Prey
Dodano dnia 15-02-2011 15:49
Jak ze zdziwieniem stwierdziłem, oglądając napisy "Prey'a", "Duke Nukem Forever" nie jest pierwszą produkcją 3D Realms, którą ostatecznie dokończyło inne studio! Po raz pierwszy grę zapowiedziano w 1995 roku, jednak 5 lat później prace nad nią zostały zawieszone. W 2005 roku świat obiegły wieści o wznowieniu produkcji przez ekipę Human Head Studios. Ostatecznie przygody Tommy'ego zawitały na półki sklepowe w lipcu 2006 roku i dosłownie skopały tyłki wszystkim recenzentom. Niestety, gracze nie ruszyli szturmem na zakupy, komercyjnego sukcesu nie było, a o tym oryginalnym i przełomowym jak na swoje czasy dziele szybko zapomniano. Jak pokrzywdzony, tworzony przez 11 lat, sprawuje się w 5 lat po premierze?
Muszę przyznać, że całkiem nieźle. Nie jest to na pewno porywająca rozrywka, ale pewne patenty twórców nadal są świeże i ciekawe. Sęk w tym, że przez ostatnie parę lat gatunek FPS'ów mocno się rozwinął. Strzelaniny w "Prey'u" nie dają takiej satysfakcji jak w momencie premiery. Są one zrealizowane w typowo staroszkolny sposób - dostajemy w łapę broń, przeciwnicy wyskakują nam tuż przed nosem, a my naparzamy w nich aż padną. Nie ma mowy o chowaniu się za osłonami, spowolnieniu czasu, czy intensywności wymian ognia znanej choćby z "Call of Duty". Jeśli ktoś lubi taki typ rozgrywki, będzie zachwycony. W moim odczuciu jednak to właśnie ta dawka oldschool'u sprawiła, że nie mogę wystawić produkcji wyższej oceny. Fabuła, etapy, klimat - to wszystko stoi na wysokim poziomie, ale najwięcej czasu spędzamy właśnie na walkach, które w końcówce gry - co tu dużo mówić - zwyczajnie mnie nudziły.
A cóż to za dziwy?
W sumie najciekawsze w tym aspekcie są bronie i przeciwnicy. Walczymy tu z obcymi na ich terenie(czyt. na statku kosmicznym), dlatego możemy korzystać wyłącznie z wyposażenia pochodzenia pozaziemskiego. Co ciekawe, każda spluwa ma dwa tryby strzału. I tak zwykły karabin szturmowy możemy przemienić w snajperkę, coś w stylu CKM-a, która oprócz kul wystrzeliwuje również granaty. Kolejne bronie możemy podładować w specjalnych stacjach, gdyż wykorzystują one różnego rodzaju energię(dzięki czemu można nim zamrażać czy razić prądem) zamiast zwykłej amunicji. Dodatkowo wszystkie egzemplarze wyglądają wyjątkowo i obrzydliwie. Niektóre są stworzone z normalnego metalu(np. strzelba), ale większość to obślizgłe... mięso? Jakby tego było mało, granaty stanowią pełzające robaki, którym wyrywamy przed rzuceniem odnóża, a lunetą snajperki jest jakaś mlaskająca macka. Przyznacie chyba, że twórcom nie można odmówić pomysłowości. W kwestii przeciwników nie jest aż tak różnorodnie. Podstawowi posiadają identyczny jak my karabin, niektórzy wykorzystują go jako snajperkę. Prócz tego mamy tutejsze pieski i kotki, zmutowanych ludzi, którzy nawet bez głowy potrafią zrobić nam kuku, czy latające bestie o wyglądzie centaura obrzucające nas ciągle granatami. Zdarzą się również potyczki z bossami, zazwyczaj rozwiązywane bardzo prostym sposobem, aczkolwiek czasem polegające na zwykłym naparzaniu.
Strzelaniny może byłyby bardziej interesujące gdyby nie to, że jesteśmy praktycznie nieśmiertelni. Aby wyjaśnić tę kwestię, najpierw muszę jednak omówić fabułę. W "Prey'u" wcielamy się w Tommy'ego, indianina, byłego żołnierza. Sielanka nie trwa długo, gdyż na samym początku gry zostaje on wraz ze swoim dziadkiem i dziewczyną porwany przez opisywanych wyżej kosmitów. Szybko udaje mu się jednak uciec i rusza na ratunek reszcie. W tym wspomaga go dziadek, który uświadamia mu, jakie moce w nim drzemią. Dzięki temu Tommy potrafi... opuszczać swoje ciało i wędrować pod postacią ducha! To samo sprawia, że bohatera nie da się zabić. Kiedy pasek energii zejdzie do zera, przenosimy się do innego wymiaru(?), w którym poprzez zestrzliwanie łukiem ptaków odnawiamy energię życiową i duchową. Po tym wracamy do życia i kontynuujemy walkę dokładnie od tego momentu, w którym ją zakończyliśmy. W wyniku tego jedyne o co musimy się martwić w trakcie rozgrywki to amunicja, której brakuje szczególnie pod koniec. Czy takie rozwiązanie kwestii śmierci jest dobrym wyjściem? Ciężko powiedzieć. Z jednej strony odbiera to trochę dramaturgii, z drugiej bez tej opcji gra byłaby diabelnie trudna. Głównie w końcówce giniemy praktycznie co chwilę, gdyż trafiamy pod prawdziwą nawałnicę ognia. Tak czy inaczej na plus na pewno można zaliczyć oryginalność tego rozwiązania.
Świat stanął na głowie. A wróg na suficie.
Produkcja Human Head zaskakuje oryginalnością prawie na każdym kroku. Pisałem już o przeciwnikach i broniach, czas wspomnieć coś o projektach etapów. Zazwyczaj poświęcam im w recenzjach zaledwie kilka zdań, gdyż nie przykuwają w większym stopniu mojej uwagi. Tu jest inaczej, gdyż często to właśnie przemierzanie kolejnych pomieszczeń dawało mi więcej frajdy, niż walka. Wszystko to za sprawą tego, iż na statku obcych można dowolnie bawić się grawitacją, chodzić po ścianach, czy korzystać z rozmieszczonych tu i ówdzie portali. Funkcje te dostępne są oczywiście tylko w odpowiednich miejscach - po ścianach przejdziemy się korzystając ze specjalnej kładki, zaś grawitację zmienimy odpowiednim przyciskiem, bądź strzałem w specjalny panel. Twórcom jednak było tego mało, więc do niektórych zagadek dorzucili konieczność skorzystania z formy ducha. Efektem tych działań jest multum prostych, ale szalenie satysfakcjonujących łamigłowek. Czasem wystarczy po prostu zmienić formę i podejść kawałek dalej, aby np. deaktywować lasery, innym razem całe pomieszczenia stanowią jedna wielką zagadkę, którą musimy rozwiązać, aby przejść dalej. Świetne!
Najlepsze w tym jest to, że rozgrywka staje się bardzo urozmaicona. Najpierw walczymy, potem rozwiązujemy jakąś zagadkę, później słuchamy rad dziadka, czy poznajemy fabułę. Do tego dochodzą etapy, w których zasiadamy za sterami swego rodzaju spodka, aby gnębić wrogów i dostać się w miejsca nieosiągalne innym sposobem. Niestety, choć łamigłówki i latanie nigdy mnie nie znudziły, nie mogę tego powiedzieć o strzelaninach. Jak pisałem wcześniej, ich staroszkolny styl w końcu wywołał u mnie znużenie. Najgorsze było to, że walki zwyczajnie zaczęły się dłużyć. Miałem do czynienia z coraz silniejszymi przeciwnikami, w których musiałem ładować coraz więcej amunicji. Przy tym jednak starcia nie były wcale bardziej dynamiczne - ot, latałem po pokoju, strzelałem i w razie konieczności odnawiałem energie po śmierci. Kolejnym zarzutem, jaki muszę grze postawić, jest początkowe zbyt słabe wyeksponowanie historii. Dopiero na godzinę czy dwie przed napisami końcowymi nabiera ona tempa i sprawia, że mimo dokuczającej coraz bardziej nudy chce nam się dojść do końca. Szkoda tego tym bardziej, że kiedy już fabuła wysuwa się na pierwszy plan, okazuje się, że jest całkiem dobra i przejmująca. Losy Tommy'ego i jego dziewczyny absorbują i zachęcają do dalszej gry.
Czas bywa łaskawy.
"Prey'owi" nie da się również odmówić specyficznego klimatu. Tworzy go głównie grafika, to, co widzimy w trakcie eksploracji statku i słyszymy od czasu do czasu w transmisjach z ziemskiego radia. Oprawa wideo, choć przestarzała, nie sprawia wrażenia złej. Głównym powodem tego jest pewnie fakt, iż większość czasu spędzamy w ciasnych metalowych pomieszczeniach, albo w lokacjach o ciekawym projekcie, bądź też w odrażających organicznych korytarzach. Właśnie one oraz eksperymenty, których przebieg od czasu do czasu widzmy, tworzą co prawda nie ciężką i przytłaczającą, ale na pewno ciekawą atmosferę. Intrygują również audycje, w trakcie których możemy usłyszeć chociażby słuchacza mówiącego o śnie, w którym widział indianina latającego po statku obcych ze spluwą w ręku.
Singiel to około 6-7 godziny rozgrywki. W "Prey" zawarto również multiplayer(ochrzczony "MultiPrey"), jednak obecnie nie ma w nim ani jednego aktywnego serwera. Pozostaje nam więc sama przygoda Tommy'ego. Pomimo upływu tylu lat nadal jest ona całkiem przyjemna, choć nie robi aż takiego wrażenia, jak w momencie premiery. Jako że "Prey" jest obecnie do kupienia za 25zł w Pomarańczowej Kolekcji Klasyki, mogę go z całą stanowczością polecić. Na początku walczy się całkiem fajnie(czas ten przedłużają później chwilowo nowe bronie), poziomy zostały zaprojektowane fenomenalnie, a klimat i fabuła sprawiają, że chce się tę grę skończyć. Samo zakończenie(wraz z ewidentnym napisem "Prey will be continued...") świadczy o tym, że twórcy planują kolejną część. W chwili obecnej jednak nic nie wiadomo o jej losach. Po zapowiedzeniu "Prey'a 2" prawa do marki wykupił ZeniMax(właściciel m.in. Bethesdy i id Software), który nie wydał żadnego oficjalnego oświadczenia w sprawie tej kontynuacji. A jako że od tamtego czasu minęło ładnych parę lat... Cóż, prognozy nie są zbyt optymistyczne.
Plusy
- oryginalność
- bronie
- zabawa z grawitacją(projekty etapów)
- w końcówce ciekawa fabuła
Minusy
- strzelanie na późniejszych poziomach nudzi
- zaniedbywana z początku fabuła
- brak wieści na temat kontynuacji