Just Cause 2
Dodano dnia 12-04-2010 09:54
Kolejna eksplozja wstrząsnęła kompleksem przewracając Huanga. Naciągnął bojówki i wzrokiem zaczął szukać broni. Leżała na swoim miejscu, na stojaku przy wyjściu. Skrzyżował spojrzenia ze swoimi towarzyszami z baraku. Napotkał spocone twarze, rozbiegane spojrzenia i trzęsące się ręce. Z megafonów brzmiał ciągle ten sam natarczywy głos tłumaczący im po raz setny, że to nie są ćwiczenia. Wiedzieli o tym dobrze. Czuli, że to coś poważnego. Mieli tylko nadzieję, że to nie Rico Rodriquez.
Sandboxowe gry akcji stały się w ostatnich latach niezwykle popularne. Technologia pozwala w dzisiejszych czasach na bezkompromisowe tworzenie wielkich obszarów, po których możemy podróżować bez wiecznie obecnych w poprzednich generacjach ekranów wczytywania. Assassins Creed, Red Faction: Guerilla, Prototype, inFamous, Far Cry 2, S.T.A.L.K.E.R.-y, Grand Theft Auto to tylko przykłady, które w tej chwili przychodzą mi do głowy. Tytuły tego rodzaju zdobywają coraz większy segment rynku gier akcji.
W trend ten stara się wstrzelić również Just Cause 2, gra studia Avalanche Studios, którego jedyną większą produkcją do tej pory było... pierwsze Just Cause. Besztano wtedy grę za to, że zbyt szybko się nudziła, za duży, ale umiarkowanie ciekawy świat i strzelanie, które delikatnie mówiąc... Nie powalało. Z drugiej jednak strony Just Cause miało swoje mocne strony, docenione w recenzjach. Najczęściej wymieniane to spory świat do zwiedzania i swoboda nie zakłócana loadingami oraz charyzmatyczny bohater. Grafika też robiła niezłe wrażenie i generalnie mówiono o pierwszej części przygód Rico Rodriqueza jako o mocno zmarnowanym potencjale. Dziś na Metacritic pierwsza część ustabilizowała swoją pozycję na 75 procentach. Czyli nie było źle, a i miejsca na poprawki wiele. Druga część Just Cause miała być tym, czym nie była część pierwsza. Czy się udało? Niestety nie, ale zbliżono się do zamierzonego efektu.
W pierwszych minutach gra zachwyciła mnie tym czego zawsze brakowało mi w sandboxach. Czystym funem i energią płynącą z rozgrywki. Akcję obserwujemy cały czas z perspektywy trzeciej osoby, możemy więc obserwować, jakie cuda wyczynia nasz bohater. Podstawowym wyposażeniem Rico jest linka z hakiem na końcu, którą możemy wystrzelić w dowolnym kierunku i przyciągnąć się szybko w dane miejsce, ściągnąć wroga z wieży, czy trafiając w lecący helikopter, znaleźć się w trymiga na jego pokładzie. Poza tym twórcy gry oddali do dyspozycji gracza możliwość złączenia hakiem dwóch obiektów jednocześnie. Co to oznacza? Że wystarczy wrogiego żołnierza przyczepić do odlatującego samolotu, aby zafundować mu niezapomniany lot. Inny przykład. Gonią nas dwie terenówki. Jaki jest najłatwiejszy sposób na pozbycie się ich? Oczywiście połączenie ich linką i czekanie, aż pomiędzy nimi pojawi się drzewo/słup/inny pojazd. Wtedy pozostaje nam jedynie obserwowanie efektownej kraksy. Wszystko to jest możliwe dzięki świetnie zaimplementowanemu silnikowi fizyki Havok. Drugą, kluczową część naszego wyposażenia stanowi spadochron, który pozwala nam przeżyć upadek z każdej wysokości. Cechuje go to, że bardzo szybko się otwiera i jeszcze szybciej „zamyka”, czyli jakimś cudem sam się składa i chowa w postaci Rico. To jeszcze nie wszystko, co z naszym wyposażeniem można robić, bo najwięcej zabawy jest z łączeniem możliwości obu tych zabawek. W zasięgu wzroku nie ma żadnego pojazdu, a my chcemy szybko się przemieszczać? Wystarczy za pomocą linki podciągnąć się do najbliższego drzewa i w czasie lotu (linka jest naprawdę szybka) otworzyć spadochron. Kiedy już tracimy pęd i zaczynamy się zbliżać do ziemi wystarczy znowu użyć haka i złapać podłoże, drzewo czy cokolwiek (bez chowania spadochronu), aby bujać się dalej. Bujać i to dosłownie, bo cała akcja wygląda właśnie jakby Rico bujał się tylko... w drugą stronę. Lepiej chyba tego nie da się wyjaśnić. Ten sposób podróżowania dostaje u mnie nagrodę za najlepsze przemieszczanie się w historii gier wideo. Niestety, w związku ze swobodą, jaką dają nam twórcy, w używaniu zabawek nie udało się uniknąć kilku błędów. Przykładem niech będzie sytuacja, w której opadamy wyskoczywszy z samolotu na wysokości trzech kilometrów w dół i aby nie rozgnieść się na placek zamiast otwierać spadochron, wystrzeliwujemy linkę w podłoże. Rico przyciąga się jakby nigdy nic i oszukując wszystkie prawa fizyki, niewzruszenie stoi na straży absurdalnej logiki świata Just Cause 2.
Gra jest przede wszystkim strzelaniną i tutaj, niestety, już nie robi tak dobrego wrażenia. Bronie nie wyróżniają się niczym na tle innych produkcji. Ot, standard: shotgun, pistolet, rewolwer, karabin, SMG, granatnik, wyrzutnia rakiet i ciężki karabin maszynowy. Systemu krycia się niestety nie ma, co było dla mnie niemałym szokiem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem grę TPP, w której nie można się było przytulić do ściany i zza niej prowadzić ogień. Jedyne, co może sprawić, że staniemy się mniejszym celem, to kucanie, ale wtedy nie można strzelać (sic!). Strzelaniny przez to często wyglądały w moim wypadku tak, że ładowałem się prując z dwóch SMG we wszystko co się ruszało lub nie, po czym zamiast się kryć „odlatywałem” stosując sztuczkę z linką i spadochronem. Tutaj warto nadmienić jak wygląda system punktów życia w Just Cause 2. Jeżeli obrażenia jakie otrzymujemy kwalifikują się jako „lekkie” to wystarczy, że będziemy przez chwilę unikać ognia przeciwnika, aby zregenerować te rany. W przypadku większego ubytku na zdrowiu musimy zacząć rozglądać się za apteczkami. System sprawuje się zadziwiająco dobrze. Ostatnią taką hybrydę widziałem w Resistance: Retribution i pamiętam, że działała mi mocno na nerwy.
Kolejnym mankamentem jest powtarzalność rozgrywki. Havoc i nasze wyposażenie daje nam szerokie pole do popisu i szerzenia chaosu na wysepce o dźwięcznej nazwie Panau, jednak pomimo że wysadzanie możliwie dużej liczby obiektów o strategicznym znaczeniu jest zabawne, to po paru godzinach zaczyna nużyć. Ile radarów można roztrzaskać? Ile zbiorników paliwa musi oddać swe bogactwa w czułe objęcia atmosfery? Ile dziesiątek żołdaków odda życie w obronie kolejnej instalacji wojskowej? Zwiedzanie i szerzenie chaosu na własną rękę traci dosyć szybko swą atrakcyjność. Misje natomiast są, ujmując do delikatnie „mocno nierówne”. Trafiają się perełki i to nie byle jakie. Na przykład misja, w trakcie której musimy zniszczyć satelity, które wkrótce mają zostać wystrzelone. Po zniszczeniu ostatniej okazuje się, że jeden była ukryta i już jest w powietrzu. Szybko porywamy więc myśliwiec, aby zamienić w gwiezdny pył satelitę, który był już kilka kilometrów nad ziemią. Takie mistrzowskie szlify zdarzają się kilka razy w ciągu kilkunastogodzinnej rozgrywki, więc zważywszy na objętość gry, nieczęsto. Większość misji niestety się powtarza i sprowadza się do haseł „chroń”, „porwij”, „zniszcz”. Kwintesencją braku pomysłu na misje są etapy, w których przechwytujemy bazy rządowe dla jednej z trzech frakcji, dla których pracujemy. Każdy wygląda dokładnie tam samo. Należy ochraniać technika podczas podróży przez bazę, gdzie on „hakuje” jakiś terminal, który pozwala na przejęcie kontroli nad kompleksem. Każda z tych sekwencji kończy się walką z semi-bossem, którym jest dowódca bazy znajdujący się w helikopterze. Takich misji w Just Cause 2 jest kilkanaście i wszystkie są niemal takie same!
O grafice nie można powiedzieć wiele złego. Natomiast mnóstwo pięknych i gładkich słów zaistnieje w tym akapicie. Moim prywatnym zdaniem, w Just Cause 2 mamy do czynienia z najładniejszą dżunglą w historii gier wideo. Najlepszym określeniem będzie tutaj „mięsista”, bo taka się właśnie wydaje. Napakowana zielenią do granic, wilgotna i ciasna. Drogi czytelniku nie doszukuj się tutaj proszę, żadnych dwuznacznych żartów. Modele postaci i przeciwników też dają radę. Odrobinę drażni nienaturalny ragdoll, który doprowadza nierzadko do komicznych sytuacji. Miło, że twórcy postarali się o różnorodność lokacji. Odwiedzimy nie tylko dżunglę, ale też wysokie śnieżne góry, półpustynie i miasta. Silnik gry nie radzi sobie natomiast z wnętrzami, gdzie w ciasnocie wychodzą wszystkie techniczne niedociągnięcia i brak charakteru gry. Krajobrazy nie minatury to specjalność studia Avalanche.
Muzyka to zdecydowanie mocny punkt programu. Kilka kawałków nawet wpadło mi na parę godzin w ucho, co niezwykle rzadko mi się zdarza w przypadku gier komputerowych. Angielscy aktorzy też przypadli mi do gustu, narzekać mogę tylko na głos przywódczyni frakcji Reapers, a konkretnie na jej pseudoazjatycki akcent, który brzmi jakby próbować nauczyć świerszcza angielskiego.
Czy Just Cause 2 to gra, w którą warto zainwestować czas i pieniądze? Ja osobiście oceniam całość rozgrywki zdecydowanie pozytywnie. Niestety, im dalej w las, tym twórcy byli bardziej zagubieni. A gracza gubi powtarzalność misji i zmęczenie formułą. Mimo to, za czysty fun jakiego gra dostarcza i za te kilka godzin spędzone z szerokim uśmiechem na twarzy produkcja studia Avalanche zasługuje na to, aby dać jej szansę. Jeżeli nie teraz ,to rzućcie okiem na przygody Rico Rodriqueza, kiedy gra stanieje.
Plusy
- Rico Rodriquez
- Linka i spadochron
- Grafika
- Dużo zabawy na początku
- Sporadyczny humor
Minusy
- Powtarzalność misji
- Formuła wyczerpuje się po 8 godzinach
- Niedociągnięcia i bugi
- Nienaturalny rag-doll