Starhawk
Dodano dnia 20-05-2012 16:29
Czy ktoś może pamięta taką grę jak Warhawk na PSX i jej multiplayerowy remake z 2008 roku? W sumie, ot, taka strzelanka w klimatach science fiction. Żadnej fabuły, po prostu niebiescy strzelają do czerwonych. Ja nie grałem, ale słyszałem wiele dobrego, jak i wiele złego. Teraz w moje łapy wpadła kontynuacja - Starhawk. Nic już nie jest takie samo.
Kowboje kontra Mutanty
Historia opowiedziana w
Starhawk jest dość prosta, żeby nie powiedzieć banalna. W dalekiej przyszłości ludzie kolonizują kolejne planety. Wydobywana jest tak zwana energia szczelinowa, a zajmują się tym górnicy zwani
szczeliniarzami (oryginalne, co?). Niestety, surowiec ten ma pewną paskudną właściwość, mianowicie - zamienia ludzi w mutanty, które utworzyły grupę
Wyrzutków. Wcielamy się w rolę Emmeta Gravesa, który wraz ze swoim przyjacielem, Sydneyem Cutterem, podróżuje od planety do planety i chroni kolonie wydobywcze przed mutantami - rzecz jasna, za pieniądze. Oczywiście okazuje się, że przywódca wyrzutków, zwany Banitą, to tak naprawdę zaginiony brat Emmeta - Logan, który niegdyś został wystawiony na działanie energii szczelinowej.
Nie oszukujmy się - historia nie jest wysokich lotów i wydaje się, że twórcy nie poświęcili temu aspektowi produkcji zbyt wiele czasu. Kampania jest nudna i wszystkie misje poza ostatnią właściwie wyglądają niemal tak samo. Pojawiamy się gdzieś i kopiemy tyłki wyrzutkom, albo się przed nimi bronimy. Czarę goryczy dodatkowo przelewa sztuczna inteligencja towarzyszy, których od czasu do czasu możemy wezwać na pomoc. Nie dość, że nie potrafią sami obsłużyć budynków i jedyne, co robią, to lecą za nami i strzelają, to jeszcze potrafią się zgubić i zostawić nas na pastwę losu. I tak większość przeciwników załatwiamy w pojedynkę, co czyni głównego bohatera mało wiarygodnym kozakiem. Całość można ukończyć standardowo w 6-8 godzin. Smutne. Na całe szczęście nie jest to najważniejszy element zabawy.
Kampania jest jedynie kilkugodzinnym tutorialem, mającym na celu oswojenie nas z mechaniką gry, która jest jej najmocniejszą zaletą, a jednocześnie jest prosta i przystępna - wręcz idealna do zabawy w sieci. W Internecie możemy zagrać w 32 osoby, co daje dość sensowną sumkę i budzi skojarzenia, na przykład z serią
Battlefield - zabawa łączy hardkorową strzelaninę TPP z elementami RTSowymi. Każdy gracz za wydobytą energię szczelinową, pozyskiwaną z budynków wydobywczych lub pokonanych wrogów, może stawiać struktury. Od murów obronnych przez wieżyczki, po bunkry i garaże z czołgami. Daje to ogromne możliwości taktyczne i sprawia, że rozgrywka w sieci nie jest zwyczajną chaotyczną młócką, jak w większości gier tego typu. Mapy są ogromne, a asortyment budynków daje nam sporo możliwości. Jeżeli tylko mamy myślących członków drużyny (tak, wszyscy znamy ten ból), możemy tak zajść za skórę oponentom, że skulą ogony i będą musieli się wycofać. Jeden stawia wierzę snajperską na wzgórzu, drugi buduje obok generator pola siłowego, a trzeci patroluje dookoła teren w którymś z dostępnych pojazdów (o tym za chwilę) i pilnuje, by żaden cwaniak nie podszedł za blisko, tym samym ubezpieczając inną grupę szykującą obrzydliwie podstępny desant na tyłach wroga. To oczywiście tylko jedna z wielu możliwości wspólnej zabawy.
Mamy do dyspozycji kilka pojazdów, każdy z innym uzbrojeniem i możliwościami. Antygrawitacyjny motor zwiadowczy, terenowiec z ciężkim karabinem, czołg artyleryjski i, mój ulubiony
Hawk, czyli maszyna krocząca zmieniająca się w myśliwiec o ogromnym arsenale broni. Taki zestaw w połączeniu z budynkami i uzbrojonymi po zęby żołnierzami (zrezygnowano tu z noszenia ograniczonej ilości broni - możemy mieć ze sobą wszystko co znajdziemy jak w starych dobrych strzelankach) daje obraz bardzo dynamicznej i wymagającej zabawy dla wielu graczy. Kluczem jest tu ciągła komunikacja z drużyną i odpowiednia taktyka. Dodatkowo, nasz żołnierz zdobywa punkty doświadczenia i awansuje w rangach, co pozwala mu na wykupywanie specjalnych umiejętności i personalizowanie jego wyglądu za pomocą odblokowywanych elementów.