Trapped Dead
Dodano dnia 16-06-2011 14:32
Przyznam szczerze, że tematyka zombie zdecydowanie należy do moich ulubionych, zarówno w filmach jak i grach komputerowych. Twórcy gier chyba o tym wiedzą, bo na rynku jest coraz więcej produkcji, które trafiają w mój gust. Niestety i w wypadku tak zażyłej miłości do żywych trupów, znajdzie się coś, co nie do końca musi się podobać. Do wyjątków od tej reguły mogę zaliczyć produkcję "Trapped Dead". (Nie)Żyjący przykład na to, że nawet z pozoru dobre pomysły nie zawsze muszą okazać się strzałem w dziesiątkę.
Mózgożerni Komandosi
Gra, którą zaoferowało nam studio Headup Games, daje nam do dyspozycji dwa tryby rozgrywki - kampanię dla jednego gracza i kooperacyjny multiplayer. Historia w nich przedstawiona skupia się na postaci Mike'a - studenta, który razem ze swoim przyjacielem Geraldem trafia do pewnego miasteczka. Zaczyna się niewinnie - kończy im się paliwo w samochodzie. Mike udaje się na najbliższą stację benzynową, ale zastaje tam jedynie - tu miejsce na element zaskoczenia - zombie. No kto by pomyślał? Oczywiście Gerald zostaje ukąszony i nasi bohaterowie muszą udać się do szpitala w Hedge Hill w stanie Missouri, nieopodal Kansas City. Rzecz jasna całe miasto pogrążyło się w chaosie i ulice są skąpane w morzu chodzącego truchła. Wszystko przez siew genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy, który wytworzył śmiercionośnego, zmutowanego wirusa i szybko wywołał epidemię w miasteczku. Scenariusz nie zachwyca pomysłowością, ani tym bardziej oryginalnością - ot taka prosta historyjka o zombie jaką widzieliśmy w niemal każdym filmie tego typu. Twórcy pokusili się o ciekawy i dość popularny zabieg, by scenki przerywnikowe przedstawić w formie kadrów komiksu, z podłożonymi głosami aktorów. Rzecz jasna sam scenariusz, pomimo fajnej prezentacji, zaczyna nużyć i bezczelnie przeskakiwałem kolejne sceny, by tylko jak najszybciej ukończyć grę. Jak na złość jest beznadziejnie krótka, bo można ją ukończyć w około 4 godziny. Tym razem powstrzymam się od narzekania na temat długości gier w dzisiejszych czasach. Ile można powtarzać to samo? Nie mam już na to siły i cierpliwości...
Model rozgrywki przypomina grę wielbioną przez wielu dinozaurów elektronicznej rozgrywki - "Commandos". Ktoś pamięta? Taka taktyczna produkcja, w której dowodziliśmy oddziałem różnorodnych komandosów podczas Drugiej Wojny Światowej. Tutaj jest bardzo podobnie. Mamy ograniczony skład, który dobieramy spośród siedmiu dostępnych postaci, spotykanych podczas rozgrywki. Wybieramy im ekwipunek i wyruszamy na misję. W istocie przechodzenie tej gry to była istna wojna z samym sobą. Rozgrywka jest diabelnie powolna i momentami straszliwie nudna. Aspekty taktyczne są tutaj zachowane i oszczędność środków, bywa jak najbardziej wskazana. Amunicji jest jak na lekarstwo więc umiejętna kooperacja pomiędzy postaciami jest bardzo ważna. Poziom trudności jest wyzywający, ale niestety nie wychodzi to grze na plus, gdyż jest po prostu za bardzo zawyżony przez niewygodne sterowanie i paskudny system zapisu. Kto widział, by w grze taktycznej można było zapisywać tylko w wybranych punktach na mapie? Można to zrobić wyłącznie przy studzienkach kanalizacyjnych (nie pojmuję dlaczego akurat przy nich) i dodatkowo wymagana jest obecność wszystkich członków drużyny. O ile na początku gdy mamy jedną - dwie postacie, tak potem, kiedy nasza gromadka się powiększa, jest to dość uciążliwe. Mało tego, misje są wykonane na jedno kopyto. Często jesteśmy świadkami sztucznie przedłużającego rozgrywkę i niesamowicie irytującego backtracking'u, co w połączeniu ze ślimaczym tempem rozgrywki potrafi bardzo zniechęcić do dalszej zabawy. Żeby było śmieszniej, ogromnie łatwo tu o zgon, więc skala wyzwania z wysokiej rośnie momentami do irytującej, w czym nie pomagają występujące dość często, denerwujące bugi. Sam system ekwipunku i walki nie budzi zastrzeżeń - wszystko jest całkiem sensowne i przynajmniej w tej kwestii dobrze przemyślane. Nawet polska lokalizacja (napisy) wypada dość dobrze. Nie uświadczymy tu skrajnej cenzury słownej.
A co na to wujcio Romero?
Oprawa graficzna jak na dzisiejsze standardy jest trochę przestarzała. Tekstury są dość ostre, ale na kanciastych modelach nie wyglądają zbyt zachęcająco. Lokacje po których się poruszamy są wykonane ładnie, klimatycznie, ale sprawiają wrażenie bardzo pustych. Na pochwałę natomiast zasługują rozmaite i czasem zabawne nawiązania do filmów jak na przykład "Szpital Imienia G. A. Romero".
Udźwiękowienie gry wywołało u mnie mieszane uczucia. Ogłosy wydawane przez truposze, czy otoczenie, budzą grozę i obrzydzenie - innymi słowy są w porządku. Dźwięki broni czy głosy postaci to już inna sprawa. Nie brzmią za dobrze. Wrażenia nie robi również muzyka, która nie zawsze jest dobrze dobrana do sytuacji i momentami psuje klimat zamiast go budować jak przystało na gry tego typu.
Halo? Jest tam kto?
"Trapped Dead" oferuje również tryb multiplayer, który - ironicznie - nie żyje, tak jak mieszkańcy Hedge Hill. Nie spotkałem ludzi chętnych do gry w trybie kooperacji, więc nie mogę za wiele o nim powiedzieć, chociaż miałem dość optymistyczne prognozy. Ogólnie rzecz biorąc srodze się zawiodłem, a mogło być miło.
Tempo chodu zombie
Gra nie zachwyca. Jest tragicznie wręcz przeciętna. Dłuży się, poziom trudności jest niezbalansowany, a tempo rozgrywki można porównać do szybkości pełzania zaspanego ślimaka. Szału nie ma, a mógłby być, bo gra miała potencjał. W ten sposób mamy sprawiający wrażenie niedopracowanego, niszowy produkt z niskiej półki. Mało niestety jest gier tego gatunku, w klimacie zombie-survival. Wystarczyłaby tylko odrobina pomysłowości i finezji, żeby powstała dobra, wciągająca produkcja, która zainteresuje nie tylko fanów serii "Commandos" i entuzjastów żywych trupów, czy twórczości Pana Romero, ale także innych graczy. Można zagrać, szybko ukończyć i zapomnieć. Tak jak ja to zrobiłem po napisaniu tej recenzji.
Plusy
- Filmowe nawiązania
- Komiksowy styl prowadzenia scenariusza
Minusy
- Grafika
- Nuda
- To MOGŁA być naprawdę fajna gra...