Assassin's Creed: Brotherhood
Dodano dnia 23-03-2011 22:10
Nareszcie się doczekałem. Nowy "Assassin's Creed" w końcu jest dostępny na PC. Instaluję, szybko ściągam nieduże patch'e, gra się uruchamia... To jest to. Oto kolejna odsłona uwielbianych przeze mnie przygód Asasyna. Krótki wstęp, potem panorama Rzymu z pięknym, przejmującym motywem głównym w tle. Wyświetla się logo "Assassin's Creed: Brotherhood", a ja już jestem w siódmym niebie. Ciekawe, czy ludzie projektujący pierwszą część tej serii spodziewali się, iż wywoła ona tak wielkie emocje. Co prawda "jedynka" nie była doskonała, wielu graczy zanudziła schematycznością, jednak jeszcze większą ich część urzekła innowacyjną mechaniką rozgrywki, intrygującą fabułą mieszającą historię i wątki science-fiction, wspaniałą grafiką oraz świetnym klimatem. "Dwójka" była dla mnie czymś wspaniałym. Każdy element dopracowano tak, że był niemal idealny. Dzięki temu historia "Assassin's Creed'a II" zapadła mi w pamięć na długo, pozostawiając z wielkim uczuciem niedosytu i pragnieniem poznania ciągu dalszego.
Nie muszę chyba mówić, jak podziałała na mnie wiadomość, że Ubi postanowiło stworzyć nową część na bazie "dwójki". Miał to być projekt poboczny, niepełnoprawna kontynuacja. Nie wynika to jednak z jakiegokolwiek zubożenia gry względem poprzedniczek. Wręcz przeciwnie - to w "Brotherhoodzie" jest najwięcej rzeczy do zrobienia, mimo iż wątek główny jest trochę krótszy, niż ostatnio. "ACB" ma w sobie magię, która oczaruje nas na zakończeniu i sprawia, że nie chcemy je zobaczyć. Robimy zadania poboczne, aby jak najdłużej obcować z produkcją, ale jednocześnie nie możemy się doczekać poznania finału historii. Po nim bowiem - przynajmniej dla mnie - zawsze następuje szok. Ludzie mogą psioczyć na fantastyczne wątki zawarte w ostatnich scenach, ale taka już jest specyfika scenariusza prezentowanego przez Francuzów i należy się z tym pogodzić. Dla mnie jego zwieńczenie zawsze stanowi silne doznanie, po którym siedzę i lampię się głupio w napisy końcowe próbując zrozumieć wydarzenia, które miały przed chwilą miejsce. O to chyba w tym chodzi, prawda? Nie o podanie wszystkiego na tacy, a wyłożenie sprawy tak, aby gracz jeszcze przez kilka dni gryzł się z myślami i dochodził tego, jakie były zamysły twórców.
Kolejna dawka fenomenu.
Mimo mojego ogromnego afektu dla tej serii muszę jednak zdobyć się na jak największą dozę obiektywizmu, dlatego od razu napiszę, że "Brotherhood" robi trochę mniejsze wrażenie od poprzedniczki. Powód takiego stanu już wyjaśniam - w porównaniu do "jedynki", "dwójka" była czymś zupełnie innym. Udoskonalono sposób przemieszczania się po mieście, poprawiono grafikę, zmieniono bohatera na takiego, którego można było polubić (choć niektórzy uważali go za buca, nie mam pojęcia czemu...), wprowadzono do historii wątki osobiste, a przede wszystkim - zlikwidowano monotonię. Prawie każdy quest był inny, dzięki czemu nuda i schematyzm zniknęły nam z oczu. To wszystko sprawiło, że "ACII" był niemal idealny. Tymczasem "ACB" tylko delikatnie to wszystko rozwija, dodając kilka nowych elementów. To sprawia, iż choć teoretycznie powinien być jeszcze lepszy, na pierwszy rzut oka nie jest grą fenomenalną, a "tylko" świetną. Niemniej to wciąż ten "Assassin's Creed", który zdążył już uwieść graczy i przykuć ich do monitorów na długie godziny (warto zaznaczyć, że to jeden z nielicznych współczesnych hitów, którego kampania zajmuje jakieś 15-20h bez wątków pobocznych). Dlatego ocena jest, jaka jest. Ale jeśli ktoś poprzednich odsłon nie zna - niech doda oczko do oceny. Jeśli jest fanem "AC" - również może je doliczyć. Ja odjąłem punkt tylko z recenzenckiego obowiązku...
Dobrze, rozwodzę się nad geniuszem ekipy z Montrealu, ale czas wrócić na ziemię i rozłożyć ich twór na części pierwsze, poddając je oczywiście ocenie. Nowy "Asasyn" ponownie jest sandbox'owym "symulatorem XVI-wiecznego zabójcy". Wcielamy się tu w Ezio Auditore da Firenze, tego samego bohatera, którego poprowadziliśmy do zemsty w poprzedniej odsłonie serii. Zdaje się, że w Zakonie Asasynów wszystko idzie tak, jak powinno, jednak za sprawą żądnego władzy Cesare sprawy "lekko" się komplikują. Ezio zostaje więc zmuszony wyruszyć do Rzymu, gdzie przebywa jego wróg wraz z całą familią Borgiów. Nasz heros postanawia nadwyrężyć władzę przeciwnika od środka.
Co ciekawe, chyba żadne z zadań głównego wątku nie opiera się na schemacie "znajdź i zabij" znanym z pierwszej części. Questy te są bardzo różnorodne, często opierają się na śledzeniu postaci, czasem będziemy działać w przebraniu, nieraz z pomocą innych członków Zakonu atakować. Jeśli chodzi o sam zamysł, nie można mu nic zarzucić. Problem tkwi w mechanice. Ta nie została do końca dopracowana, przez co czasami wykonywanie misji bywa frustrujące. Najprostszym przykładem będą tu źle rozplanowane punkty kontrolne, innym zbyt łatwe demaskowanie (wystarczy, że jeden strażnik będzie zaalarmowany przez ułamek sekundy, a zaczniemy wszystko od początku). Szkoda takich potknięć, gdyż zadania fabularne są zazwyczaj bardzo ciekawe, ale przez takie błędy wrażenia, jakich dostarczają, są o wiele słabsze.
Wszelkie standardowe misje powędrowały do wątków pobocznych. Te dzielą się na kilka kategorii: mamy wieże Borgiów do zniszczenia (po ich podpaleniu familia ta traci kontrolę nad dzielnicą, a my możemy zacząć inwestować w renowację sklepów czy stajni), zadania gildii, przerwane wspomnienia (czyli nic innego jak DLC z Da Vincim, na PC dostępne za darmo) czy questy związane z młodzieńczą miłością Ezio - Cristiną (czyżby twórcy chcieli wpłynąć na tych, którzy uznali bohatera za buca?). Ich budowa jest o wiele prostsza niż w przypadku wydarzeń związanych z historią. Najczęściej musimy iść za kimś do określonego miejsca i kogoś zabić/pobić, czasem weźmiemy udział w bójce, aby przegnać konkurencyjną gildię złodziei, innym razem wspomożemy pomagające nam kurtyzany załatwiając ich problemy z klientami. Oprócz tego ponownie możemy zdobyć specjalną zbroję. Tym razem jest to pancerz Romulusa, który posiądziemy po odnalezieniu bodaj pięciu rozsianych w różnych miejscach kluczy. Klucze te znajdują się w leżach wyznawcy kultu Romulusa. Aby je zdobyć, musimy najczęściej stoczyć kilka walk i przejść dłuższe sekwencje zręcznościowe, wykorzystując zdolności Ezia.
Te nie zmieniły się od poprzedniej odsłony. Nadal możemy wspiąć się praktycznie na każdy budynek, z którego cokolwiek wystaje, biegać po dachach, wykonywać Skoki Wiary z zabójczej wysokości, czy walczyć z dziesiątkami strażników. Włoch swoją sprawnością prześciga wszystkich znanych dotychczas bohaterów gier z Księciem Persji na czele. Dzięki jego parkourowym zdolnościom jest w stanie zaskoczyć każdego wroga atakiem z ukrycia, a także szybko uciec w przypadku zdemaskowania (w tym pomogą porozsiewane tu i ówdzie kryjówki w postaci np. stogów siana). Jednym z najlepszych elementów "AC" jest zresztą... sterowanie. Jest ono kontekstowe i funkcje przycisków zmieniają się w zależności od sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Dzięki temu kilka klawiszy pada (polecam grać właśnie na nim) daje nam ogrom możliwości. Do tego wszystko jest tak intuicyjnie zaplanowane, iż po krótkim czasie potrafimy zrobić zawsze dokładnie to, co chcemy.
Geralt ma konkurencję.
Nawet te umiejętności czasem nie wystarczają i musimy zmierzyć się z przeważającym wrogiem twarzą w twarz. Walki są dość proste, ale wymagają ciągłego skupienia. Jako Ezio możemy atakować, robić uniki, wykonywać kontrataki, czy łapać oponentów. Naszą taktykę musimy dostosować do przeciwników - zwykłych strażników najbezpieczniej pokonać kontrą, jednak już żołnierze z dzidami i w ciężkim pancerzu są na nie odporni. Im należy wymierzyć kopniaka w krocze (cóż, asasyni jak widać chwytają się każdej możliwości nie tylko podczas wspinaczki), a następnie złapać i poderżnąć gardło. Problem w tym, iż w trakcie takiej akcji jesteśmy narażeni na cios w plecy, dlatego musimy bardzo uważać. Sprawia to, iż nie ma mowy o dekoncentracji.
Tym, co urzeka mnie w starciach z przeciwnikami, są animacje. Zarówno nasz bohater, jak i jego wrogowie poruszają się z niesamowitą płynnością i realizmem. Szczególnie kontry potrafią zrobić ogromne wrażenie - Ezio atakuje arterie, podcina nogi, rozbija głowy. Najlepsze jest to, iż każdy rodzaj broni ma swoje własne wykończenia. I tak używając miecza możemy przeszyć wroga na wylot, czy dobić go schowanym w drugiej ręce pistoletem, podczas walki orężem dwuręcznym Asasyn powala przeciwnika i wymierza potężny cios w brzuch, a w trakcie korzystania z ostrzy paruje atak i wbija oba noże wprost w oczy nieszczęśnika, bądź wymierza mu serię szybkich pchnięć w klatkę piersiową. Istna masakra! Warto przy tym zaznaczyć, iż gra jest brutalna, ale niezbyt przesadnie. Nie uświadczymy tu latających kończyn i tego typu groteskowych widoków, pojawia się jedynie krew.
"You'll never walk alone."
Jedną z nowości w serii jest możliwość rekrutowania nowych asasynów do Bractwa i zarządzania nimi. Odbywa się to w dość prosty sposób: po zniszczeniu jednej z wież Borgiów możemy dołączyć do swych podopiecznych jednego nowego członka. W tym celu odnajdujemy nękanego przez strażników mieszczanina i pomagamy mu w walce. Kiedy już mamy podwładnych, możemy wysyłać ich na misje i rozwijać umiejętności. Na początku zadania są proste i zabójcy mogą je wykonywać w pojedynkę. Dopiero później do pomyślnego zakończenia zlecenia potrzeba większej ich ilości. Na szczęście nie dowiadujemy się tego metodą prób i błędów, twórcy bowiem umieścili w swej produkcji pasek, który procentowo ukazuje nam prawdopodobieństwo powodzenia misji. W zależności od stopnia skomplikowania zadania jego wykonawcy dostają określoną ilość doświadczenia, dzięki którym awansują na kolejne poziomy. Każdy level to jeden punkt umiejętności, który możemy rozdysponować na zbroję bądź też broń - ot i tyle. Nie ma w tym żadnej większej filozofii. Kiedy zaś nasi podopieczni będą maksymalnie rozwinięci, możemy z nich zrobić prawdziwych asasynów. W tym celu idziemy do kryjówki (podobnie jak willa Monerriggioni to raj dla kolekcjonerów, gdyż składowane jest tu wszystko, co kupimy) i bierzemy udział w specjalnej ceremonii inicjacji, zakończonej Skokiem Wiary. Szkolenie nowych zabójców jest bardzo opłacalne, gdyż dzięki temu w dowolnej chwili (o ile oczywiście nie wykonują żadnego zlecenia) możemy ich wezwać, by zlikwidowali wskazane cele. Muszę przyznać, iż mimo że sam proces zarządzania Zakonem jest bardzo prosty, niemałą satysfakcję daje widok naszego rekruta, który sprawnie zajmuje się wskazanym przeciwnikiem.
Największą chyba innowacją w "Brotherhood" jest wprowadzenie multiplayera. W nim kilku asasynów mierzy się ze sobą w różnych trybach, takich jak choćby Ścigany, czy Polowanie. Każdy wybiera sobie na początku postać, którą chce grać (różnią się chyba tylko wyglądem), a następnie uczestniczymy w zabawie będącej wariacją jednego tematu - wzajemnych zabójstw. Raz musimy zlikwidować konkretnego przeciwnika, podczas gdy sami jesteśmy zwierzyną dla kogoś innego, innym razem gramy w dwóch grupach i na zmianę jesteśmy łowcą i ofiarą. W odnalezieniu celu pomaga umieszczony w dole ekranu kompas, który wskazuje kierunek i odległość dzielącą nas od poszukiwanego. Bardzo duże znaczenie ma to, jak sami się zachowujemy. Biegnąc lub wspinając się zdradzamy innym graczom swoją tożsamość i stajemy się łatwym celem bądź motywujemy ich do ucieczki. Poza tym Ubi zaimplementowało do trybu wieloosobowego system doświadczenia, dzięki któremu zdobywamy kolejne poziomy i rozwijamy postać. Niestety, to wszystko, co mogę napisać o multi, gdyż nie mogę z niego korzystać. Jestem jednym z - jak się zdaje - nielicznych pechowców, u których matchmaking zwyczajnie nie działa. Do gry wymaganych jest minimum 6 graczy, jednak taką grupę udało mi się znaleźć tylko raz, po czym straciłem połączenie z hostem. Z początku myślałem, iż ludzie po prostu kończą jeszcze singla, ale się myliłem. Po przeszukaniu wszelkich for okazało się, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji. Kilku osobom udało się coś na to poradzić, ale rozwiązania te nie są niestety uniwersalne. Sam wciąż szukam wyjścia z sytuacji i kiedy tylko uda mi się takowe znaleźć, uaktualnię recenzję.
Zadbano o wszystko.
Last but not least - grafika i muzyka. Te elementy praktycznie zawsze zostawiam sobie na koniec, gdyż zazwyczaj nie mają wielkiego znaczenia. Tym razem jednak przyczyna takiego stanu rzeczy jest inna - oprawa audiowizualna to istna wisienka na torcie. Przede wszystkim piękna jest muzyka. Jej autorem jest Jesper Kyd, którego kunszt zdążyliśmy poznać już przy okazji wcześniejszej odsłony. Zresztą, na samym początku wita nas utwór "Ezio's Family" właśnie z "dwójki". Co tu dużo mówić, kiedy go usłyszałem, rozpłynąłem się. Ktoś może powiedzieć, że to tylko jeden motyw powtarzany w kółko na różne sposoby, ale w tym tkwi właśnie geniusz, aby z czegoś teoretycznie prostego uczynić arcydzieło (kojarzycie piosenkę opartą na dwóch tupnięciach i klaśnięciu? No właśnie...). Pozostałe kompozycje również trzymają bardzo wysoki poziom i sprawiają, że wrażenia są jeszcze pełniejsze. Do tego dochodzi grafika, która - mimo iż nie jest już najświeższa - wciąż trzyma wysoki poziom. Została delikatnie podrasowana od czasów poprzedniej części, dzięki czemu nadal potrafi zachwycić pięknymi widokami. Co prawda brakuje jej detali, ale dzięki umiejętnie zastosowanym filtrom (przyjrzyjcie się białej zbroi bohatera w ostrym słońcu - rewelacja!) daje radę. Razi tylko średnie wykonanie postaci fabularnych. O ile Ezio został stworzony z prawdziwym pietyzmem, inni mocno od niego odstają, jak gdyby pochodzili z zupełnie innej, starszej gry.
W słuchawkach wciąż leci niesamowicie piękne "Ezio's Family", a ja wspominam zakończenie "Brotherhooda". Nie jestem pewien, o co w nim chodziło. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. I za to między innymi uwielbiam tę serię. Świetna, kiedy się z nią obcuje, fascynująca, kiedy się ją już ukończy. Zdecydowanie to właśnie cechą wielkich gier jest to, że na długo nie dają o sobie zapomnieć. Choć ze względu na spore podobieństwa do poprzedniczki produkcja nie robi tak ogromnego wrażenia, jest ze wszech miar warta sprawdzenia. Podczas grania w "ACB" ewidentnie widać, że ludzie z Ubi nie są zwykłymi rzemieślnikami, którzy postanowili na szybko sklecić ciąg dalszy historii Ezio, aby więcej zarobić. Inni twórcy powinni się od nich uczyć.
Plusy
- niesamowite zakończenie
- wciąga
- dość długa
- satysfakcjonująca
- swoboda poruszania się i walki
- multum rzeczy do zrobienia
- pomysłowe zadania wątku głównego
Minusy
- nie robi aż tak wielkiego wrażenia, jak poprzedniczka
- mechanika questów czasem szwankuje
- parę bugów