Painkiller: Pandemonium
Dodano dnia 08-09-2010 22:44
Painkiller: Pandemonium to zbiór wszystkich części Painkiller’a, czyli Painkiller, Painkiller: Battle out of Hell(dodatek), Painkiller: Overdose i Painkiller: Resurrection. Słowo painkiller, pochodzi z języka angielskiego, składa się właściwie z dwóch członów: pierwszy to pain, czyli ból, killer to zabójca, więc efekt końcowy to oprawca bólu, bądź w odniesieniu do tabletek, przeciwbólowy. Przyjdzie nam zmierzyć się ze złem więc jakaś tabletka przeciwbólowa nam się przyda ;) Owa trylogia jest zamknięta w jednej instalce ważącej ponad 9 GB. Każdy z ww. tytułów został zrobiony przez różne studia, na tym samym silniku graficznym, wszystkie posiadają tryb single i multiplayer, liczba latających kończyn na ekranie nie zna granic i co najważniejsze jest to jedno z najlepszych FPP w jakie grałem. Painkiller Black Edition to stworzona przez polskie studio People Can Fly gra pertraktująca o pierwszej podróży do piekła z Danielem Garnerem, prawdziwym Zabójcą Bólu, trzepiącym skórę demonom w celu zbawienia własnej duszy. Painkiller: Resurrection to sequel Black Edition, wykreowany przez HomeGrown Games, na zlecenie JoWood. Opowiada on o innym oprawcy, Williamie Sherman, zabójcy, który przez swoją litość znalazł się w piekle i w zamian za zabicie jednego z demonów otrzyma „drugą szansę”. Painkiller Overdose to zupełnie inna bajka-koszmar, również jest to kolejna podróż w nieznane, stworzona przez MindWare Studios, w której wyrządzimy zło Belialowi, półdemonowi-półaniołowi skazanemu na niewolę i potępienie. Celem przyświecającym nie będzie życie wieczne, lecz zemsta na swoich oprawcach.
Deszcz, oświetlony dom, mężczyzna i kobieta razem biegnący w stronę samochodu, czułe spojrzenie pełne miłości i zaufania, wsiadają do pojazdu, mają świętować urodziny Christine, wypadek, dwoje rąk, każda z nich trzymana jest blisko siebie, obydwoje zakrwawione, światło gaśnie. Ni z gruchy, ni z pietruchy główną scenerią jest obecnie środek katedry, w której „jakiś” gość wlepia na siłę mapę Danielowi, na której zaznaczone są „trupy”. Nie od dziś wiemy, że walka pomiędzy siłami zła i dobra zawsze była, więc i nasz bohater nie może być tym gorszym i staje po stronie dobra.
Naszym przewodnikiem, ekhm, a właściwie przewodniczką jest półnaga Ewa (tak, ta od Adama), która tak naprawdę jest wałkowana przez dłuższy czas fabuły. Podczas całej rozgrywki, trwającej przeszło 10 godzin, posiadającej aż cztery rodzaje trudności, dwa różne zakończenia, 5 rozdziałów, czyli 24 misje, podczas których posłużymy się aż 5 różnymi broniami, a każda z nich posiada dwa tryby użytkowania.
W ciągu kilku godzin zmierzymy się z przeszło ośmioma tysiącami przeciwników, zaczynając od czołgających się po ziemi trupach, kończąc na wielkich, przegnitych wojowników sumo. Na naszym ekranie oprócz cieknącej krwi, znajdą się wymiociny i różnego rodzaju „gazy”. Większość walk z bossami spędzimy prując do każdego z nich przy pomocy wszystkich pukawek w naszym arsenale, przy dodatkowym użyciu strzałek, przycisku spacja oraz kart Czarnego Tarota. Karty będziemy otrzymywać w zamian za spełnianie wymagań, przykładowe to znaleźć wszystkie sekretne miejsca bądź przejść daną misję jedynie przy użyciu broni painkiller.
W ekwipunku znajdziemy pięć ciekawych, interesujących narzędzi tortur przy czym każda z nich ma dwa tryby działania: tytułowy Painkiller(opcja siatkowania wrogów, bądź przyciągania ich za pomocą haka) , Strzelba(broń na krótkie dystanse, posiada opcję strzału oraz wyrzucenia pewnej ilości wody święconej, dzięki której część potworków stanie w miejscu), Kołkownica(wyrzutnia kołków z podwieszonym granatnikiem), Rakietnica(RPG i działko obrotowe) oraz Elektro(shurikeny i wiązka elektryczna). Jak sami widzimy jest urozmaicenie, patrząc z mojego punktu widzenia zabieg bardzo się udał, zwłaszcza, że możemy łączyć dane funkcje otrzymując na przykład improwizowany moździerz.
Jeżeli chodzi o płynność animacji i grafikę, to nawet po 6 latach od premiery gry nie mogę narzekać na przesunięte tekstury, bądź mało przyjemne dla oka wideo. Muzykę tworzył mało komu znany zespół muzyczny „Mech”. Chłopcy znają się na rzeczy jak mało kto, strugają piękne kawałki heavy metalowe. Ten tytuł możemy traktować jako arcydzieło, gdyż mało jest takich gier, w których potrafiłem odprężyć się do tego stopnia. Pomimo tego, że wszędzie będą latać rozczłonkowane kończyny, nadal czułem to, że walczę ze złem. Dla mnie bajka! Gorzej z trzecią, a tak właściwie czwartą częścią, ale o tym za chwilę ;) .
Wszystko komplikuje się jednak pod koniec czwartego rozdziału, gdy Alastor, przedostatni boss zostaje uśmiercony(jednak nie do końca), na podium staje Lucyfer i porywa naszą sexowną przewodniczkę. Gdyby nie to przedsięwzięcie, gra właściwie zakończyła by się Happy Endem, lecz niestety wybór naszego głównego bohatera zaprowadzi nas aż do ostatniego kręgu piekieł. Po zakończeniu gry, sami zauważycie, że twórcy „naciągają” fabułę w celu stworzenia czegoś na czym można zarobić, czyli Battle out of Hell.
Ten sam rok, przełom listopada i grudnia, swoją premierę ma oficjalny dodatek do Painkillera, Battle out of Hell. Kontynuacja stanowi przedłużenie fabuły pierwszej części, naszym priorytetem jest odnalezienie Alastora i jego uśmiercenie. Do pomocy w tym przedsięwzięciu otrzymujemy dwie nowe bronie: Peem(połączenie karabinu maszynowego i miotacza płomieni) oraz Bełtacz(strzelanie paroma kołkami naraz, lecz z mniejszą wydajnością, bądź wyrzucanie mini-bomb).
Aby dotrzeć do finalnego przeciwnika przemierzymy aż 10 zupełnie nowych poziomów obfitujących w ciekawe, o ile nie bulwersujące treści. Z nowymi hordami potworów zmierzymy się w takich poziomach jak: Smutne miasteczko, Leningrad, czy też Sierociniec. W ciągu niecałej połowy roku animacje w trakcie rozgrywki nabrały ostrości, szczegółowości, poziomy stały się bardziej wyraziste, mniej zabugowane i bardziej dopracowane. Oprócz znanych już z wcześniejszej części rozczłonkowań, ujrzymy przepiękne blondynki i brunetki w obcisłych mundurkach z wielką strzykawką w ręce ;)
Zdecydowanie jedna z lepszych kontynuacji trylogii to właśnie Overdose. Gra początkowo miała być wielką modyfikacją, lecz wydawca posiadający prawa autorskie postanowił wydać ją komercyjnie – na szczęście. Belial to istota zrodzona z miłości anioła i demonicy. Od jego oprawcy - Sammaela otrzymaliśmy pierwsze zadanie zniszczenia czterech generałów Lucyfera w jedynce. Jeżeli miałbym uporządkować tytuły, w który należy zagrać najpierw, to Painkiller: Overdose byłby na drugim miejscu po Painkiller.
„Ja, Władca Portali, poniżony przez Sammaela i jego sługusa Cerbera. Co oni mi zrobili ?! Trzygłowy pies wyrywając moje skrzydła sprawił, że straciłem resztki mojej czystości… Od dawna jestem więziony w lochu Lucyfera i wykorzystywany do przenoszenia jego dzieci wprost do czyśćca… Po za wiecznym potępieniem pozostaje mi tylko czekać”. Wkrótce wszystko się zmieniło.
Właściwa akcja rozpoczyna się po uśmierceniu Szatana przez Daniela. Belial zostaje uwolniony i obiecuje srogą zemstę na swoich oprawcach. Do ukończenia naszej szaleńczej misji będziemy musieli ukończyć 3 rozdziały, czyli łącznie 17 misji. Pomocnicze w eksterminacji okaże się 8 nowych broni: Sześcian(broń przypominająca „Painkiller”), Kostkostrzelba(odmiana strzelby), Działo(rakietnica), Kusza(podobna broń do bełtacza), Krzykacz(oderwany łeb demona, umożliwia strzał z wiązki laserowej bądź krzyk), Piekielny Miecz(wzywa trzy czaszki naprowadzające na wroga, bądź rzuca ostrzem niczym bumerangiem), Ektoplazmer(wystrzelenie pocisku plazmowego, bądź rozpylenie gazu spowalniającego wrogów) i Zarodnik(C4). Zwiedzimy takie miejsca jak Pustynia, Martwe Mokradła, Czarna Wieża, Elektrownia Atomowa, Ragnarock, Studio Filmowe, bądź Folwark zwierzęcy. Moją ulubioną giwerą jest i będzie klasyczny shotgun ;)
Ciekawie zaprojektowane lokacje i świetna oprawa graficzna to nie jedyne plusy Overdose. Na gromkie brawa zasługuje również muzyka, zaskakujące zakończenie i efekty specjalne. Urozmaicenia wprowadzone przez Mindware Studios nadają nowego znaczenia całej serii Painkiller. Mam nadzieję, że każda następna część będzie jeszcze lepsza i bardziej dopracowana. Zdecydowanie polecam.
William Sherman to osoba, dzięki której pozbędziemy się czterech godzin z naszego życiorusu, a JoWood to wydawca, który powinien się wstydzić swojego dziecka. Cała historia opowiadana jest przez lektora pierwszoosobowego, życiorys opisany jest pobieżnie, podkreślone są tylko główne idee przyświecające bohaterowi. Cechą pierwszorzędną jest chciwość. Pasuje tu jak ulał przysłowie: „Pieniądze szczęścia nie dają”. Willy zwierza się widzowi o tym jak zarabiał na życie, zabijając ważnych polityków, gangsterów, głowy państwa. Niestety przez swoją nieuwagę i samolubność zamordował zarówno paręnaście osób jak i siebie. Akcja w tym momencie przeniesiona zostaje do czyśćca. Od tego momentu zaczyna się piekło zarówno dla mnie jak i dla „Billa”, bo tak każe siebie nazywać nasz podopieczny.
Niestety czeka nas, weteranów, którzy grali już we wcześniejsze części, niemiłe zaskoczenie gdyż dzięki kiepskiej optymalizacji silnika i lenistwu twórców gra jako jedyna ze wszystkich części zawartych w Pandemonium wypada najgorzej. Pierwszą wadą jest niestety powtarzalność przeciwników z Black i BooH. Zarówno bossowie jak i pojedyncze jednostki zostały zerżnięte co do przysłowiowej „joty”, zdarzyło mi się jednak zobaczyć dwójkę bądź trójkę nowo zmodelowanych wrogów. Drugim mankamentem na jaki trafiłem to kiepsko stworzone etapy, checkpointy są najczęściej rozmieszczane w miejscach w których, tak naprawdę nie powinny istnieć. Często powtarzając rozgrywkę musiałem powracać do tego samego miejsca po kilkanaście razy. Trzecim błędem twórców jest nieodpowiednio wyważony tryb trudności, na Insomni miałem wielokrotne problemy z przejściem przedostatniej planszy, ponieważ w jednym miejscu było kilkunastu dziwolągów na metr kwadratowy i brakowało potionów. Ostatnim grzechem to wszelakie bugi i niedopracowania, JoWood za swą produkcję życzy sobie aż 20 dolców, co jest szczerze mówiąc PRZE-SA-DĄ.
Zrezygnowano z animacji, kosztem czego wprowadzono kiepskiej jakości komiksy. Rozczarowanie to mało powiedziane, aczkolwiek każda część wnosi coś nowego do tej serii, więc zignorowałem wady Resurrection i zabrałem się za wykonywanie „brudnej roboty”.
„Walcząc z kolejnymi hordami sług ciemności doszedłem do wniosku, że nikt nie przyświeca moim ideom. Zarówno Bóg jak i Astaroth odwrócili się do mnie plecami. Od dłuższego czasu działałem na swoją rękę, gdy nagle w mojej głowie usłyszałem cudowny głos kobiety i wszystko się zmieniło… To ona rozbudziła mnie do walki i pokazała cel mojej pustej wędrówki. Za każdym razem rozkoszowałem się jej głosem, to jedna z kobiet Eylohim, Boga. Rozwiązała mętlik w mojej głowie i pomogła mi rozprawić się ze złem. Powierzyłem jej swój nędzny żywot…”.
Grę możecie kupić tutaj za pośrednictwem serwisu GamersGate.com, któremu serdecznie dziękujemy!
I pamiętajcie, nawet Anioły potrafią zdradzić swojego Pana…
Plusy
- akcja
- duże ilości krwii i zwłok
- ciekawa fabuła
- intrygujące zakończenia
- duży arsenał
- ponad 50 godzin dobrej rozrywki
Minusy
- powtarzalność etapów
- Painkiller: Resurrection