Tom Clancy's H.A.W.X.
Dodano dnia 10-10-2010 16:36
Ubisoft wprowadza ostatnio na rynek chyba najwięcej nowych marek spośród wszystkich producentów gier. Pomyli się jednak ten, który sądzi, iż Francuzi prowadzą odważną politykę wydawniczą. Praktycznie wszystkie świeże tytuły ich autorstwa są bowiem sygnowane nazwiskiem znanego pisarza Toma Clancy'ego. Teoretycznie nie ma w tym nic złego – sprzedaż jest większa, a samym graczom w dużym stopniu raczej to nie przeszkadza. Z drugiej strony jednak, owy napis na okładce traci coraz bardziej na wartości, gdyż sam autor nie bierze w większości przypadków udziału w tworzeniu fabuły. Przynajmniej taki wniosek nasuwa się po ukończeniu „HAWX'a” - wątpię, by ten człowiek był w stanie stworzyć tak słabą historię.
Jest ona zdecydowanie najgorszym elementem produkcji. Na kilometr czuć jej infantylność, głupotę i brak jakiejkolwiek logiki. Już same założenia są idiotyczne. W wykreowanym przez Ubi świecie przyszłości normalne armie narodowe zostały zastąpione przez... prywatne organizacje militarne. To właśnie one prowadzą wojny w imieniu swoich klientów. Nie mam pojęcia, kto mógł wpaść na tak dziwny pomysł. Przecież jeśli mamy do czynienia z konkurencją, nie ma możliwości, by wszystkie te firmy, posiadając tak niebezpieczne środki, nie biły się między sobą. Niemożliwym byłoby również, by nie zmieniały wciąż frontu w trakcie walk. Fabuła zresztą to ukazuje. Z początku, co prawda, wcielamy się w pilota armii Stanów Zjednoczonych, ale nasza służba dobiega już końca. Przed przejściem na emeryturę dostajemy propozycję przyłączenia się do Artemis, jednej ze wspomnianych prywatnych instytucji. Nie będzie nam dane długo latać w jej szeregach – szefowie dostaną lepszą ofertę od drugiej strony konfliktu i postanowią wypowiedzieć wojnę USA. Nasz bohater i jego zespół, jako wielcy patrioci, decydują się pomóc ojczyźnie i wracają do szeregów US Army.
Cel namierzony.
Wszystkie misje są bardzo podobne. Wybieramy maszynę (tych jest prawdziwy ogrom – fani lotnictwa na pewno będą wniebowzięci), rodzaj amunicji i poziom trudności, po czym gra sadza nas od razu za kokpitem znajdującego się już w powietrzu samolotu. Tak jest zawsze – ani razu nie wystartujemy, ani nie wylądujemy własnoręcznie, co dla niektórych może być wadą. Zadania praktycznie zawsze polegają na tym samym. Dolatujemy w określone miejsce, zdejmujemy wskazane cele i wracamy do bazy. Bardzo nieliczne są wyjątki w postaci nauki obsługi nowego systemu wspomagającego, czy etapy, w których musimy wykazać się większą precyzją, np. podczas omijania radarów bądź lotu bardzo blisko powierzchni ziemi w celu pozostania w ukryciu. Zazwyczaj jednak bierzemy udział w większych bitwach powietrznych, w których nasz trzyosobowy oddział rozprawia się z dziesiątkami samolotów przeciwnika, a także obroną przeciwlotniczą, infrastrukturą nieprzyjaciół i jednostkami naziemnymi. W końcu jesteśmy asami przestworzy, nie? Zazwyczaj niszczenie wszystkiego w zasięgu rakiet sprawia frajdę, ale nie raz też przyprawi o nerwicę. Mam tutaj głównie na myśli misje, w których musimy eskortować sojusznicze oddziały. Naprawdę potrafią one dobić, gdy jesteśmy sami przeciw dziesiątkom wrogów. A przecież starcia myśliwców nie należą do najkrótszych – podejście przeciwnika, namierzenie go i czas, jaki mija nim pocisk osiągnie cel jest dość długi. Osłaniane jednostki mogą wytrzymać ledwie kilka uderzeń, co skutkuje koniecznością wielokrotnego wczytywania. Najgorsze zaś jest to, że kiedy nie mamy żadnych zobowiązań, walki nie sprawiają najmniejszego problemu. Ale za to ile dają satysfakcji!
Szczególnie na normalnym, najniższym poziomie trudności, starcia są bardzo proste. Wszystko to za sprawą systemu ERS, który pokazuje nam optymalną trasę lotu do namierzenia wroga bądź uniknięcia pocisku. Wystarczy wdusić jeden przycisk, a przed naszą maszyną pojawiają się – w zależności od sytuacji – niebieskie, żółte, bądź czerwone trójkąty wskazujące właściwą trajektorię. Podążanie za nimi nie jest zbyt wymagające, wystarczy się trochę skupić. Oczywiście korzystanie z ERS'a w trakcie walk nie jest obowiązkowe, ale czasem musimy z niego skorzystać w celu zlikwidowania celów naziemnych. Tylko raz, w jednej z ostatnich misji, miałem w tym problem. Musiałem wtedy pionowo wlecieć między budynki, podczas gdy ze wszystkich stron nadlatywały wrogie rakiety, byłem więc zmuszony korzystać z przyspieszenia, przez co nie raz kończyłem podejście na jakimś wieżowcu. A wszystko to w scenerii rozświetlonego w środku nocy miasta. Zdecydowanie najbardziej efektowny moment całej produkcji. Do naszej dyspozycji oddano także specjalny system wspomagania. Po jego uruchomieniu kamera oddala się od samolotu i ukazuje go z boku, dzięki czemu możemy lepiej zorientować się w terenie. Sterowanie jest też wtedy teoretycznie prostsze (maszyna porusza się po sztywno wyznaczonych płaszczyznach pionowych i poziomych), jednak mi kompletnie nie podpasowało.
Lecąc z prędkością samochodu.
Zazwyczaj niestety tereny nie zachwycają. Wyglądają one, jakby żywcem wycięto je z programu w stylu Google Earth. Rozpikselowane podłoże, budynki przypominające klocki – nie są to zdecydowanie widoki, które chciałoby się oglądać. Szkoda, gdyż samoloty wyglądają naprawdę dobrze, a starcia są bardzo efektowne i szybkie, szczególnie gdy walczymy z przeważającymi siłami wroga. Warto również zwrócić uwagę, że będąc w powietrzu nie odczuwamy prędkości osiąganej przez samolot. Nawet kiedy szybujemy kilka tysięcy kilometrów na godzinę, w ogóle nie da się tego zauważyć. Także lecąc tuż nad ziemią! Twórcy tłumaczą ten fakt tym, iż także podczas normalnego lotu szybkość ta nie jest odczuwalna. Znajdując się kilkaset metrów nad ziemią – owszem, ale tuż nad koronami drzew na pewno gna się szybciej, niż tutaj.
Ogólnie "Tom Clancy's HAWX" jest produkcją nierówną pod względem grywalności. W większości misji możemy być pod dużym wrażeniem – namierzanie kolejnych celów i unikanie pocisków daje niesamowitą frajdę. Gra jest też odpowiednio wymagająca, szczególnie na wyższych poziomach trudności. Niestety zadania polegające na eskortowaniu sojuszników zwyczajnie wykańczają psychicznie. Kiedy tylko dowiedziałem się, że właśnie na tym będzie polegać kolejny etap, od razu miałem najgorsze przeczucia i praktycznie nigdy się nie myliłem. Nawet na "normalu" sprawiają one ogromne problemy, gdyż przeciwników jest wtedy zdecydowanie zbyt wielu i ciężko wyrobić się z ich zdejmowaniem. Jeśli jednak jesteś cierpliwy i chcesz sobie polatać – a dobrych okazji do tego bardzo mało – możesz grę kupić. Pozostałe misje są niesamowicie grywalne.
Plusy
- dynamika starć
- system ERS
- wygląd i ilość maszyn
Minusy
- debilna fabuła
- fatalne tekstury podłoża
- misje z eskortą