Company of Heroes: Kompania Braci
Dodano dnia 03-02-2010 19:57
W dniu premiery Kompania Braci była grą szalenie innowacyjną. Nikt przed studiem Relic nie stworzył strategii tak filmowej, szybkiej i efektownej. Nikt nie umieścił w niej grafiki, której wówczas nie powstydziłaby się nawet gra akcji. Oceny nie spadały poniżej progu 9/10, dając średnią prawie 94%. A jak sprawy mają się dziś, gdy technologia poszła znacznie do przodu?
Jeśli pole bitwy obserwujemy z oddalenia, wszystko wygląda naprawdę bardzo ładnie. Szczególnie dobre wrażenie robią wybuchy, które są po prostu przepiękne. Niestety, im bliżej, tym gorzej. Modele jednostek okazują się mało szczegółowe, tekstury rozmyte. O ile w trakcie rozgrywki ani trochę to nie przeszkadza, to już oglądanie przerywników generowanych w czasie rzeczywistym na silniku gry trochę razi w oczy. Łyżkę dziegciu dokłada także optymalizacja tychże – na komputerze, na którym nie mam żadnych problemów z odpalaniem najnowszych gier w ustawieniach co najmniej wysokich, cut-scenki te były najczęściej pokazem slajdów. Trochę lepiej robiło się po jakimś czasie działania gry, ale nie da się ukryć, że jest to co najmniej dziwne i dość irytujące – w trakcie największej zadymy nic nie tnie, a podczas oglądania filmików tak. Hmm.
W wyniku upływu czasu większego wrażenia nie robi także system zniszczeń oparty na silniku Havok. O ile sam zawalający się budynek wygląda fajnie, to to, co z niego zostaje, w żadnym przypadku dobre nie jest. Szczątki bowiem nie układają się losowo – są oskryptowane. Przez to od góry wszystko wygląda fajnie, jednak przy podłożu już sztucznie, nienaturalnie, co psuje cały efekt. Może i trochę się czepiam, ale szczegół ten zawsze rzucał mi się w oczy i niweczył miłą dla oka pracę Havoka. Same tereny, na których fizyka ma okazję do popisów, są skonstruowane nieźle, acz nie uświadczyłem nigdzie większego polotu. Ot, budynki, żywopłoty, mury, drzewa. Choć wypada zauważyć, że do praktycznie każdej budowli możemy się schować i z niej ostrzeliwać – oddziały są świetnie osłonięte przed pociskami karabinów, choć bardziej podatni na miotacz ognia (brak drogi ucieczki). Takich niuansów jest więcej, ale napiszę o nich później.
Dobrej oprawie wideo towarzyszy świetne audio. Gra jest sprzedawana w Polsce w kinowej wersji językowej, dzięki czemu możemy cieszyć się angielskimi głosami, o niebo lepszymi od przerysowanych głosów żołnierzy granych przez Polaków. Kakofonia odgłosów bitwy także brzmi wyśmienicie. Ale nie to jest najważniejsze – czynnikiem decydującym o wysokim poziomie oprawy dźwiękowej jest muzyka. Skomponował ją sam Jeremy Soul, co jest chyba jej najlepszą rekomendacją. Motyw przewodni i towarzyszący napisom powalają na łopatki!
Nim jednak usłyszymy utwór końcowy, stoczymy niezliczoną ilość walk w 15 misjach kampanii. Każda z nich zajmie nam około godziny, co daje całkiem niezły łączny czas gry. Dodać do tego rozgrywkę multiplayer, a otrzymamy pozycję na naprawdę długo. Każde zadanie wykonujemy na otwartej mapie, gdzie rozbudowujemy bazę, aby następnie stworzonymi oddziałami zmieść wroga. Niczego jednak nie osiągniemy bez surowców, a tych są trzy rodzaje: ludzie, amunicja i benzyna. Ich przyrost zwiększamy poprzez zajmowanie odpowiednich punktów na mapie. Kiedy już nazbieramy co trzeba, możemy rozkazać naszym saperom skonstruowanie należytych budynków. Dzięki nim możemy werbować więcej jednostek, budować pojazdy, rozwijać technologie, czy zmniejszać koszty utrzymania wojsk. Ogólnie nie jest tego dużo, ale też Kompania Braci skupia się na walce, nie jest strategią ekonomiczną. Spośród ludzi możemy powołać zwykłych strzelców, wspomnianych saperów, sekcje CKM-u, moździerz czy snajperów. Dzięki temu możliwe jest zastosowanie wielu zróżnicowanych taktyk. Zresztą, posiadanie różnorodnych jednostek jest wręcz wymagane – gra nie należy do najłatwiejszych, bez stosowania różnych zagrywek daleko nie zajdziemy. W późniejszych etapach niesamowicie przydatne są pojazdy pancerne, szczególnie te ciężkie. Niestety, nie mogą one przejmować punktów, przez co musi im towarzyszyć piechota. Jednak ich obecność jest niezastąpiona, gdyż są odporne na wszelkie ataki ze zwykłych karabinów, jedynie pociski mogą je uszkodzić. Co ciekawe, najlepszych jednostek nie możemy produkować – Rangersów i czołg Pershing możemy przywołać jedynie za pomocą specjalnych umiejętności.
Są to skille zdobywane za punkty doświadczenia (te zaś płyną z – nomen omen – doświadczenia w walce, zarówno ze zwycięstw, jak i porażek), umożliwiające nie tylko wezwanie wsparcia bez oczekiwania na jego produkcję, ale też chociażby przelot samolotów zwiadowczych czy ostrzał artyleryjski. Żeby nie było zbyt łatwo, poszczególne umiejętności przypisane są do określonego rodzaju dowódcy: kierującego piechotą, oddziałami powietrzno-desantowymi i pancernymi. Początkowo jesteśmy skazywani na klęskę z góry, jednak w końcowych potyczkach sami zadecydujemy, na co postawimy. Odnawialne zawsze i wszędzie oddziały spadochroniarzy? Możliwość samoreperacji czołgów? A może dostępne w każdej chwili bombardowanie wskazanej okolicy? Zapewne będzie nam brakowało możliwości innej specjalizacji, tak czy siak, każdy znajdzie coś dla siebie.
Dzięki wysokiemu AI przeciwnika, który nie tylko ma przewagę liczebną i większą siłę ognia (amerykańskie czołgi to przy najmocniejszych niemieckich dziecięce zabawki), ale także potrafi korzystać z umiejętności i stosować różne taktyki, przez co zabawa jest dynamiczna i ekscytująca. Nie ma nic piękniejszego niż widok zniszczonej naszymi pociskami Pantery o poranku. Satysfakcja z eliminowania wrogów jest przeogromna, choć dziwi trochę, iż nawet będąca w odwrocie, zdziesiątkowana armia przeciwnika jest bardziej liczebna i ogólnie silniejsza niż nasze siły.
Historia opowiada o kompanii Able biorącej udział w inwazji na Normandię. Ten sam fragment historii II wojny światowej widzieliśmy już chociażby w serialu „Kompania Braci”, w filmie „Szeregowiec Ryan”, czy dwóch pierwszych częściach „Brothers in Arms”. Jest tu równie dramatycznie, krwawo i mięsiście, co w wymienionych produkcjach. I bardzo dobrze – klimat tylko na tym zyskuje, gdyż przedstawiane wydarzenia są bardziej wiarygodne. Fabuła nie ukazuje postaci w szczególnie plastyczny sposób – pokazuje tylko, gdzie Able się znalazła i co robiła, olewając poszczególnych jej członków. Racja, ciężko opowiadać o kilkudziesięciu żołnierzach, ale wątkiem opowiadającym o odczuciach kilku z nich bym nie pogardził. Raz czy dwa autorzy nieśmiało stosują coś takiego w stosunku do porucznika Conti'ego, ale są to wyjątki.
Multiplayer wygląda identycznie jak tryb kampanii, z tym że walczymy z żywym przeciwnikiem bądź wspólnie toczymy boje z komputerem. Możemy wybrać tryb rozgrywki – czy będziemy grać aż do wyniszczenia wroga, czy może w stylu chociażby Battlefieldów będziemy walczyć o punkty kluczowe, których przejęcie prowadzi do obniżania się stanu punktowego konta przeciwnika. Rozgrywka w sieci potrafi dostarczyć wiele godzin rozgrywki wcale nie gorszej (czasem nawet lepszej, bo człowiek jest w końcu mądrzejszy i bardziej nieobliczalny od AI) niż w single'u. Szkoda tylko, iż nie ma trybu kooperacji – wspólne prowadzenie Able do zwycięstwa nadałoby rozgrywce jeszcze więcej kolorów.
Ogólnie rzecz biorąc, Company of Heroes trochę ucierpiało w wyniku upływu czasu. Nie jest już tak przełomowe i innowacyjne, ale wciąż ma w sobie spore pokłady grywalności. Jeśli jesteś fanem strategi czasu rzeczywistego, jest to dla Ciebie pozycja wręcz obowiązkowa. A jeśli po ukończeniu podstawki nadal komuś mało, obecnie można kupić już dwa dodatki do tej produkcji.
Plusy
- muzyka
- wciąż bardzo grywalna
- dynamika i efektowność
- wymagająca
- zapewni sporo godzin rozrywki
Minusy
- już nie tak innowacyjna jak w dniu premiery
- brak głębszej fabuły
- grafika już nie powala