Kane & Lynch 2: Dog Days
Dodano dnia 04-09-2010 11:42
„Kane & Lynch: Dead Man” z miejsca wdarło się na moją listę najlepszych produkcji wszech czasów. Wszystko za sprawą genialnego klimatu, który wiadrami wylewał się z ekranu, przyprawiając gracza o ciarki. Zakończenie zaś, niezależnie od dokonanego przez nas wyboru (tak, mieliśmy dwie drogi w grze akcji), na długo pozostawiało gracza z silnym kacem moralnym i ciężkim sercem. Mimo wielu niedoróbek technicznych była to świetna produkcja. Teraz premierę miał sequel dzieła IO Interactiwe i, szczerze mówiąc, uczucia, jakie do niego żywię, są mocno mieszane.
Co tu dużo mówić – single „dwójki” jest o wiele słabszy niż w pierwowzorze z 2007 roku. Racja, twórcy mieli fajne pomysły na sam jego kształt, jednakże już zawartość to przy „Dead Man” nic ciekawego. W „jedynce” co chwilę byliśmy rzucani w inne miejsca (co ważne, wszystko było dobrze powiązane i logiczne), akcja ani na chwilę nie przestawała zaskakiwać, dzięki czemu monotonne w teorii strzelanie wcale nie nudziło. Nie mam pojęcia, co stało się panom z IO. Tym razem tryb dla pojedynczego gracza jest totalnie nudny. Wciąż przemy do przodu w identycznych szaroburych lokacjach, zostawiając za sobą trupy policjantów i gangsterów. Jedyną odmianę stanowi poziom, w którym nasi bohaterowie przemieszczają się w dość... specyficznych strojach, jednakże jest to wyjątek potwierdzający regułę. W pierwowzorze odbijaliśmy córkę, rabowaliśmy bank, wymierzaliśmy zemstę, ratowaliśmy kumpli, goniliśmy samolot. W „Dog Days” idziemy tylko przed siebie i bierzemy udział w szeregu identycznych walk. Jedyną odmianą jest etap ze śmigłowcem, ale jeden skowronek wiosny nie czyni.
Welcome to Shanghai, Kane.
A miejsce akcji jest przecież tak wdzięcznym tematem – to Szanghaj, wielkie chińskie miasto. Ten azjatycki kraj można było pokazać na tak wiele sposobów, zarówno od strony slumsów, jak i terenów zabudowanych wieżowcami. Sam w zapowiedzi chwaliłem wybór twórców i zastanawiałem się nad możliwościami, jakie daje. Tymczasem panowie kompletnie schrzanili sprawę, marnując prawie cały potencjał. Ciężko to zrozumieć w kontekście poprzedniczki. O ile w ogóle da się to pojąć... „Kane & Lynch 2” było jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie gier tego roku. Obecnie jest chyba największym rozczarowaniem, jakiego kiedykolwiek zaznałem. Liczyłem na tę produkcję, miałem nadzieję, iż po raz kolejny pokaże, że nie samym gameplay'em człowiek żyje, że klimat też jest ważny. Chciałem ponownie doświadczyć tego samego, co czułem całkiem niedawno, przechodząc pierwszą część. Niestety, przy obecnym kształcie tego dzieła nie ma co na to liczyć.Wylałem już swoje żale związane z oczekiwaniami, pora przejść do rzetelnej oceny . Wbrew wnioskom z powyższych akapitów, gra nie jest skrajnie zła. Po prostu zawiedzie fanów „jedynki”, mimo iż nadal potrafi dostarczyć niezłej rozrywki. Trzeba przywyknąćdo kilku nowalijek – broń ma duży odrzut i niską celność, łatwo zginąć, bohater jest dość niemrawy – ale kiedy już wszystko opanujemy, strzela się wyśmienicie. Produkcja korzysta ponownie z systemu osłon, jednak trochę zmodyfikowanego. Tym razem nie ma będącego niewypałem automatycznego przyklejania do ścian – tak jak w większości tego typu produkcji robi się to za pomocą klawisza. Cóż, mi patent z „Dead Man” nie przeszkadzał, ale w sumie ten szczegół nie robi wielkiej różnicy. Co innego fakt, że krycie się zrealizowano w sposób dość realistyczny. Oznacza to, iż będąc za zasłoną nie jesteśmy zupełnie bezpieczni. Nie chodzi tylko o zachodzących nas z boku czy z tyłu wrogów – jeśli przykładowo głowa będzie osłonięta tylko szkłem (np. gdy jesteśmy za samochodem), najlepiej poszukać innego schronienia. Wpływa to zdecydowanie pozytywnie na tempo rozgrywki, do tego wpasowuje się w mroczny klimat, sugerując iż nawet na chwilę nie możemy się rozluźnić.
Pistolet=snajperka.
Arsenał, za pomocą którego dokonamy rzezi w Szanghaju jest dość zróżnicowany. Do naszej dyspozycji oddano po kilka karabinów szturmowych, pistoletów, pistoletów maszynowych, strzelb i snajperek. Bronie zmieniamy praktycznie co chwilę, gdyż bohater nie może nosić zbyt dużo amunicji, a każdy rodzaj wrogów wykorzystuje inne modele. Różnice między nimi są zauważalne, zarówno pod względem celności jak i obrażeń. Co ciekawe, na wszystkie dystanse bardzo skuteczny jest pistolet, który zabija jednym strzałem, do tego praktycznie zawsze trafia w cel. Większość uzbrojenia zaimplementowano bardzo dobrze i – jak się zdaje – realistycznie, za co należy się ogromny plus. Szczególnie w czasach, w których dla wygody graczy czasem zupełnie wycina się choćby odrzut (vide beta „Medal of Honor”). Jedynym problemem jest brak lepszego balansu, przez co z Uzi nie zdejmiemy wroga stojącego dalej niż 20 metrów od nas. Muszę też przyznać, iż jeden nowy element pozytywnie mnie zaskoczył. Mowa o konwencji gry, która jest jakoby filmem kręconym amatorską kamerą. Co prawda zrezygnowano z bardzo mocnych zakłóceń i rozmyć obecnych w pierwotnej koncepcji, jednak nadal obraz porusza się, jakby był „nagrywany” z ręki, widzimy delikatny „szum”, a wspomniane „artefakty” pojawiają się dopiero, gdy obrywamy. Koncept ten jest niesamowicie oryginalny, a na dodatek świetnie się sprawdza, zarówno podczas oglądania zwykłej akcji, jak i w cut-scenkach. Brak ostrości podczas zbliżeń, czy stabilności w biegu robi kapitalne wrażenie. Tak samo genialnym patentem jest cenzura polegająca na rozpikselowaniu szczególnie drastycznych widoków, takich jak rozwalona headshotem głowa. Idealnie wpasowuje się to w klimat.
Niemoc twórcza.
Lepszych doznań miało nam dostarczyć wcielenie się w postać, która w „jedynce” tylko nam towarzyszyła – w Lyncha. To właśnie ten psychopata, a nie były najemnik Kane, jest naszym grywalnym bohaterem. Poprzednio dostarczył nam sporo kłopotów, najczęściej zabijając nie tych, co trzeba, czyli zazwyczaj zakładników. Tutaj oprócz mocnych tekstów jest wyjątkowo spokojny. Praktycznie ani razu nie wpada w szał, ani nie robi czegoś wybitnie głupiego. I znów IO zmarnowało w ten sposób ogromny potencjał. Wszyscy przed premierą zastanawiali się, jak twórcy wykorzystają otrzymane w ten sposób pole do popisu. Z kumplem w kilka minut wymyśliliśmy parę fajnych sposobów na oddanie choroby Lyncha – czy to zwidy, w postaci cywilów widzianych jako policjanci, czy czasowa utrata kontroli nad będącym niespełna rozumu bohaterem. Tymczasem momentami zastanawiałem się, po co w ogóle ten sequel powstał, skoro wyraźnie widać, iż nikomu nie chciało się go robić. Gra wygląda na stworzoną „na odwal”, wiele możliwości zwyczajnie przepadło... Co to ma być?! Trochę pomaga kooperacja, w której strzelanie nabiera zupełnie nowego wymiaru. Tym samym jednak produkcja traci resztki klimatu, ostatecznie jednak coop'a zaliczam na plus, gdyż w pewnym stopniu ratuje on kampanię w aspekcie stricte rozrywkowym.
Przeciwieństwo "jedynki".
Do naszej dyspozycji oddano również tryb multiplayer w trzema wariantami rozgrywki – Kruchy Sojusz, Tajniak oraz Gliniarze i Złodzieje. Wszystkie są wariacją na temat napadu na bank. W pierwszym wszyscy gracze są w jednym zespole, ale gra dopuszcza możliwość zdradzenia kompanów, poprzez zabicie któregoś z nich. Jeśli trafimy na dobry team, wrażenia są niesamowite. Nigdy nie wiadomo, kto pozostanie lojalny reszcie, wciąż trzeba patrzeć za siebie i być przygotowanym na cios w plecy. Emocje sięgają zenitu, gdy w grze pozostanie ledwie trzech graczy – każdy boi się każdego, aż w końcu rozpoczyna się bratobójcza walka, której zwycięzca musi sam przebić się przez zastępy policji do podstawionego wozu. Inaczej sprawa wygląda gdy trafimy na serwer wraz z hołotą – wtedy wszyscy walczą ze wszystkimi i najczęściej nikomu nie udaje się uciec z miejsca zbrodni. Warto nadmienić, iż zabici gracze mogą raz odrodzić się w skórze policjanta i polować na dotychczasowych kolegów, co jeszcze bardziej pompuje adrenalinę.
W kolejnych dwóch trybach gry znalezienie chętnych do rozgrywki graniczy z cudem. W rankingach jest co prawda kilkaset osób (przy ponad 2000 w przypadku Kruchego Sojuszu), ale matchmaking w GiZ nie wykrywał nigdy żadnej dostępnej poczekalni, zaś po założeniu własnego pokoju nigdy nie udało się zebrać wymaganej liczby osób (minimum 4). Szkoda, gdyż ten wariant wygląda nie gorzej od innych. Kilka razy udało mi się za to posmakować Tajniaka. Tutaj ponownie wszyscy mogą zdradzić, jednak pojawia się jedna osoba ze szczególnym zadaniem. Jej celem jest oczywiście uniemożliwienie innym rabunku poprzez ich zabicie. W przeciwieństwie do innych może zdejmować kompanów bezpiecznie, nie zostaje bowiem zaznaczony na liście graczy . Dlatego najlepiej trzymać się w grupie i nie zostawać w tyle, gdyż w takim przypadku o śmierć jest bardzo łatwo. Efekt wywołany przez stopniowe znikanie kompanów – bezcenny. W ostatnim trybie znów napadamy na bank, ale tym razem od samego początku między siłami porządkowymi znajdują się inni gracze, dzięki czemu rozgrywka staje się bardziej wymagająca. Nie przeszkadzają nawet drobne bugi w postaci lagujących stróżów prawa. Wrażenia z kilku stoczonych rozgrywek mam tak pozytywne, iż nie mogę odżałować, że tak ciężko dostać się na jakikolwiek serwer. W tym przypadku twórcy odwalili kawał dobrej roboty, ale nie można doświadczać jej efektów. Eh.
Why, IO, why?!
Ostatecznie otrzymaliśmy więc produkt nierówny, ze średnim singlem i bardzo dobrym multi, w którym jednak ciężko znaleźć chętnych do gry. W ten sposób mamy dzieło, na które nie ma sensu wydawać 120zł, jakich żąda wydawca. Może winę za to ponosi późniejsza zaledwie o tydzień premiera „Mafii II”, może słaba kondycja techniczna „Dead Man”. Tak czy inaczej „Kane & Lynch 2: Dog Days” zapewne przepadnie z kretesem. Z jednej strony szkoda mi jej przez wzgląd na poprzedniczkę, z drugiej dziwna postawa IO Interactive każe mi spisać ich twór na straty. Nie mogę jednak kierować się wyłącznie własnymi oczekiwaniami, dlatego w stopce widnieje taka, a nie inna ocena, podwyższona o jeden stopień dzięki trybom wieloosobowym. Jeśli bowiem chcecie zasmakować czegoś odmiennego, co osobiście bardzo lubię, produkcja ta będzie dla Was świetnym wyborem. Kiedy tylko stanieje... P.S.: Grafika wygląda w ruchu o wiele lepiej, niż na screenach.
Plusy
- świetny pomysł na kamerę
- Kane i Lynch powracają, w słabszej formie, ale jednak
- satysfakcjonujący i ciekawy multiplayer
Minusy
- króciutka
- problemy ze znalezieniem chętnych do gry
- ogromne rozczarowanie dla fanów jedynki