Darksiders
Dodano dnia 27-10-2010 00:09
Ludzie zawsze bali się końca, śmierci. Dlatego w różny sposób próbowali przedłużyć swoją egzystencję. A to poszukiwali eliksiru nieśmiertelności, a to wymyślali nadprzyrodzone moce, a na końcu religię. Przy tym zawsze myśleli, że są nadzwyczajni, wyjątkowi i najważniejsi. Tak chociażby powstało chrześcijaństwo z najbardziej znaną księgą jaką zna dzisiejszy świat - "Biblią". Jest ona trudna do zrozumienia, zawiera wiele przypowieść, metafor. Jednak ostatnią i zdecydowanie najciekawszą oraz najtrudniejszą do rozszyfrowania księgą jest "Apokalipsa" świętego Jana. Mowa tam o czterech jeźdźcach apokalipsy, których imiona to: Śmierć, Zaraza, Wojna i Głód. A teraz wyobraźcie sobie tytuł w lekki sposób nawiązujący do tychże zwiastunów zagłady. „(…) A imię jego Darksiders”.
Wojna dopiero się zacznie
Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam wszystkie fabuły nawiązujące do jakiejkolwiek religii, a, jak łatwo się domyślić, najbardziej do chrześcijańskiej. Dlatego nie mogłem sobie odpuścić takich tytułów jak „BioShock”, ,,Assassin`s Creed”(razem z „dwójką”), czy właśnie „Darksiders”. Historia opowiada o konflikcie Nieba i Piekła. Walka ta jednak została zaprzestana dzięki interwencji Rady Spopielonych, pod której władaniem są jeźdźcy apokalipsy, w tym nasz bohater - Wojna. Pakt pomiędzy dwiema stronami jest utrzymywany przez siedem pieczęci, które mają zostać złamane w odpowiednim czasie i wtedy ma nastąpić Wojna Ostateczna (lub jak kto woli, Apokalipsa). Dlaczego dopiero wtedy? Bo po drodze pojawiło się królestwo ludzi, którzy są jednak za słabi, aby mieć jakiekolwiek szanse. Ale coś poszło nie tak i pieczęcie zostały złamane za wcześnie. My, czyniąc swoją powinność, przybywamy na Ziemię. Okazuje się, że nigdzie nie ma naszych braci. Powoli odkrywamy, że stary Wojna został wrobiony w wywołanie konfliktu przez co traci swoje moce i ma zostać osądzony przez Radę. Na szczęście udaje mu się ją ubłagać by pozwoliła mu wrócić na Ziemię i wszystko naprawić. Od Apokalipsy minęło już trochę czasu. Świat, który znamy, niestety przestał istnieć, a władzę przejęły demony. Musimy odnaleźć tych, którzy nas wrobili i znów zaprowadzić równowagę we wszechświecie.
Niestety, fabuła wybitna nie jest. Mimo całej swej otoczki oraz masy prelenderowanych cut-scenek, historia naszego jeźdźca posuwa się znacznie tylko w dwóch momentach - na początku i na końcu opowieści. Szkoda i to bardzo. Sam Wojna, jak przystało na jeźdźca niosącego zagładę, zbyt przyjemny nie jest, a na dodatek bardzo rzadko się odzywa. Nie wolno jednak zapominać, że jest to slasher, czyli gatunek, w którym liczy się głównie ostra jatka, a nie dylematy moralne czy inne wybory rodem z gier cRPG.
Sama rozgrywka składa się, jak większość „God-of-Warowych” siekanek (chociaż teraz ten termin jest bezużyteczny, bo są to podstawowe jednostki każdej gry z tego gatunku), z trzech części: szatkowania nieprzyjaciół, elementów platformowych i zagadek przestrzennych. Tłuczenie wszelkiego rodzaju aniołów, demonów czy innych przeciwników jest bardzo satysfakcjonujące, a na dodatek proste. Wystarczy kombinacja zaledwie trzech przycisków i WSAD-u oraz dwa klawisze odpowiedzialne za używanie mocy specjalnych.
Grając w „Boga Wojny” bardzo lubiłem rozwiązywać zagadki przestrzenne. Wydawało mi się, że to szczyt, jaki można osiągnąć w tym temacie. O losie, nawet nie wiecie jak się myliłem. Jeśli chodzi o zagwozdki - w „Darksiders” są one po prostu genialne! W życiu nie spotkałem tak ciekawie zaprojektowanych mózgo-łamaczy. Fakt, że nie wszystkie są takie, jednak niekontrolowany opad szczęki w niektórych momentach jest jak najbardziej odpowiedni. Tu powinienem podać jakiś przykład, by lepiej wam to zobrazować, jednak nie wybaczyłbym sobie, że psuje któremuś graczowi taką zabawę. Naprawdę warto zagrać choćby dla nich!
Oczywiście są i elementy platformowe. Tu jest zdecydowanie słabiej niż w przypadku zagadek. Nie są co prawda złe. Zupełnie nie wybijają się ponad przeciętność. A to trochę poskacz, a to dojdź na czas w określone miejsce itp.
Jak wspomniałem przy okazji fabuły, na początku tracimy swoją moc, czyli zupełnie standardowy motyw. Jednak aby pokonać naszych coraz trudniejszych wrogów, musimy je, oraz zupełnie nowe, zdobyć. Tak więc otrzymanie większości ekwipunku jest uzasadnione fabularnie, jednak niektóre sami musimy sobie skombinować. Jak? W grze pojawi się sprzedawca, którym w tym przypadku jest demon Vulgrim. Możemy u niego kupić nowe uzbrojenie, ulepszyć swoje moce, kupić różne życio- i mocodajne produkty oraz nauczyć się zupełnie nowych ruchów. Odwiedzanie jego przyczółków porozrzucanych po całym świecie gry jest bardzo ważne, gdyż tytuł często daje się we znaki, a skrzynek z życiodajną energią jest bardzo mało.
Naturalnie nie mogło zabraknąć standardowego podziału na trzy orby, a w tym przypadku dusze. Zdobywamy je ze skrzynek, albo, częściej, z pokonanych przeciwników. Dzielą się one na życiodajne zielone, mocodajne żółte oraz te będące walutą u Vulgrima, czyli niebieskie. Trzeba uważać szczególnie na ostatnie, gdyż za wiele ich nie ma, a przebiegły demon ma dość wygórowane ceny.
Jako że oznaczenie PEGI(+18) nie widnieje tu bez powodu, gra jest krwawa. I to bardzo. Samo rozwalanie przeciwników na najdrobniejsze kawałki takie strasznie nie jest, jednak w przypadku efektownych zakończeń sprawa wygląda zupełnie inaczej. Bo odrąbanie dwóch kończyn, a potem skręcenie karku nie należy do najmilszych rzeczy, prawda? Nie to jest najgorsze/najlepsze(zależy w jakim stopniu nienormalny jesteś). Po raz pierwszy w jakimkolwiek slasherze(a trochę ich było) skrzywiłem się, a nawet lekko przestraszyłem, na widok wykończania szeffostwa. Jeżeli tacy naprawdę są jeźdźcy apokalipsy, to ja lecę do kościoła, bo nie chcę się z nimi spotkać, gdy nie są w humorze. Co prawda samych wykończeń za wiele nie ma i często się powtarzają, jednak nie znudziły mi się ani razu. To przez to, iż nowych rodzajów przeciwników stale przybywa i najczęściej każdy z nich ma po dwa rodzaje widowiskowej śmierci.
W poszukiwaniu zemsty nasz bohater przemierzy całkiem spory kawał terenu. Na szczęście nie ma mowy o nudzie, gdyż lokacje naprawdę dużo różnią się od siebie. Począwszy od zniszczonych metropolii, przez kanały i mroczne dwory, a na gorących pustyniach kończąc, nasz Wojna będzie siekał i zabijał niemalże wszystko co się rusza. I tu pojawia się jeden wielki problem bardzo wielu produkcji TPP, a mianowicie szybkość ruchu naszego bohatera. Chociaż w tym przypadku trochę dziwnie brzmi słowo „szybkość”. War co prawda nie jest wolny niczym ślimak i dasha posiada, jednak lokacje są sporawe, a i przyśpieszenie nie może być ciągle używane, więc gdy zgubi się drogę(a czasami tak się zdarza) pozostaje wolne chodzenie po korytarzach. Ale czym byłby jeździec bez swojego wierzchowca? Najprawdopodobniej nie byłby jeźdźcem, ale że tytuł zobowiązuje, tak więc nasz wysłannik Rady Spopielonych ma swojego wiernego rumaka- Pożogę. Ułatwia on znacznie poruszanie(i przydaje się w niektórych potyczkach z szeffostwem i sub-bossami) jednak zdobywamy go dopiero mniej-więcej w połowie gry i na dodatek nie wszędzie można nim wjechać. Nie martwcie się i otrzyjcie łzy, bo twórcy stanęli na wysokości zadania i również o tym pomyśleli. W późniejszym momencie rozgrywki dostajemy wgląd do Wężowych Tuneli, czyli dróg, którymi Vulgrim chodzi do swoich poszczególnych kryjówek. Jako że jest miłym demonem, przy odpowiednim argumentowaniu udostępnia nam je. Jest jeden warunek - aby dostać się do określonego schronienia sprzedawcy, musimy już wcześniej je odwiedzić.
Przez cały czas przypominam o spotkaniach z bossami, a samych walk jeszcze nie opisałem, a jest o czym. Samego szeffostwa za wiele nie ma, jednak znajdziemy również grupkę sub-bossów, z którymi starcia nieraz są trudniejsze od ich większych braci. Zarówno w pojedynkach z jednymi i drugimi musimy znaleźć sposób, aby potem móc w spokoju oglądać krwawego zakończenia. Najczęściej nie jest to trudne, jednak trzeba przy tym wykorzystać nowo(lub dawno) zdobyte uzbrojenie, które jest niezbędne w tych potyczkach. Są one bardzo widowiskowe i emocjonujące, ale, jak wspomniałem, niejednokrotnie łatwiejsze niźli nawet zwykłe walki. A szkoda, szkoda, gdyż po dość wymagającej rozgrywce i kilku śmierciach na poziom, liczyłem na jeszcze trudniejsze starcie z „głównym złym” lokacji, przez co często traciłem wszystkie pieniądze na różnego rodzaju produkty leczące.
Zważając na platformę, na której tytuł był testowany, zdecydowanie najważniejszą i najbardziej oczekiwaną rzeczą do opisania jest samo sterowanie. Pewnie niejeden gracz ma w pamięci „Devil May Cry 4”, do którego nie ma co się zbliżać bez pada. Jednocześnie pamiętają „X-Men Originis: Wolverin”, w którego na połączeniu myszka+klawiatura grało się bardzo przyjemnie. I musze powiedzieć, że z „Darksiders” jest tak samo. Powiem więcej, nie wyobrażam sobie grać w to na padzie(zwłaszcza, że niektóre momenty wymagają sporej precyzji). Wszystko jest bardzo wygodne i intuicyjne, a jak ktoś ma gryzonia z dodatkowymi przyciskami, to gra się wyśmienicie. Jedyny problem był z używaniem mocy, który być może wynikał z mojego rozstawienia klawiszy, jednak, jako że nie korzystałem z nich często, niezbyt mi to
przeszkadzało.
„Muzyka, ogień i flaki”
Tym razem zacznę trochę inaczej, gdyż najpierw ocenię dźwięki. Wielu jest wirtualnych mięśniaków z super męskim głosem, którzy przy rozwalaniu swojego przeciwnika kciukiem, rzucą od czasu do czasu dowcipem. Jednak nawet sam Kratos odpada przy Wojnie. W życiu nie słyszałem tak dobrze dobranych głosów. Gdybym spotkał naprawdę jakiegoś jeźdźca apokalipsy, to nie wyobrażam sobie, by mówił(o ile w ogóle) innym głosem niż ten. Niestety, nie wiem, jaki aktor podkładał głos War'owi, ale jest on moim mistrzem. Nie tylko jeździec ma świetny dubbing. Pozostałe postacie również trzymają bardzo wysoki poziom, jednak to właśnie on mną wstrząsnął. Szkoda, żerzadko się odzywa.
Sama muzyka jest niestety tylko dobra. Słyszałem wiele pochlebnych opinii na jej temat, jednak mnie nie bardzo urzekła. Lubię chóralne i symfoniczne dźwięki, ale tutaj albo giną one w tle walki albo w ogóle nie zapadają w pamięć. Przy takich głosach, aż żal tego soundtracka.
Od strony graficznej „Darksiders” nic nie można zarzucić. Wszystko prezentuje się dobrze. Gra jest trochę komiksowa i co za tym idzie, ma mniejsze wymagania systemowe. Niestety, nie przeszkadza to grze od czasu do czasu złapać tak zwanej „zwiechy”, czyli dużego spadku płynności. Standardowo chodzi od 30 do 60 FPS-ów(czyli konsolowy standard - uroki konwersji). Spadki są zupełnie nieuzasadnione. Zwłaszcza, że karygodnym przeoczeniem(?) jest brak jakichkolwiek ustawień grafiki. Jedyne co możemy zmienić to rozdzielczość. Mi to nie przeszkadzało, jednak jeśli ktoś ma słabszy komputer, to być może lenistwo ekipy tworzącej konwersje właśnie zagwarantowało mu pokaz slajdów.
I nadejdzie koniec
Na rynku komputerowym brakuje dobrych slasherów. Z jakiej przyczyny? Ciężko teraz stwierdzić, bo gadanie o piractwie, a zwłaszcza o sterowaniu, jest coraz mniej uzasadnione, co pokazuje chociażby „Darksiders” czy „X-Men”. Dlatego trzeba dać szanse i docenić te, które są i nie ze względu na to, że jest ich mała liczba, a dlatego że są naprawdę dobre. Dlatego te małe potknięcia w stylu spadków płynności, czy niezbyt wymagających walk z bossami są do wybaczenia i zgrzeszyłbym gdyby tytuł ten dostał niższą ocenę niż ta w ramce. Więc jeżeli lubisz sobie posiekać wrogów w widowiskowy, prosty i satysfakcjonujący sposób, a nie masz konsoli i nie trawisz Marvela - lepiej trafić nie mogłeś.
Plusy
- głosy!
- grywalność
- otoczka fabularna
- lokacje
- sterowanie
Minusy
- nijaka muzyka
- nieraz spadki płynności
- słaba fabuła