postaci również nie pozostawiają wiele do życzenia. Są ładne i lekko komiksowe oraz karykaturalne i bajkowe, co wydłuża żywotność tytułu. Trochę gorzej prezentują się czary, które są dość ubogie. Umiejętności w ogóle nie posiadają żadnych graficznych fajerwerków. Są i tyle, a szkoda, bo o wiele lepiej prezentowałaby się całość.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś to widziałem. Niemal wszystkie graficzne bajery, a nawet interfejs i bestiariusz są niemal żywcem przeniesione z jedynki. Gdyby to był dodatek, to tak bym się nie czepiał, jednak większych zmian praktycznie nie widać, a płacimy jak za nowy, oryginalny produkt.
Muzyka za to świetnie pasuje do całości gry. Wszystko brzmi bardzo przyjemnie i zawsze jest odpowiednie do sytuacji. Zupełnie inaczej ma się sprawa głosów i odgłosów. O ile te drugie są w miarę poprawne, tak same głosy w ogóle mnie nie przekonały. Są nawet dobrze dobrane, jednak cały czas miałem wrażenie, że ludzie, którzy je podkładali, robili to w ogóle się nie przykładając. Tam gdzie powinna być rozpacz, jest po prostu smutek i to chwilowy. Nawet w szczęśliwszych momentach nie było lepiej, co utrudniało jeszcze bardziej wczuć się nikły klimat powieści.
Rzeka czasu
Po tej recenzji pewnie niektórzy z Was w ogóle na prequel ”Drakensanga” nie spojrzą. Słusznie, jeśli dla nich, jak i dla mnie, liczy się epicka przygoda, rozbudowana fabuła i dialogi oraz ogromny świat z masą umiejętności. Jednak fani pierwszej części powinni być zadowoleni. Również ci, którzy niezbyt lubują się w cRPG, a ”Mass Effect” albo action-RPG ich nie bawią, tutaj powinni znaleźć ukojenie. Mimo wszystko nie jest to zła gra. Wszystko zależy od gracza i jego preferencji oraz nastawienia do tytułu. Bo to jednak zupełnie inna liga niż ”Dragon Age” albo ”Star Wars: Knight of the Old Republic”, więc nie należy się spodziewać cudów. Jednak jako odskocznia od epickich tytułów, niemiecka gra sprawdza się bardzo dobrze.
Plusy
- satysfakcjonująca walka
- system The Dark Eye
- niezobowiązująca rozgrywka
Minusy
- niewciągająca fabuła
- mało rozbudowana
- mało zmian w stosunku do poprzedniczki