Devil May Cry 4
Dodano dnia 26-12-2009 21:43
Ostatnią recenzją typowej zręcznościówki, jaką napisałem, był tekst o „Prince of Persia: Dwa Trony”. Na samym jej początku wspomniałem, że takich gier na PC mamy mało, bardzo mało. Cóż, mimo iż było to parę lat temu, niewiele się w tej sprawie zmieniło.
Sam „PoP” zmienił formułę – przeciwnik jest mniej liczny, ale silniejszy, jest o wiele łatwiej, gdyż zginąć nie można. Pojawiło się dużo więcej elementów platformowych. Poza tą serią nie widzę za to już kompletnie nic w tym gatunku. Można niby podciągnąć pod to „Tomb Raidera”, jednak „Legenda” mi się nie spodobała, nie ciągnie mnie więc do kolejnych odsłon, które też wcale mocno nie lśnią. Poza tym kojarzę tylko „Onimushę 3”.
Sytuacja jednak uległa zmianie jakiś czas temu, kiedy to na rynek PC wstąpił nowy gracz – japoński Capcom. Za jego sprawą na komputerach zawitał chociażby „Lost Planet” i seria, która najbardziej nas w tym momencie interesuje – „Devil May Cry”. Zaczęło się od części trzeciej, „DMC 3: Dante's Awakening”. Gra była świetna, ale... na konsolach. U nas jakość konwersji pozostawiała wiele do życzenia. Cóż, lepszy rydz, niż nic, a najwięcej można nauczyć się na własnych błędach. Capcom to wie i w roku 2007 światło dzienne ujrzała czwarta odsłona serii, zatytułowana po prostu „Devil May Cry 4”.
Japończycy to jednak naród skomplikowany. Wbrew pozorom, historia tu opowiadana nie jest najnowsza. Jeśli wierzyć Wikipedii, jest to trzeci z dotychczas wydanych czterech aktów powieści. A kolejność ta ma się następująco: „Devil May Cry 3: Dante's Awakening”, „Devil May Cry”, „Devil May Cry 4” i „Devil May Cry 2”. Cóż, jeśli mamy tylko PC. nie ma co się przejmować, i tak nie poznamy całości historii chronologicznie. Gdy mamy konsolę, również nie jest to konieczne, tak przynajmniej mi się zdaje po ukończeniu części czwartej, nie napotkałem tu bowiem absolutnie żadnych nawiązań do wydarzeń wcześniejszych, bądź mających dopiero nastąpić, no oczywiście poza postaciami, z Dantem na czele. Można tylko żałować, że nie dowiemy się, jakie wydarzenia miały miejsce tuż po tych przedstawionych w części 4.
Jeśli już przy historii jesteśmy – fabuła opowiada losy Nero, członka Zakonu Miecza (bądź Świętych Rycerzy, w grze widziałem dwa tłumaczenia). Jak to u skośnookich, ma on wieeelki miecz, na dodatek z silnikiem spalinowym, który umożliwia jego doładowanie, płaszcz do ziemi i butny charakter. Od pewnego czasu coś dzieje się z jego prawicą – posiadła ona demoniczne właściwości. Gdy go poznajemy, zmierza właśnie na festiwal Zakonu, gdzie śpiewa jego ukochana Kyrie. W pewnym momencie dzieje się coś strasznego – Jego Świątobliwość, dowódca Zakonu, zostaje zabity przez... Dantego(!), legendarnego Łowcę Demonów, syna Spardy. Ludzie czym prędzej uciekają z kaplicy, zostają tam tylko członkowie straży. Dante radzi sobie z nimi bez większych problemów. Credo, brat Kyrie, każe Nero zatrzymać zabójcę i udaje się po pomoc. Wtedy dopiero do akcji wkraczamy my. Póki co, nie ma się co martwić, to swoisty samouczek, uczymy się podstaw sterowania i zaznajamiamy z systemem walki. Gdy już zaliczymy wszystkie wymagane kombinacje, przychodzi czas wykorzystać je w walce z Łowcą. Ten jednak po niej ucieka, a my wyruszamy na polowanie w celu pojmania wroga.
Mimo pojawienia się wielu osób, fabuła jest dość prosta, łatwo się w niej połapać i wciągnąć. Po lekturze kilku recenzji nastawiałem się na coś maksymalnie pokręconego, a tu niespodzianka, wszystko ładne i klarowne. Trochę mało tu zwrotów akcji, zaskakujących elementów, jednak ogólnie jest OK. Ale to nie fabuła ma nas przykuć do tej gry, a eksterminowanie wrogów. Nie ma co, twórcom trzeba przyznać, że walka wygląda niesamowicie, takie są też odczucia z niej płynące. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że jest ona bardzo prosta, intuicyjna, a zarazem szalenie efektowna. Nasi bohaterowie (tak, jest ich dwóch, ale o tym za chwilę) dosłownie latają w powietrzu, wykonują nieludzkie akrobacje w chaosie błysków i wybuchów. Dzięki łatwości wykonywania takich kombosów walka jest niesamowicie satysfakcjonująca. W większości opiera się ona na zaledwie czterech przyciskach (+ ewentualnie te służące do namierzania wroga, czy zmiany stylów walki). Trzy z nich mają stałą funkcję, rola czwartego jest zależna od postaci. Gdy gramy Nero, odpowiada on za diabelską dłoń, która służy do chwytania, przyciągania i rzucania wrogami. Ataki z jej użyciem są świetne. Pozostałe przyciski służą do skakania, korzystania z broni palnej i białej. W trakcie gry drugim bohaterem, Dantem, czwarty przycisk służy za to do ataku specjalnego, zależnego od wybranego stylu (Gwardzista, Miecznik, Strzelec, Błyskawica). Jest to na przykład ostrzał w dwie strony jednocześnie, wirowanie mieczem (wygląda to jak kręcąca się piła) w celu wyrzucenia wroga w powietrze, czy zwyczajny blok. Funkcja ta zmienia się też po wyskoczeniu w powietrze, nie będę jednak opisywał wszystkich możliwych kombinacji, gdyż od tego jest instrukcja, nie recenzja.
Sam fakt, że sterujemy dwiema postaciami, a także to, iż jedną z nich jest Dante, nie powinno być dla gracza zaskoczeniem, gdyż informacja taka znajduje się na pudełku z grą. A szkoda, gdyż mogłaby to być niezła niespodzianka, szczególnie ze względu na to, że bohaterowie ci stoją po przeciwnych stronach barykady (a przynajmniej tak się z początku wydaje). Większość gry spędzimy jednak sterując Nero (bodaj 12 lub 13 na 20 misji). Jeśli ktoś grał w poprzednie części, czeka go zagwozdka w postaci innego systemu walki, opartego w większości na korzystaniu z ramienia. Jeśli jednak nie graliśmy w trójkę (jak ja), problem pojawi się w momencie przejęcia kontroli nad Dantem. Dzieje się to w chwili, gdy spokojnie wymiatamy wszelkich wrogów, akurat wtedy, gdy mocno rozwiniemy styl, poznamy większość kombosów i gra się najfajniej. Nie znaczy to jednak, że Dantem gra się gorzej, po prostu kompletnie inaczej. Nie mamy demonicznej dłoni, za to otrzymujemy o wiele więcej różnych ataków, a także sporo broni. Podczas gdy Nero ma ich zaledwie trzy (nie liczę miecza Yamato), nasz Łowca dysponuje stopniowo zdobywanymi sześcioma (!) broniami. Z palnych są to dostępne od początku pistolety Ebony & Ivory, strzelba i broń naprawdę niesamowita – Pandora. Według gry potrafi ona przybrać 666 kształtów, my jednak zobaczymy „zaledwie” 4: wybuchowa kusza, bazooka (!), ogromne latające ostrze i uwaga – coś w stylu latającego działka rakietowego! Bronie te są dosłownie szalone, mega efektowne i mega efektywne. W wielu potyczkach Dantem uratowały mi tyłek, ogromnie brakowało mi ich w walce Nero (z kolei w walce Łowcą często brakowało mi ramienia). Zabójca ma zresztą do dyspozycji także trzy rodzaje broni... białej? Podstawą jest miecz, później jednak zdobywamy oręż do walki wręcz (choć jak dla mnie kompletnie nieudany) i ciekawą zabawkę z tysiącami ostrzy, zwaną Lucyferem. Ja jednak z przyzwyczajenia pozostałem przy starym dobrym Rebeliancie, gdyż tak zwie się miecz Dantego. Bohaterów tych porównać się nie da, walczą kompletnie inaczej, trzeba jednak przyznać, że Dante zadaje większe obrażenia. Cóż, w końcu on już od dawna poluje na demony, Nero to jeszcze młodziak. Zresztą w grze zauważymy, jak chłopak dorasta wskutek dramatycznych wydarzeń w jego życiu. Początkowo kpiący z demonów luzak, później już znacznie poważniejszy, choć wciąż ze specyficznym „podejściem”, charakterystycznym także dla Dantego.
Muzyka w grze stanowi tylko tło rozgrywki, swoiste ostrzeżenie przed zbliżającymi się wrogami. Jest to zaledwie kilka utworów, dość nijakich. W edycji premierowej (nie wiem, jak sprawa ma się w wydaniu Platynowej Kolekcji) znajdziemy je na dodatkowej płycie. Inną sprawą jest dubbing. Na szczęście CD Projekt nie zdecydował się na lokalizację pełną – nie wyobrażam sobie absolutnie żadnego polskiego aktora w roli Nero, Dantego, czy Agnusa. Angielskie głosy są za to dobrane świetnie, wszystko ładnie przetłumaczone, nie ma do czego się przyczepić, wręcz przeciwnie, należy autorów pochwalić.
W grze występuje jeszcze kilka postaci: wymieniony wcześniej Jego Świątobliwość, Agnus, szalony naukowiec, Credo, Kyrie, Gloria, tajemnicza członkini Zakonu i Trish (dziewczyna Dantego?). Dwie ostatnie wielkiej roli nie odgrywają, jednak inni są w fabule bardzo ważni, na nich właściwie ona bazuje. Nic więcej nie mogę jednak na ten temat powiedzieć. Jeśli już jesteśmy przy postaciach, trzeba przyznać, że w grze sporo jest erotyki. Nie ma nagości, seksu, nawet pocałunków, ale kobiety w większości paradują z wielkimi dekoltami, a ujęcia specjalnie ustawione są tak, aby móc co nieco obejrzeć... ;)
A gdy jesteśmy przy oglądaniu, należy wspomnieć o grafice. Jest ona bardzo fajna, acz nie zachwycająca. Bardzo ładnie wygląda gra świateł podczas pobytu w lesie i ogólnie na wolnej przestrzeni, gorzej jest już we wnętrzach. Nie ma do czego się przyczepić, polotu jednakże brakuje. Zresztą same lokacje też nie są jakoś świetnie pomyślane, ot, zwykłe poziomy, na których czasem trzeba trochę poskakać, bądź rozwiązać jakąś niezbyt trudną zagadkę (co jednakże stanowi miłą odskocznię od siekania na prawo i lewo). Szkoda też, że wszystkie lokacje przemierzamy przynajmniej dwa razy, czasem wręcz nie wiadomo gdzie się podziać, aby popchnąć fabułę do przodu. Powtarzają się również bossowie, prawie każdy minimum dwa razy, to jednak temat na inny akapit.
Bossów jest wielu, więc mimo, iż się powtarzają, nie wpływa to negatywnie na rozgrywkę. Z niektórymi ponownie zmierzymy się jako Dante, niektórych pokonamy dwukrotnie jako Nero. Muszę jednak przyznać, że są oni w sumie dość słabi, przynajmniej na poziomie trudności ochrzczonym „Człowiek”, czyli dla tych, co to w „DMC” jeszcze nie grali. Nie wyobrażam sobie jak prosto byłoby w trybie automatycznym, kiedy to kombosy tworzą się same przez wciskanie przycisków w odpowiednim tempie. Z leczenia co prawda korzystałem, nie zmienia to jednak faktu, że poległem w walce tylko z jednym bossem, a to dlatego, iż nie mogłem go rozgryźć. Byli jednak tacy, których pokonałem mając połowę paska życia... Może jednak wybrałem zbyt niski poziom trudności? Raczej nie, gdyż w normalnej walce czasem miałem problemy. Najprawdopodobniej zwyczajnie łatwo znajdowałem mój własny szybki sposób na każdego z bossów, choć niektórych po prostu siekłem, a i tak było prosto. Nie sposób jednak odmówić grafikom i programistom pomysłowości – zmierzymy się m.in. z demoniczną wersją centaura, gigantyczną żabą z nimfami na czułkach, czy latającymi ostrzami.
Pomniejsi wrogowie są bardzo ciekawie wymyśleni, każdy atakuje inaczej i ma inne właściwości, a także wygląd. Dostarczają nie lada emocji, jednak nie ma co się nad nimi rozwodzić, gdyż to i tak zwykłe mięso przeznaczone na rzeź naszym przeogromnym mieczem.
Słowem podsumowania, „Devil May Cry 4” to produkcja bardzo dobra, jedynym słabszym elementem jest dla mnie konstrukcja poziomów. Nie zmienia ona jednak faktu, że wrogów szlachtuje się szalenie efektownie i satysfakcjonująco. Niestety, za gubienie się i powtarzalność, mogę dać „tylko” 8 i czekać na niezapowiedzianego jeszcze oficjalnie „Diabła Mogącego Płakać 5”. A może next-genowe edycje jedynki i dwójki na PC? Nie obraziłbym się.
Plusy
- WALKA!
- efektowność
- ogólna satysfakcja i przyjemność płynąca z gry
- niezła fabuła
- dubbing
- postacie
Minusy
- powtarzalność poziomów...
- ... prowadząca do gubienia się