Duke Nukem Forever
Dodano dnia 15-06-2011 23:16
Są takie gry, które recenzuje się dość ciężko. Głównym tego powodem jest zazwyczaj fakt, że nie wiadomo, jak do nich podejść. Tak jest z kolejnymi częściami wielkich serii, wobec których wymagania są ogromne oraz z rodzimymi produkcjami, z którymi wiążemy duże nadzieje. Podobnie sprawa ma się z "Duke Nukem Forever", dziełem 3D Realms, wykończonym przez Gearbox Software. W tym przypadku trudność polega na tym, iż twór ten jest jedyny w swoim rodzaju - tworzony od kilkunastu lat, stawiający na czystą zabawę, wyczekiwany przez praktycznie wszystkich graczy. Oto został wydany sequel legendy, który dla wielu już od paru lat był skazany na zapomnienie. Już kiedy odpalałem demo nie mogłem uwierzyć, że to właśnie ten "Duke". Gdy uruchomiłem pełną wersję, uczucie to wzmogło się jeszcze bardziej. Ba, nawet teraz czuję się trochę dziwnie. I jak to do diabła zrecenzować?
Ostatecznie doszedłem do wniosku, iż najlepiej będzie pójść na kompromis i napisać tekst tak, aby jak najwięcej wyciągnęli z niego zarówno ci, którzy czekali na "DNF'a" od czasów "Duke Nukem 3D", jak i zwykli, współcześni gracze, zastanawiający się nad jego kupnem. Czym ta gra jest? Ano typowym staroszkolnym FPS'em. Mało tu skryptów, plansze są częściowo otwarte (aczkolwiek niewielkie), walka polega na bezpardonowym opróżnianiu magazynka. Całkiem niedawno miałem do czynienia z podobną, klasyczną już produkcją - "Painkiller'em". Dość podobna rozgrywka, polegająca na strzelaniu do wszystkiego co się rusza, znudziła mnie, tutaj jednak bawiłem się naprawdę dobrze. Owszem, wolę akcję spod znaku chociażby "Call of Duty", ale naparzanie do obcych w skórze Księcia potrafi sprawić sporo frajdy. Nie ma w tym większej filozofii, rzadko kiedy musimy zastanawiać się nad tym, jak wroga pokonać. Także poziom trudności nie stanowi większego wyzwania, choć nie jest też banalny - wyważony prawie idealnie.
Coś obecnie niespotykanego.
Rozgrywka jest płynna i przyjemna. Oprócz tego jednak autorzy postarali się również o to, aby nie była monotonna. Gdybyśmy przez te 7-8 godzin (dane ze Steam'a) tylko strzelali, po połowie tego czasu bylibyśmy już znudzeni. Na szczęście o takim stanie nie ma mowy - gameplay co chwilę nas czymś zaskakuje. A to poprowadzimy zdalnie sterowany samochód (raz z pilotem, potem samemu), a to trafimy do baru ze striptizem wykreowanego przez umysł Duke'a, gdzie będziemy musieli znaleźć parę przedmiotów. Najlepszym posunięciem było zastosowanie zmiennego tempa gry. Raz walczymy z kosmitami, aby potem rozwiązać jakąś zagadkę i tak w kółko. Proste łamigłówki bardzo mi się spodobały. Być może dlatego, że we współczesnych "shooter'ach" próżno ich szukać. Tymczasem te parę przestrzennych zagadek sprawiło mi nie mniej, jeśli nie więcej przyjemności, niż stoczone pojedynki.
Tych, jak przystało na strzelankę, jest całkiem sporo. Świat ponownie atakują ci sami kosmici, których nasz heros pokonał lata temu, stąd też większość przeciwników jest nam już dobrze znana. Powalczymy więc z uzbrojonymi świniami, Octobrainami (latającymi mózgami z mackami), czy obcymi. Modeli przeciwników nie ma zbyt wiele, ale zostały one wykonane rzetelnie i wyglądają całkiem nieźle. Także bossowie prezentują się okazale. Szkoda tylko, że nie dopracowano ich trochę bardziej - większość z nich pokonamy za pomocą rakietnicy, chowając się jednocześnie przed atakami. Wystarcza parę minut i przeciwnik pokonany.
O ile na przerośniętych obcych potrzebujemy dział największego kalibru, na resztę wystarczą normalne bronie. Niestety, nasz arsenał został chyba w całości wzięty z poprzedniej odsłony serii. W łapska dostaniemy więc pistolet, Ripper'a (karabin maszynowy), strzelbę, zmniejszającego ofiarę Shrink Ray'a, czy sławnego Devastatora (podwójna wyrzutnia rakiet), a także parę modeli z wyposażenia obcych. Każdy znajdzie więc coś dla siebie. Racja, są to całkiem przyjemne w użyciu zabawki, do tego zróżnicowane, ale nikt nie pogardziłby jakimś nowym pomysłem. Jednak skoro gra przez te kilkanaście lat była wciąż przerabiana i modyfikowana od samych podstaw, ciężko oczekiwać świeżych konceptów.
Hail to the King, baby!
Ten pojawił się w sumie tylko jeden - pasek EGO, odpowiadający zdrowiu z innych produkcji. Kiedy jego stan spadnie, zregeneruje się sam po chwili odpoczynku. Dość ciężko sprowadzić go do zera, zresztą nawet wtedy mamy chwilę czasu na ucieczkę. Wydaje się bowiem, że przerośnięte ego bohatera jest jakby jego tarczą. Dopiero gdy zostanie on upokorzony w walce, można go zranić. A przynajmniej ja tak to rozumiem... Wracając do samego systemu, warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Pasek ten możemy wydłużyć, wykonując odpowiednie czynności. Aby to zrobić, wystarczy czasem rozejrzeć się po lokacjach, zagrać w pinball'a, podnieść leżącego na ziemi "Świerszczyka", czy popracować nad bicepsem. Wtedy nasz Duke jeszcze bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest niesamowity i trudniej go zranić. W sumie jest to całkiem fajny pomysł. Szkoda tylko, że jedyny naprawdę oryginalny.
Choć sam gameplay jest tutaj ważny, nie mniejszą uwagę należy poświęcić merytorycznej jego otoczce, bowiem to właśnie ona czyni "Duke Nukem Forever" grą tak niepowtarzalną. Sam Duke jest w świecie gry istotą wręcz boską - uwielbiany przez tłumy, zabójczo przystojny mistrz sztuk walki i 10-krotny zdobywca Mount Everestu, który ocalił świat przed inwazją obcych staje się prawdziwą ikoną. Potrafi wycisnąć 600 funtów, uwielbia piwo i kobiety, a każdy twardziej z innej produkcji może się przy nim schować. Za przykład niech posłuży scenka. Na początku gry bohater ma okazję skorzystać z arsenału policji - do wyboru ma pancerz Master Chief'a, który proponuje Księciu policjant. Co na to największy madafaka w historii? "Power armors are for pussies". Po czym wziął w łapę spluwę i poleciał na hordę wrogów.
Nie tylko sam bohater jest tu zresztą specyficzny. Cały ten świat to jedna wielka parodia współczesności. Wszystkie dziewczyny garną się do Duke'a i są w stanie zrobić wszystko, byleby tylko się z nim przespać. Ludzie nazywają swoje dzieci jego imieniem ("OH MY GOD, it's Duke Nukem! I named my daughter Dukette!"), chcą, by ich pociechy były właśnie takie, jak on. Sam heros wydał zresztą książkę pod tytułem "Why I'm So Great". Do tego w dialogach i otoczeniu co chwila przewijają się nawiązania do popkultury, z której twórcy gry najzwyczajniej w świecie "leją". Tego klimatu nie da się opisać - w to trzeba zagrać!
Powrót do przeszłości.
Oprócz single player'a twórcy oddali w nasze ręce multi, w które zagramy w kilku trybach. Podstawą są oczywiście DM i TDM, których skróty oznaczają... Duke Match i Team Duke Match. Poza tym szczegółem niczym jednak nie różnią się one od standardowych wariacji Deathmatch'u. Zmierzymy się także w zmodyfikowanej wersji Capture the Flag, gdzie rolę flag przejmą dziewczyny, które trzeba zarzucić sobie na ramię i odprowadzić do własnej bazy, poklepując po tyłku, gdyby były niegrzeczne. Ostatni z trybów to Hail to the King. Rozgrywka polega w nim na tym, aby przejmować zaznaczone na mapie miejsca, co daje drużynie punkty. Sęk w tym, że co jakiś czas następuje zmiana lokacji, co nadaje tempo grze. Ogólnie rzecz biorąc, multi jest jakby żywcem wyjęte ze starego FPS'a - zabawa jest nieprzewidywalna, przemieszczanie po mapie szybkie, broni nie wybieramy przed meczem, a zbieramy w jego trakcie. Muszę przyznać, że przy tym fragowanie dawało mi niemałą przyjemność. Szczególnie w HTTK grało mi się bardzo fajnie - tryb ten wymaga najwięcej umiejętności i taktyki, przy tym jest też najmniej chaotyczny.
W sumie w sieci bawiłem się nawet nieźle, szczególnie na początku. Rozgrywka jest szybka, przyjemna, nie frustruje. Także mapy są całkiem dobre, zarówno pod względem rozplanowania, jak i wyglądu. Problem tkwi w tym, że taki styl gry może dość prędko znudzić. Są co prawda osoby, które do dziś grają choćby w "Quake'a", ale czy "Duke Nukem Forever" przyciągnie fanów staroszkolnych FPS'ów na równie długo? Mam wątpliwości. Dobrze rokuje system levelowania, który mobilizuje do rozgrywania kolejnych meczów. Wszystko to za sprawą unlock'ów, które pojawiają się w willi bohatera. Są to zarówno obrazy, jak i maszyny do gier, czy dziewczyny. Pomysł całkiem dobry, ale ponownie nie podejmę się ostatecznego osądu, czy będzie to zabieg wystarczający do utrzymania graczy przy multiplayerze. To zweryfikować może tylko czas.
Za oprawę graficzną odpowiada w tym przypadku Unreal Engine 3, ale szczerze mówiąc widać to głównie w tym, że wszystko świeci jak papież przykładem/psu jajca. Bez owijania w bawełnę, gra wygląda co najwyżej znośnie. Próbuje być nowoczesna i dorównać wydawanym dziś produkcjom, ale często sprawia raczej wrażenie starego potworka nieumiejętnie ubranego w nowe szaty. Pomimo zastosowania anti-aliasing'u, niektóre elementy zwyczajnie nie są wygładzane (np. odbicie w lustrze), rozmycia tekstur wyglądają zaś momentami fatalnie. Nie mówię, że "Duke Nukem Forever" jest brzydki i nie da się na niego patrzeć. Da się, ale graficzny dysonans pomiędzy niektórymi poziomami jest ogromny. Lepiej jest z opartym na gitarowych riff'ach audio, a także z voice-acting'iem, stojącym na bardzo przyzwoitym, amerykańskim poziomie. Warto zaznaczyć, że w rolę Duke'a wciela się oczywiście Jon St. John i spisuje się znakomicie.
Rest in pieces?
Jako że grę skończyłem już jakiś czas temu, nie mam większych wątpliwości, jak ją ocenić. Muszę jednak najpierw zaznaczyć - ponownie - że jest to produkcja dość specyficzna. Przede wszystkim rozgrywka oparta jest na dziś niewykorzystywanych praktycznie w tym gatunku schematach. Pojawiają się zagadki, walka jest "chaotyczną młócką", szczególnie w multi. Nie wszystkim przyzwyczajonym do współczesnych wojennych FPS'ów może się to spodobać. Dlatego warto sprawdzić demo, które co prawda jest średnio reprezentatywne dla całego dzieła 3D Realms i Gearbox'a, ale pokazuje, jakie są bazowe zasady gameplay'a. Jeśli jednak wychowaliście się właśnie na tego typu strzelankach, możecie śmiało kupować. Nie ma co oczekiwać rewolucji po grze, którą tworzono kilkanaście lat w bardzo chaotycznych warunkach. Chyba tylko dzięki szlifom ekipy Gearbox'a "DNF" ma tak wyraźne kształty i da się w niego grać. Dla wielu będzie to zbyt mało, sam jednak jestem usatysfakcjonowany. "Duke Nukem Forever" w końcu wyszedł i jest całkiem grywalny, do tego ma świetny klimat i humor. Jeśli jednak nie potraficie pewnych kwestii przeboleć - odpuśćcie.
Plusy
- klimat i humor!
- strzela się całkiem przyjemnie
- proste, ale fajne zagadki
- Duke!
Minusy
- niedopracowana graficznie
- sporo niedociągnięć
- multi może nudzić na dłuższą metę
- ogromne oczekiwania, którym gra nie sprostała