Naruto: Ultimate Ninja 2
Dodano dnia 31-07-2007 20:16
Biorąc pod uwagę olbrzymią popularność mangi i anime Naruto, raczej nikogo nie dziwi, że gier wykorzystujących licencję i wizerunek porywczego adepta sztuki Shinobi (a.k.a. Ninjy) jest na pęczki i jeszcze trochę. Dziwi natomiast, że znakomita większość z nich nie opuszcza kraju kwitnącej wiśni, a jak już opuszcza, to z kilkuletnim poślizgiem. Taki właśnie los spotkał sequel bijatyki Ultimate Ninja – podczas gdy skośnoocy od dawna zagrywają się w część trzecią, reszta świata dopiero teraz otrzymuje wydaną lata temu dwójkę.
Dżetix lubi Nindże!
Gra na pierwszy rzut oka wydaje się być typową bijatyką wykorzystującą znaną licencję i grafikę cell-shading, jednak autorzy wprowadzili kilka urozmaicających zabawę bajerów. Miłośnicy serii mogą wybierać spośród kilkudziesięciu postaci, wśród których znajdziemy wszystkich najważniejszych bohaterów oraz całkiem sporą gromadkę tych drugoplanowych. Nie mogło więc zabraknąć porywczego Naruto, dumnego Sasuke, inteligentnej Sakury, kopiującego ninjy Kakashiego, czy też złego do szpiku kości Orochimaru. Pojawiają się też „demon ukrytej mgły” Zabuza, ulubieniec tłumów i morderca własnego klanu Itachi Uchiha, legendarni sanninowie Jiraya i Tsunade oraz cała plejada uczestników egzaminu na Chuunina (Ino, Kiba, Lee) i współpracowników wspomnianych wcześniej postaci (vide Haku czy Kisame).
Oczywiście, dostęp do największych madafaków otrzymuje się dopiero po wygrywaniu walk w trybie fabularnym, który to został podzielony na cztery rozdziały. Pierwsze dwa opowiadają historię znaną z anime – odpowiednio atak Orochimaru na wioskę Ukrytego Liścia oraz poszukiwania Tsunade (czyli odcinki 59-96 w pigułce). Dwa kolejne, ukazujące zupełnie nową historię, koncentrują się na postaci Kakashiego i kolejnej próbie zniszczenia wioski Liścia przez Orochimaru. Cała fabuła została potraktowana po macoszemu i wyraźnie widać, że jest niczym innym, jak tylko pretekstem do kolejnych walk, pomiędzy którymi możemy pozwiedzać kilka prostych lokacji, wykonać jedną z dodatkowych misji, pobawić się w którąś z prostych minigierek albo wydać wcześniej zarobione punkty doświadczenia na rozwój postaci (mający jednak wpływ wyłącznie na tryb story, więc naszymi przepakowanymi mutantami nie będziemy mieli okazji zmiażdżyć niczego nie spodziewającego się sąsiada w trybie versus). Same walki w story mode różnią się od tych zwykłych o tyle, że musimy spełniać dodatkowo określone warunki – czasem jest to proste wygranie z przeciwnikiem mającym zwiększoną siłę i obronę, innym razem trzeba pokonać wroga bez używania jakichkolwiek ciosów specjalnych, albo tez zmieścić się w danym limicie czasowym.
Do misji możemy przystępować dowolną liczbę razy i sprowadzają się one do tego samego (czyli pokonania przeciwnika na ściśle określonych zasadach), z tym, że pogrupowane zostały one ze względu na stopień trudności i do tych dających najwięcej zysku podchodzić trzeba po kilkadziesiąt razy, zanim w końcu uda się je ukończyć (albo i nie uda się wcale – zadanie, w którym trzeba pokonać Guy’a używając wyłącznie juggli do dziś jest dla mnie niewykonalne).
Wioska ukryta w dźwięku
Sama walka, jak już wcześniej wspomniałem, zawiera kilka oryginalnych rozwiązań. Niby rozgrywka toczy się w dwóch wymiarach, a dwóch wojowników stara się zrobić jak największe kuku swemu antagoniście, jednak już po kilku sekundach widać, że z typową bijatyką UN2 ma mało wspólnego. Tempo rozgrywki zostało podkręcone na maxa, postacie drwią sobie z zasad grawitacji skacząc na nieludzkie wysokości, biegając po wodzie i pionowych ścianach, a najpotężniejsze ciosy jeśli nie kończą się deszczem meteorytów albo przyzwaniem 40-metrowego potwora, to przynajmniej podziurawieniem oponenta (bezkrwawym, oczywiście, co ta cenzura robi z dobrym tytułem…). Czyli w zasadzie to samo co w anime, bez zbędnego gadania i przerywników, a za to interaktywnie.
Gameplay niestety nie należy do tych, które opanowujemy w 15 sekund. Całkowicie nie sprawdza się tu taktyka „prania na oślep”, bo standardową techniką jest tu teleportacja za plecy przeciwnika połączona z błyskawiczną kontrą. Czasem to wygląda zresztą komicznie – nasz atak na przeciwnika kończy się jego zniknięciem i próbą kontrataku zza pleców, na co my także reagujemy zniknięciem, co jednak nie na wiele się zdaje, bo oponent także zaraz znika i tak w kółko. Jedyną barierą w ilości teleportów jest wskaźnik czakry, systematycznie ubywający w trakcie używania wszelkich magicznych technik. Naładować go można po prostu wciskając strzałkę w dół, ale w trakcie regeneracji tejże czakry nasz hiroł aż prosi się o to, by przeciwnik wykorzystał naszą niedyspozycję i zasunął nam najpotężniejszego speciala.
Właśnie, specjale. Tych dla każdej postaci przygotowano po trzy i są chyba najbardziej oryginalnym fragmentem gry. Najsłabszy zużywa 1/3 czakry, średni 2/3, a najpotężniejszy wysysa z postaci calutką. Trafienie przeciwnika którymś z nich uruchamia filmik, w trakcie którego możemy podziwiać total destruction of wroga. Jednocześnie toczy się między graczami rywalizacja w jednej z trzech minigierek, w której trafiony specjalem stara się przerwać technikę albo chociaż zredukować jej obrażenia, podczas gdy atakujący wręcz przeciwnie – jego celem jest doprowadzenie ciosu do końca i maksymalne zwiększenie zadawanych obrażeń. Minigierki należą do gatunku „joypad killerów” i polegają na wciśnięciu odpowiedniej kombinacji klawiszy w określonym czasie, wciskaniu z prędkością światła wskazanego przycisku , albo dobijaniu gałki analogowej poprzez wykręcanie jej na wszystkie strony. W pełni wykonany special może zjeść nawet i 2/3 energii, podczas gdy ten przerwany już na samym początku zada obrażenia porównywalne z kilkoma standardowymi ciosami.
Najważniejsze jednak w specialach jest to, że te najsilniejsze (zazwyczaj te, bo zdarzają się wyjątki) uruchamiają swoisty berserk, tutaj zwący się ultimate mode – postać staje się zauważalnie szybsza, kilkukrotnie silniejsza i w ogóle godlike. Walcząc z takim monstrum, pozostaje jedynie uciekać i modlić się, żeby berserk skończył się zanim skończy się nam energia. Bo walczyć z kimś takim nie ma sensu. Ciekawostką jest to, że niektóre postacie mają specjalną wersję tegoż. Naruto wykorzystuje zaklętego w sobie demona, Sasuke pieczęć poziomu pierwszego, a Itachi kalejdoskopowego sharingana. Szczególnie ten ostatni jest diabelnie efektowny - kolory zostają odwrócone, a wszystko poza samym Itachim spowolnione.
Kumalski!
Grafika, o czym wspomniałem na samym początku tekstu, została wykonana w cell-shadingu, co jest chyba jedynym słusznym sposobem na przedstawienie gry na podstawie anime. Postacie są szczegółowe, takoż areny, które na dodatek zawierają sporo interaktywnych elementów (nie ma to jak w środku emocjonującego pojedynku zostać zjedzonym przez olbrzymiego węża), a filmiki przedstawiające specjale, choć w większych ilościach mogą doprowadzić do silnego bólu oczu albo epilepsji (takiego natężenia piorunów, wybuchów, błysków i slashów niektóre oczy mogą po prostu nie wytrzymać), to wyglądają całkiem przyjemnie.
Z początku miałem spore obiekcje co do dźwięku, bo okazało się, że nie można włączyć japońskiego dubbingu i zadowolić się musiałem angielskimi głosami, ale o dziwo, po dłuższym obcowaniu z grą jakoś się do tego przyzwyczaiłem i angielski dubb przestał irytować, a nawet zaczął się podobać. O muzyce wiele nie powiem, bo szczerze mówiąc, w ogóle nie mogę sobie przypomnieć utworów, jakie towarzyszyły mi w trakcie gry… Czyli wniosek taki, że ani nie irytuje, ani też specjalnie nie dominuje.
Cieniste klondżutsu!
Ogólnie jakby nie patrzeć, Ultimate Ninja 2 to całkiem udana bijatyka. Oferuje wystarczający na dobrych kilka godzin single player, wiele postaci, aren i bonusów oraz ciekawy, choć wymagający gameplay. Choć nie jest to ta sama liga, co Tekken czy Soul Calibur, to fani Naruto powinni być bardziej niż zadowoleni z zakupu.
Plusy
Minusy
Michał |
Grygorcewicz |
"Czarny_Wilk" |
Brak obrazów powiązanych z tą grą.