Split/Second
Dodano dnia 31-03-2010 09:03
Aż dziw, że od tak długiego czasu nie ukazała się gra o założeniach podobnych do Split/Second czy Blur. Obie produkcje bazują na maksymalnie zręcznościowym modelu jazdy, dołączając możliwość bezpośredniej „walki” z innymi wozami. O ile jednak Bizarre Creations stawia raczej na bezpośrednie środki (choćby ostrzeliwanie), Black Rock Studio ma trochę inne, moim zdaniem lepsze, metody. Nie da się tutaj zaatakować przeciwnika, można za to... wykorzystać do jego zniszczenia otoczenie. Oczywiście na wzór serii Burnout pojazdy po chwili się odradzają, ale przez ten czas zdążą spaść o kilka miejsc w dół tabeli. Nie wszystkie elementy krajobrazu są zniszczalne, zawsze jednak znajdzie się kilkanaście punktów zagrożenia. Jedne z nich są wielokrotnego użytku, inne z kolei wykorzystane raz zmieniają trasę aż do końca wyścigu. I tak możemy opuścić na rywala dźwig, czy kawałek budynku. Póki co jest nieźle, nieprawdaż?
Aby wykonać którąś z tych akcji, należy nabić odpowiedni pasek. Jest on podzielony na trzy części, dwie niebieskie (odpowiedzialne za pomniejsze wydarzenia) oraz jedną czerwoną (większe katastrofy). Nabija się go (nic odkrywczego) efektowną jazdą. Twórcy grając ładowali go najczęściej driftem, a działo się to tak szybko, że bez przerwy spuszczali komuś wybuchowe beczki na maskę, czy wysadzali stacje benzynowe. Tu pojawia się moja pierwsza obawa – czy to nie będzie nużące? Tras jest co prawda raczej sporo, ale ile można w kółko robić to samo? Choć w sumie inne samochodówki polegają jedynie na samej jeździe, a potrafią przykuć do monitora. Stawiam więc, że wszystko zależeć będzie od modelu jazdy. Ten poznałem jedynie „na oko”, tak że ciężko mi cokolwiek o nim powiedzieć. Ciekawe jest to, iż bardzo łatwo wskoczyć tu z ostatniego miejsca na pierwsze (odwrotnie zresztą też). Gnając przed siebie i driftując, powoli eliminujemy wrogów i bardzo szybko pniemy się w górę. Z tego, co zauważyłem, przeciwnicy nie kwapią się jakoś specjalnie do atakowania nas, może to jednak wina wybranego poziomu trudności. Te na pewno będą trzy – klasycznie: niski, średni i wyskoki – więc każdy powinien się w grze odnaleźć.
Nie da się zaprzeczyć, że oprawa wizualna stoi na bardzo wysokim poziomie. Pokaz nie zaliczył żadnych wpadek w postaci spowolnionej animacji, rozbłyski i cienie prezentowały się wyśmienicie, poczucie prędkości również nie pozostawiało wiele do życzenia. Najważniejszy element grafiki – wybuchy – także wygląda bardzo dobrze. Co ciekawe, cały interfejs gry został zawarty pod tylnym zderzakiem naszego pojazdu. Ogranicza się on do pokazania naszej pozycji, numeru okrążenia i „paska destrukcji” (nazwa własna). Dzięki temu nic zbędnego nie zaśmieca ekranu i gracz naprawdę czuje się, jakby oglądał szalenie efektowne telewizyjne show (takie są bowiem założenia fabularne).
Ścigać będziemy się trzema klasami pojazdów – szybkimi supercars, wytrzymałymi muscle i półciężarówkami. Oczywiście wybór wozu zależy od preferencji. Supercarem często będziemy zaliczać czysto Burnoutowe „złomowanie”, muscle zaś więcej przetrzyma, ale zawiedzie, jeśli będziemy musieli pędzić na ostatniej prostej. Wybór wozu zależy zresztą także od konkurencji. Tych jest pięć, z czego ujawniono dopiero trzy. Mamy standardowe (no, prawie...) wyścigi, jazdę na czas oraz tryb Survival. Na czym polega ten ostatni? Na trasie znajdują się ciężarówki zrzucające wybuchające beczki, których oczywiście trzeba się wystrzegać. Omijając zagrożenie nabijamy punkty, zaś wyprzedzając tiry – wydłużamy czas. Liczy się więc zarówno szybka jazda, jak i refleks oraz odrobina szczęścia. Szczerze mówiąc tryb ten nie wydał mi się specjalnie absorbujący (o wiele mniej w nim destrukcji), jednak w praktyce może być zupełnie inaczej.
Kolejne pojazdy zdobywać będziemy w ramach postępów w grze. Dodatkowo ich wygląd będzie można modyfikować np. dodając naklejki. Co mnie jednak trochę martwi, to model zniszczeń. Daleko mu do tego z serii studia Criterion – pojazdy nie uszkadzają się w wyniku zwykłych kraks ani otarć, a i zupełnie zniszczone wybuchem wraki nie są zbyt przekonujące. Rozwalać je będziemy w tytułowym Velocity, gdzie mieszczą się wszystkie trasy. W trakcie pokazu dane mi było zobaczyć tylko jedną, acz była ona całkiem niezła, zarówno pod względem konstrukcji, możliwości demolki (wspomniane stacje benzynowe czy... most. Naprawdę piękny widok), jak i oprawy.
W sumie najciekawiej zapowiada się rozgrywka w multi. Już w Burnoucie, gdzie można się co najwyżej przepychać, wspólna rywalizacja była bardzo emocjonująca. Tutaj zaś możemy oponentów wysadzić w powietrze czy wepchnąć na stację benzynową, co przysporzy jeszcze więcej wrażeń. Gracze na pewno niedługo po premierze opracują najlepsze taktyki, rozpracowując trasy. Jedyną obawą w tym przypadku jest to, iż punkty umożliwiające interakcję są stałe, dlatego też i do rozgrywki wieloosobowej może wkraść się monotonia.
Czy warto czekać na Velocity? Muszę powiedzieć, że mimo kilku mankamentów gra zwróciła moją uwagę, do tej pory nieułomną. Wszystko jest szalenie efektowne i powinno sprawiać naprawdę dużo radości. Twórcy zresztą już planują (oby darmowe) DLC, zdaje się więc, że wierzą w swoje dzieło. W moich oczach prezentuje się ono znacznie lepiej od trochę dziecinnego Blura (paradoksalnie Split/Second wydaje Disney). Poza tym wątpię, aby byli tak dobrymi aktorami, by udawać emocje płynące z gry, a te były niemałe, mimo iż zapewne z grą mają do czynienia nad wyraz często. Oby cała gra wyglądała co najmniej tak dobrze, jak fragment zaprezentowany na konferencji, a może zdobyć serca graczy.