Driver: San Francisco
Dodano dnia 18-11-2011 20:13
"Driver: San Francisco" jest piątą odsłoną słynnej serii, która swój początek miała w 1999 roku. Głównym zamysłem twórców było od zawsze to, że wcielamy się w rolę tajnego gliniarza, który swoim wozem zwalcza przestępców w mieście. O ile pierwsza część osiągnęła sukces komercyjny, o tyle kolejne wydania zbierały coraz słabsze noty. Tę zniżkową tendencje ma przełamać właśnie "San Francisco", gdzie podobnie jak w trzeciej grze wcielamy się w niejakiego Tannera i znów depczemy po piętach (a raczej trzymamy się tylnego zderzaka) niejakiego Jericho - zbira jakich mało.
Za recenzowany tytuł odpowiada studio Ubisoft, które ma na swoim koncie wiele fantastycznych tytułów jak chociażby serie: "Assassin's Creed" czy "Prince of Persia". Tworzą oni gry z iście filmowym rozmachem. Czy najnowszy "Driver" też taki jest? Przekonajcie się sami. Instalacja przebiegła bardzo szybko, przy pierwszym uruchomieniu ściągnął się i zainstalował ostatni patch. W ustawieniach nie było co grzebać, więc od razu zabrałem się za rozgrywkę.
W poprzednim odcinku
Bandzior Jericho za grube pieniądze kupił sobie ucieczkę z zakładu karnego, która miała zostać zrealizowana podczas przewożenia więźnia na rozprawę sądową. W eskorcie bierze udział także Tanner wraz ze swoim ciemnoskórym partnerem. Niestety przestępcy udaje się zbiec, a nasz dzielny glina znów ląduje w szpitalu w stanie śpiączki.
Tanner w tym stanie jest w stanie uczestniczyć w wydarzeniach jedynie duchowo. Dosłownie wskakuje on w ciało kierowcy wybranego samochodu i rozwiązuje zagadki. Ot takie rozwiązanie zwane "shiftem", postanowili wprowadzić w życie panowie z Ubisoftu, tłumacząc się, że dzięki temu dają graczowi wiele swobody, a i sami nie ograniczali sobie pola działania. Misji jest sporo, a każda niejako wiąże się z głównym wątkiem fabularnym gry. Mamy tu wyścigi, pościgi, jazdę ekstremalną na czas. Rozbrajamy także bomby, śledzimy innych kierowców, no jest tego po prostu mnóstwo.
Jeździec bez głowy
Ponieważ w grze kierujemy duchem Tannera, dostęp do zadań mamy z poziomu mapy. W trakcie realizacji celów możemy przełączać się między innymi uczestnikami ruchu drogowego, a w misjach, których założeniem jest eliminacja przeciwnika poprzez rozbicie jego wozu wskakujemy w coś dużego, (np. ciężarówkę, autobus, wóz straży pożarnej) nadjeżdżającego z naprzeciwka i walimy na czołówkę w delikwenta bezlitośnie go kasując. Mogę się tylko uczepić, że kierowcy, którego przejęliśmy, ani pasażerom, ani tym bardziej osobom ze skasowanego auta nic się nie stało, wszystkich delikatnie siła uderzenie odrzuciła do przodu i pchnęła z powrotem w oparcie fotela, pasy były zapięte, a poduszki powietrzne o dziwo się nie włączyły. Czekam na pełen realizm w samochodówkach. Fajna sprawa, dzwon i ten widok z kamery kierowcy w momencie, gdy cały ekran zajmuje otwierający się air bag.
By odblokować misje z wątku fabularnego musimy rozwiązywać zadania poboczne. Dodatkowo za różne manewry w trakcie jazdy, a także za zaliczanie misji dostajemy punkty woli. Możemy je spożytkować kupując garaże, a w nich ulepszenia i licencjonowane samochody. Szkoda tylko, że auta, które nabywamy mogą się tylko przydać w luźnej jeździe po San Francisco, gdyż nie możemy ich wykorzystywać w głównych zadaniach. Wracając jeszcze do punktów woli, te nabywamy także wykonując zadania z nimi związane - są to różnego rodzaju triki, szybka jazda, drifting.
Tanner, duch miasta
W kwestii poruszania się po mieście należy wspomnieć o systemie prowadzenia pojazdów oraz modelu zniszczeń. Ten pierwszy jest bardzo zręcznościowy, ale niekiedy mocno przyprawia o ból głowy blokowanie się kół i problemy z hamowaniem. Tutaj podobnie jak w "Need For Speed Hot Pursuit" skręcanie jest toporne, a gdy samochód wpadnie w poślizg, to trudno go z niego wyciągnąć, a gdy tylko próbowałem wyhamować i wyjść z driftu, kończyło się to dla mnie lądowaniem na barierkach czy na ścianie budynku, a nawet bączkiem dookoła własnej osi. Nie raz wyrywałem sobie ze złości włosy z głowy, gdy zaliczałem stłuczkę z pojazdem NPC, a ścigany pojazd mi uciekał i nie byłem w stanie go dogonić. Ale to wszystko to tylko taka sportowa złość.
O ile mnogość rodzajów zabawy może zachwycać, o tyle wątek fabularny jakoś mnie specjalnie nie urzekł. Postaci rozmawiają ze sobą nie tylko w trakcie cut-scenek, ale także w czasie jazdy po mieście podczas wykonywania zadania, kiedy ciężko jest skupić się na czytaniu tekstu. Tutaj śmiało polski wydawca mógł się pokusić o pełną lokalizację, choć amerykańscy aktorzy odwalają kawał dobrej roboty.
Palcem po podartej mapie
Założenia niektórych misji też mogą irytować, a raczej zaproponowana przez autorów trasa przejazdu. Ot misja, w której musimy rozbijać reklamy jakiegoś wydarzenia kulturalnego by dodawać sobie po 3 sekundy do odliczanego czasu. Chyba z 2 godziny się męczyłem zanim doszedłem do tego, że mogę rozwalić połowę standów by nabić sobie czas, a resztę na pełnym speedzie przeciąć by dojechać do celu w wyznaczonym limicie czasowym.
Kolejna usterka gry to zanikanie tekstur podłoża. Natomiast co do jakości wizualnej całokształtu nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Od wielu lat Ubisoft robi bardzo ładne gry, wręcz z bajecznie realistyczną grafiką, co bardzo im się chwali. Natomiast po wydaniu trzech łatek nie wyeliminowali problemu zanikania tekstur. Jeśli chodzi o przeniesienie San Francisco na ekrany komputerów, to muszę przyznać, że piałem z zachwytu, szczególnie przy jeździe przez most Golden Gate.
Pojechali po bandzie
Oprawa dźwiękowa także stoi na dosyć wysokim poziomie. Utwory muzyczne niezwykle pasują do klimatów fabuły jak i miasta, po którym się poruszamy. Mamy okazję posłuchać zarówno nowych jak i starych kawałków, niestety większość z nich jest dla mnie nieznana, a jeden usłyszałem już w jakiejś samochodówce, ale nie pamiętam nawet w jakiej. Odgłosy pojazdów są przyjemne, trochę denerwują piski opon podczas hamowania, ale to da się znieść. Tak jak wspomniałem wcześniej, aktorzy odwalili kawał dobrej roboty i czuć, że wzięli się poważnie za podkładanie głosów postaciom.
Najnowszy "Driver" pozostawił mieszane uczucia. Z jednej strony mnogość misji i zadań do wykonania, filmowość jak w większości grach Ubi, całkiem przyjemna oprawa dźwiękowa, a z drugiej graficzne babole, oklepana w niejednej grze i niejednym filmie fabuła ucieczki z furgonu więziennego i pościgu. I tak waham się między oceną 7 a 8, bo "Driver: San Francisco" ani specjalnie nie zachwyca, ale też na szczęście nie nuży. Solidna gra, ale poza trybem skakania od auta do auta nie wnosi nic nowego. A sam motyw ze śpiączką i wpadającą tu i ówdzie duszą Tannera, też jakoś nie sprawił, że twórcy kupili moją fascynację popełnionym tytułem.
Podziękowania dla serwisu GamersGate za udostępnienie nam gry do testów.
Plusy
- licencjonowane samochody
- spora ilość misji do wykonania
- wystarcza na długo
- tryb \"shift\"
Minusy
- załamania graficzne
- nierealistyczny model jazdy
- fabuła rodem z filmu science-fiction