Castle Crashers
Dodano dnia 31-07-2011 23:54
Czy można jeszcze bawić się grami pozbawionymi ogromnych źródeł finansowania, z team'em developerskim składającym się z kilku osób i bez profesjonalnego zaplecza wydawniczego? Studio The Behemoth kolejny raz pokazuje, że zna receptę na sukces w branży gier wideo, do perfekcji wykorzystując przy tym internetową dystrybucję.
Mam nieodparte wrażenie, że z roku na rok główna idea tworzenia gier wideo gdzieś umyka. Nie chodzi bynajmniej tylko o kwestię powszechnego "casualizmu". Developerzy starają się za wszelką cenę zamaskować wszelkie niedostatki najnowszych produkcji za pomocą niezliczonej ilości tekstur, świata zbudowanego z tryliarda poligonów, czy design'u postaci, który wywołuje szybsze bicie serca u męskiej rzeszy graczy. Na tym wszystkim cierpi gracz. Gracz, którego nadrzędnym celem w obcowaniu ze świeżym tytułem jest przecież dobra zabawa. W obliczu kosztownych i rozbudowanych silników graficznych za niewyobrażalne ilości zielonych papierków z amerykańską flagą, zwykły szary człek nie ma co liczyć na miodną zabawę w strugach szczęścia i radości płynących prosto z nieźle zaprojektowanego gameplay'u. Budżet produkcji jest przecież ograniczony.
Powrót do przeszłości
Powróćmy jednak pamięcią do czasów, gdy wszystko było o wiele prostsze. Bohaterowie gier biegali wtedy wesoło w prawo, a jedynymi zmartwieniami graczy było to, aby odpowiednio szybko zaszlachtować przeciwników napataczających się na dzierżoną przez naszego dzielnego herosa broń. Kolejne fale uzbrojonych po zęby adwersarzy miały za zadanie jak najdotkliwiej uniemilić życie głównej postaci gry i w efekcie odwieść ją od uratowania świata/księżniczki/kochanki/kariery.
Produkcje pokroju legendarnego "Golden Axe", "Final Fight", czy "Splatterhouse" potrafiły przyciągnąć na długie godziny miliony graczy przed ekrany swoich teleodbiorników.
Do chlubnej tradycji gier złotej epoki beat'em'up'ów nawiązuje "Castle Crashers" studia The Behemoth, które ukazało się w elektronicznej dystrybucji na obu konsolach obecnej generacji.
Gdzie mój kamień? Gdzie moje córki?
Fabuła gry prezentuje losy pewnego bajkowego królestwa, którego spokój zostaje zaburzony przez nieokrzesanych barbarzyńców. Celem ataku niespodziewanych agresorów staje się zamek zamieszkiwany przez osobliwego króla, jego cztery piękne córy oraz całą świtę władcy. Jak się okazuje, najeźdźcami przewodzi mały(to chyba jednak za duże słowo na określenie jego wzrostu) zakapturzony czarodziej z przerośniętym ego. Celem ofensywy czarnoksiężnika staje się magiczny kryształ, który służy obecnemu władcy za dekorację tronu. W wyniku oblężenia, które niefortunnie zbiegło się z odbywającą się w zamku zabawą, porwane zostają drogie sercu monarchy księżniczki. Tak oto rozpoczyna się wojenna krucjata, której ostatecznym celem jest odbicie zakładników nieprzyjemnego karła w kapturze, no i odzsykanie kamienia szlachetnego zdobiącego siedzisko króla.
Na wezwanie władcy odpowiada oczywiście gracz. W jego ręce zostaje oddana do dyspozycji czwórka bohaterów - dziarskich rycerzy, odzianych w ciężkie, kolorowe pancerze. Każdy z nich dysponuje unikalnym zestawem ciosów i włada innym żywiołem. Tak oto czerwony wojownik nęka przeciwników piorunami, zielony uprzykrza im żywota za pomocą chmury gazu (ewentualnie czegoś, co ten gaz przypomina), niebieski w tym celu posługuje się siłami lodu, a pomarańczowego rajcuje zabawa z ogniem. Wraz z postępami w grze uzyskujemy także dostęp do większej ekipy postaci, z której każda dysponuje wyjątkowymi dla siebie zdolnościami, pakietem czarów i animacji. Autorzy nie poszli na łatwiznę udostępniając graczom jedynie kolejne wariacje wyglądu bohatera. Różnice, jak już wspomniałem, nie ograniczają się bowiem jedynie do aparycji poszczególnych herosów, a w znacznym stopniu odmieniają gameplay. Daje to niesamowite pole do popisu w kwestii replayability. Ogrywać tytuł ten można niemal w nieskończoność, czemu sprzyja także kompleksowe zaprojektowanie zabawy.
Dwuwymiarowe szaleństwo
Nawiązując do samej rozrywki, różni się ona od klasycznego schematu chodzonej bijatyki. Oczywiście, podobnie jak w wielu innych side-scroller'ach, przyjdzie nam zmierzyć się ze sporą ilością przeciwników, którzy na poszczególnych etapach(różniących się tematyką/tłem) obdarzeni zostali niemal identycznym wyglądem. Co jakiś czas trafi się naturalnie także jakiś większy niemilec pełniący funkcje swoistego mini-bossa, którego celem jest jeszcze dotkliwsze uprzykrzenie i tak już cięzkiego losu naszego bohatera. Na końcu każdego poziomu zaś wyczekują nas z otwartymi ramionami bossowie. Ich design'owi poświęcę kilka słów już za chwilkę - oczywistym przecież jest, że maszkary te wyglądają na większe i potężniejsze od zwykłych szarych przeciwników. Co jednak zwraca większą uwagę to pomysłowość, z jaką przyszło studiu The Behemoth zaprojektować walki z nimi. Każdy pryncypał obdarzony został właściwymi dla siebie zagraniami i tylko od pomysłowości samego gracza zależy jak wykorzysta słabe strony wroga, z którym przyszło mu toczyć bój.
Wracając jednak do właściwego tematu, pewnym nowum, które wyróżnia "Castle Crashers" na tle innych podobnych mu produkcji, są wplecione w zabawę elementy RPG. I tak, podróżując po bajkowej krainie i stawiając czoła kolejnym wyzwaniom zbieramy punkty doświadczenia i, niczym w rasowej grze Role-Playing, zdobywamy kolejne poziomy. Z każdym nasza postać uzyskuje dostęp do punktów umiejętności, którymi rozporządza gracz według własnej woli. Dzięki temu możemy dopasować naszego herosa do sposobu gry, jaki nam odpowiada. Ponadto, w czasie zabawy kolekcjonujemy także najróżniejsze uzbrojenie, różniące się oczywiście statystykami. Broni do zdobycia jest cała masa, co powinno skutecznie przyciągnąć uwagę maniaków zbieractwa rzeczy wszelakich. Jeśli waszym zdaniem to nadal mało jak na tytuł za kilka "ojro", autorzy wpletli w rozgrywkę milusie zwierzątka podążające za rycerzem, którego poczynaniami kierujemy. Animal Orbs, bo tak się nazywają wspomniani towarzysze niedoli bohatera, dysponują wyjątkowymi umiejętnościami, zależnymi oczywiście od tego z jakim stworkiem mamy doczynienia. Przykładowo kurczak podnosi nieznacznie atrybuty herosa, a taki konik morski zwiększa jego szybkość w wodzie. W danym momencie możliwe jest posiadanie jedynie jednego Animal Orba.
Dodatkowo, gameplay wzbogacony został o najróżniejsze smaczki. Na kolejnych poziomach, na których pojawia się nasz bohater w miarę postępu fabuły, poukrywana została iście zawrotna liczba najróżniejszych sekretów. Tu dochodzimy także do kwestii humoru, jakim zostali okraszeni "Castle Crashers". Nie raz i nie dwa przyszło mi się uśmiechnąć na widok licznych gagów, zabawnych elementów scenerii, czy scenek. Absurd to słowo klucz określające rodzaj żartów z jakim mamy tu do czynienia.
Tnij, siekaj, rżnij... z przyjacielem
Prawdziwą wisienką na torcie jest tryb multiplayer, dostępny zarówno dla osób posiadających dwa pady jak i gotowych do gry przez sieć. Singlową kampanię możemy oczywiście przejść grając samemu, jednak dopiero zabawa w wiele osób prezentuje co tak naprawdę mieli na myśli twórcy wskrzeszając gatunek scrollowanej bijatyki w postaci "Castle Crashers". Pokonywanie kolejnych przeciwników wrogo zapatrujących się na żywot naszych wojaków w kilka osób nadaje zabawie niesamowitego charakteru. Prostymi słowami: tryb współpracy pokazuje prawdziwy pazur. Do dyspozycji graczy została także oddana możliwość walki na arenach oraz gry w siatkówkę (!). W międzyczasie przewijają się także mini-gry na wzór tych np. z Mario Party.
Kolorowe jarmarki
Nie omieszkał bym zapomnieć o oprawie A/V gry autorstwa The Behemoth. O ile dźwięk i przygrywające w tle utwory prezentują "jedynie" dobry poziom i ładnie wkomponowują się w wydarzenia mające miejsce na ekranie telewizora, tak oprawa graficzna to istny majstersztyk. "Castle Crashers" hula w dwóch wymiarach. Robi to jednak z gracją i stylem, którego zazdrościć mu może wiele niedawnych blockbuster'ów. Ręcznie rysowani bohaterowie i sceneria(żywe, animowane tło, a nie statyczne obrazki!) w wysokiej rozdzielczości po prostu zachwycają. Unikalna kreska studia The Behemoth nadaje całości niezwykłego, humorystycznego charakteru, który w ciekawy sposób kontrastuje z brutalnością walk. Wielokrotnie bowiem będziemy świadkami scen dekapitacji, czy przynajmniej znacznego pokiereszowania ciał nieprzyjaciół. Nie można się również przyczepić do płynności animacji. Gra nie chrupie, nie przycina, co cieszy, mając na uwadze ilość przeciwników jednocześnie stawiających czoła naszemu bohaterowi.
Z polecenia króla
Jak pokazuje "Castle Crashers", łamanie trendów panujących w branży gier wideo nie odbija się negatywnie na słupkach sprzedaży. Gra została przywitana niezwykle wręcz gorącą osiągając zawrotną liczbę pobrań już w pierwszych tygodniach od premiery. Odważne ruchy ze strony developer'a nie muszą oznaczać finansowej klęski. Powrót do utartej i nieco już zardzewiałej formuły beat'em'up'ów wzbogaconej o elementy zaczerpnięte z innych gatunków wyszedł produkcji studia The Behemoth na dobre. Niebanalne poczucie humoru, występujące już choćby na etapie design'u postaci dodatkowo umila zabawę. Gra starcza na dłuuuugie godziny, a multiplayer przesuwa ograniczenia czasowe rozgrywki w bliżej niesprecyzowaną nieskończoność. Mi pozostaje jedynie polecić wszystkim ten nietuzinkowy tytuł.
Broń do ręki rycerze! Pora na rzeź i księżniczki! W dowolnej kolejności.
Plusy
- śliczna, ręcznie rysowana grafika
- niebanalne poczucie humoru wypełniające gameplay
- nieskomplikowanie, prostota dostarczająca masy zabawy
- multiplayer, rozwijający idee singlowej kampanii
- tony przedmiotów do zdobycia
- dodatkowe tryby umilające główną oś rozgrywki
- zróżnicowanie postaci, którymi możemy kierować
Minusy