Prince of Persia: Zapomniane Piaski
Dodano dnia 21-07-2010 17:43
Zapowiadane jako powrót do korzeni Zapomniane Piaski rzeczywiście wracają do dawnych schematów rozgrywki, jednocześnie dodając wiele ciekawych elementów, które znacznie umilają grę. Czy jednak skorzystają na tym fani trylogii Piasków Czasu? Wszystko zależy od osobistych preferencji. Osobiście nie każdą modyfikację uważam za słuszną, ale i tak czerpałem ogromną przyjemność z przemierzania królestwa Malika w skórze jego brata.
Wobec najnowszej odsłony Prince of Persia nie miałem wielkich wymagań. Wydawało mi się, że trzy części stworzone dawniej w tej konwencji – Piaski Czasu, Dusza Wojownika oraz Dwa Trony – wystarczająco ją wyeksploatowały. Potem Ubisoft stworzył w 2008 roku całkiem ciekawą odsłonę, będącą jakoby relaunchem serii. Niestety, mimo wysokiej grywalności została ona zignorowana przez lwią część graczy za znaczne uproszczenia (przykładowo, nie dało się tam w ogóle zginąć). Firma się zreflektowała i postanowiła wrócić do tego, co wszyscy znają i lubią. Okazję ku temu dała również premiera ekranizacji PoP’a. Muszę jednak wspomnieć, iż poza facjatą głównego bohatera Zapomniane Piaski nie mają chyba nic wspólnego z filmem.
Jak wspomniałem, nasz heros ląduje w odwiedzinach u swojego brata. Ma to miejsce gdzieś między pierwszą a drugą częścią trylogii, zaś Książę trafia tam po to, by uczyć się od Malika zasad rządzenia własnym państwem. Niestety, już od naszego przybycia nie jest wesoło – pałac został zaatakowany przez wrogie armie. Nie pozostaje nam nic innego, jak przebić się przez nie i odnaleźć krewniaka. Od razu widać, że to Prince of Persia – specyficzna zbroja bohatera, bieganie po ścianach, typowa stylistyka graficzna z przewagą jasnego brązu. Bardzo szybko jednak dostrzeżemy pierwsze poważne zmiany, ale temat ten rozwinę dopiero później. Gdy uda nam się doprowadzić do spotkania, historia rozkręci się na dobre – Malik uwolni armię, która zamiast walczyć z nim ramię w ramię, obróci się przeciw niemu. Jak nietrudno się domyślić, to właśnie nam przypadnie zadanie odkręcenia tego bałaganu. Co tu dużo mówić, fabuła nie jest odkrywcza ani porywająca, a stanowi jedynie tło dla rozgrywki. Choć swoje zadanie spełnia, idealnie wypełniając lukę pomiędzy Piaskami a Duszą Wojownika, pokazując przyczynę zgorzknienia głównego bohatera.
Części składowe produkcji pozostają bez zmian – wiele elementów zręcznościowych, trochę walki oraz zagadek logicznych to aspekty, które stanowią trzon rozgrywki. Co ciekawe, wydaje mi się, iż skacze się tutaj o wiele więcej niż poprzednio, a przy tym mniej walczy. Przyznaję jednak, że moje wspomnienia mogą być zafałszowane – Dwa Trony ukończyłem bardzo, bardzo dawno temu. Tak czy inaczej, starcia wcale nie zabiorą nam najwięcej czasu potrzebnego do ujrzenia napisów końcowych.
Bitew nie będzie dużo, ale – jak sugeruje użyte przeze mnie na początku zdania określenie – liczba przeciwników w nich występująca jest naprawdę imponująca. W czasie każdego ze starć uszczuplimy armię wroga o minimum kilku żołdaków, często zaś ich liczba będzie wyrażać się w dziesiątkach. Jest to chyba najpoważniejsza zmiana w stosunku do poprzedniczek – tam walczyło się najczęściej z zaledwie kilkoma adwersarzami, co już stanowiło niemałe wyzwanie, szczególnie w końcowym etapie gry. Tutaj od początku jesteśmy rzucani w największe zbiorowiska, tnąc i siecząc na wszystkie strony. Sama walka jest trochę mniej efektowna i satysfakcjonująca niż w trylogii – brakuje kombosów, czy większego wykorzystania otoczenia (słynne odbijanie się od ścian). Nie straciła za to nic na dynamizmie – aby przeżyć, musimy pozostać w ruchu. Oponenci nie grzeszą inteligencją, ale bardzo szybko możemy zostać otoczeni, a wtedy punkty życia spadają w tempie iście ekspresowym, w wyniku czego często musimy korzystać z uników i skoków. Sam Książę również walczy trochę inaczej – zakreśla mieczem o wiele szersze łuki, rażąc większą ilość przeciwników na raz.
Podczas starć nie jesteśmy ograniczeni jedynie do mocy własnych mięśni i nie chodzi mi wcale o umiejętność cofania czasu, która powraca po absencji w poprzednim Prince of Persia. Spotkana przez bohatera Razia, bogini wody, da mu zupełnie nowe możliwości, aby mógł przywrócić porządek w królestwie. Dzięki temu – w zależności od własnego wyboru – będziemy mogli: odrzucić wrogów atakiem obszarowym, wraz z zamachnięciem się wypuszczać przed siebie „falę” lodu, czy przywołać kamienną tarczę uodparniającą na obrażenia. Wszystko to otrzymamy inwestując punkty pozyskane za zdobycie określonej liczby doświadczenia, które z kolei dostajemy za zabijanie wrogów czy szukanie znajdziek. System ten jest bardzo fajny i – co ciekawe – nie umożliwia „wymaksowania” postaci podczas samego wątku głównego. Dlatego osobiście większość z nich ładowałem w atak obszarowy, który w najmocniejszej wersji tworzy... trąbę powietrzną wyrzucającą żołdaków w powietrze! Nie tylko szalenie skuteczne, ale także efektowne! Jeżeli punktów nam zabraknie, zawsze można trochę pomęczyć się w trybie wyzwań – jeśli przetrwamy wszystkie osiem fal, zdobyte XP-ki zostają nam na stałe. Wymaga to trochę czasu, jednak wydatnie pomaga w grze.
Ostatnią kwestią związaną w walkami są starcia z bossami. Co tu dużo mówić, te zdecydowanie zawodzą. Aż do ostatniego pojedynku wszystkie polegają na sieczeniu oponenta po nogach! Aha, pierwszego z nich musimy jeszcze zmusić do uderzenia głową w ścianę (patent znany choćby z Batmana) – suuuuper. Pamiętając rzadkie, ale świetne spotkania z Dwóch Tronów, mocno się zawiodłem. Dopiero finalny boss dał mi jakąkolwiek satysfakcję i okazję do chwili zastanowienia, jak się za niego zabrać. Swoją drogą, walka ta wyglądała prawie jak w God of War – za to plus.
Nim przejdę do najlepszego elementu gry – fragmentów platformowych – opiszę jeszcze łamigłówki. Nie mogę powiedzieć, by mnie zawiodły, gdyż nie jestem zwolennikiem łamania sobie głowy podobnymi etapami. Tutaj ,ot, pokręcimy kilkoma dźwigniami i... to tyle. Wszystko polega na odpowiednim ustawieniu przekładni. Zdarzało mi się zatrzymać i zastanowić, ale nie trwało to dłużej niż kilkadziesiąt sekund – wszystko jest łatwe, proste i przyjemne. Fani podobnych rozwiązań będą zawiedzeni.
Czas na wisienkę na torcie. Co ciekawe, jest nią element, który zmieniono najmniej, jedynie dodając kilka innowacji. Mowa oczywiście o fragmentach zręcznościowych, kiedy to wykorzystujemy nadludzkie zdolności Księcia do przemieszczania się po zrujnowanych pomieszczeniach. Jak zwykle pałac został zaprojektowany przez prawdziwych mistrzów komplikowania lokatorom życia, więc okazji do akrobacji nie zabraknie. Nowe możliwości da nam niespotykany wcześniej „system przeciwpożarowy”, bo jak inaczej wytłumaczyć obecność w zamku niezliczonej ilości otworów z których wypływa woda, zarówno z sufitu i ścian? Zaś dzięki Razii będziemy mogli tę wodę wykorzystać. Bohater może bowiem... zatrzymywać jej strumienie. Nie, nie zamrażać, ale zwyczajnie zatrzymywać. W wyniku tego uzyska prowizoryczne drążki, słupy, czy ściany. Wszystko przyjdzie nam wykorzystać, czasem w iście szalonych akrobacjach. Będziemy bowiem zmuszeni do zamrażania i odmrażania cieczy w locie! Dosłownie! Dzięki temu będziemy mogli np. najpierw wskoczyć na wodny drążek, a potem, szybko wznawiając bieg strumieni, przeskoczyć przez ścianę przez nie stworzoną.
Później robi się jeszcze ciekawiej – bogini udostępnia nam zdolność „odtwarzania” takiego wyglądu pomieszczeń, jakim ona zapamiętała go sprzed laty. Haczyk tkwi w tym, że na raz „odrestaurowany” może być maksymalnie jeden jego fragment. W późniejszych etapach gry doprowadza to do tego, że cały czas znajdując się w powietrzu co chwila odnawiamy jakieś elementy i zamrażamy wodę. Daje to wręcz niesamowitą frajdę, a przy tym nie frustruje – zawsze można cofnąć czas i skoczyć ponownie. Projekty map są naprawdę świetne, czasem wręcz genialne, a pomysłowość twórców względem wykorzystania możliwości dawanych przez nowe moce dosłownie zachwyca.
Niestety, dzieło Ubi ma też wady. Najpoważniejsza z nich to brak wykorzystania doświadczenia zdobytego przy Assassin’s Creed – brakuje tu płynnego przemieszczania się w stylu Ezio'a/Altaira. W sumie to dwie różne gry, ale znając wspomnianych bohaterów i zdolności Księcia, czasem irytuje jego nieporadność w sytuacjach, w których przodkowie Desmonda nie mieliby żadnych problemów. Niektórzy jako minus postrzegają również oprawę graficzną, choć osobiście nie widzę w niej nic złego. Owszem, hit tak wielkiego producenta mógłby wyglądać lepiej, ale... właśnie „mógłby”. Nie musi. Obecnie też jest dobrze, tekstury są przyjemne dla oka, nic nie razi niedopracowaniem. Choć jeden element jest skopany doszczętnie – mowa o twarzy herosa. Pamiętacie film Jumanji? Dla mnie Książę wygląda niczym jeden z jego bohaterów, gdy zaczął przemieniać się w małpę. Tylko ogona brakuje.
Mimo że dla wielu Zapomniane Piasku są rozczarowaniem, mi dostarczyły kilku godzin naprawdę przedniej rozgrywki. Czasem irytującej, dobijającej monotonnością walki, czy słabymi bossami, ale to wszystko rekompensowały świetne fragmenty, gdzie co chwila musiałem błyskawicznie korzystać z mocy, aby tylko dotrzeć na drugi koniec pomieszczenia. Może gdybym miał większe oczekiwania, mógłbym się zawieść, jednak jako fan trylogii, nie oczekujący po nowym Prince of Persia rewolucji na miarę Piasków Czasu, otrzymałem grę, przy której najzwyczajniej w świecie miło spędza się czas. Polecam.
Grę można nabyć za pośrednictwem sklepu GamersGate.com, któremu dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Plusy
- świetne fragmenty platformowe
- finalny boss
- kilka nowości
Minusy
- niektóre zmiany
- bossowie (pozostali)