Hitman: Rozgrzeszenie
Dodano dnia 11-12-2012 23:24
Seria Hitman od początku swojego istnienia była produkcją wymagającą. Nie wystarczyło jej włączyć i po prostu przejść, kazała poznać się od każdej strony. Wszystkie misje, lokacje, przeciwników – gra wymuszała zaznajomienie się ze wszystkim i dokładnie przygotowanie się do zadania tak, jak na profesjonalistę przystało. Nie była jednak niesprawiedliwa – odpłacała się za swoje wysokie wymogi równie wysoką jakością. Wielka swoboda w osiąganiu celu, ciekawe zadania, wyraźny bohater. Taka mieszanka zaowocowała sporym gronem fanów i niezmiennie pozytywnymi ocenami. Czy kolejna część serii jest godna swoich poprzedniczek?
Zabójca – Zbawca
Przygodę Agenta 47 rozpoczynamy od zlecenia, które wstrząśnie wszystkimi, którzy grali w poprzednie części. Nie zamierzam zdradzić czemu – nie chcę psuć niespodzianki tym, co nie wiedzą (oraz boję się nasłania na mnie zabójcy za spoilery). Aby ich uniknąć, zapewnię tylko, że historia potoczy się w nieoczekiwany sposób, będąc w stanie zainteresować i porwać na tyle, aby być ciekawym dalszych wydarzeń. Nie należy jednak do plotów najoryginalniejszych i wiele osób może narzekać, oczekując czegoś więcej od tak sławnej produkcji. Dla mnie jednak opowieść zasługuje na uznanie, choć rzeczywiście na kolana nie powala - jest dobrą wymówką, aby przepchnąć Hitmana przez kilka długich poziomów kampanii.
Największe obawy fanów wiązały się z trailerami i screenami, które prezentowały głównie akcję, krycie się za osłonami i jeszcze więcej akcji. Mnie też owa wizja Agenta 47, który pruje zza winkla seriami z karabinu niemało przeraziła, gdyż przed moimi oczami ukazała się groza w postaci Sama Fishera z granatami. Uspokajam jednak wszystkich, którzy moje lęki podzielali – nowy
Hitman jak najbardziej jest przeciwny takiemu gameplayowi! Co więcej, zachęca do przechodzenia gry w sposób, który nie pozostawia po sobie choćby cienia obecności, jak to Cichy Zabójca działać powinien. Co więcej, w prawym górnym rogu mamy okienko, które wszystkie nasze działania punktuje, nagradzając za bezszelestne parcie do przodu. Wszelkie wykrycie czy napadnięcie kogoś, kto nie jest celem, skutkuje ujemnymi punktami, zmniejszającymi nasze szanse na zajęcie jakiegokolwiek sensownego miejsca w światowym rankingu – o mniejszej satysfakcji już nie wspominając.
Choć sposób ten pokazuje nam, jak bardzo dobrymi Hitmanami jesteśmy i jakie działania są pozytywne, a jakie złe, czułem się przez większość gry, jakbym występował w jakimś teleturnieju. Osobiście wolałbym, aby nasze działania były podsumowane na koniec misji, jednak to tylko taka drobna uwaga.
Zabójczy instynkt
Otrzymywane punkty nie tylko zapewniają miejsce w rankingu, ale również odblokowują „ulepszenia” naszego zabójcy. Choć nie mamy wpływu na ich kolejność, to nie przeszkadza to aż tak bardzo, gdyż prawdę mówiąc nie mają tak wielkiego znaczenia dla rozgrywki. Należą do nich takie bonusy, jak lepsza celność podczas prowadzenia ostrzału, czy większy poziom instynktu (o którym za chwilę). Dużo przyjemniejsze są natomiast osiągnięcia, dołączone do każdego zadania. Choć większość z nich to „odnajdź wszystkie przedmioty, które można podnieść” znajdują się wśród nich również takie, co potrafią przekonać do kilkukrotnego przechodzenia misji, gdyż nie wszystkie można osiągnąć za jednym podejściem. Należą do nich osiągnięcia przyznawane za przejście całego zadania w swoim garniturze lub wręcz przeciwnie – przebierając się za wyznaczoną liczbę osób. Jest to dobry pomysł na uprzyjemnienie rozgrywki i zapewnienie jej dłuższej żywotności.