The Stanley Parable
Dodano dnia 12-11-2013 20:46
Beheliare był redaktorem, a jego pracę stanowiło pisanie różnego rodzaju artykułów związanych ze światem gier. Robił to każdego dnia w każdym miesiącu każdego roku. Nie ukrywajmy, wydawał się dosyć nudnym koleżką, ale był szczęśliwy, ponieważ kochał to, co robił. Jednak pewnego dnia zdarzyło się coś, co odmieniło jego życie na zawsze i czego nie będzie w stanie nigdy zapomnieć. Na jego biurku pojawiła się gra "The Stanley Parable".
Something is missing Stanley. I know! The Story.
Redaktor w bardzo szybkim tempie ukończył grę, wyłączył ją, rozsiadł się na kanapie i myślał kilka długich godzin, gapiąc się w jeden punkt. "Czego tak naprawdę byłem świadkiem?" - zadawał sobie pytanie. - "Czego doświadczyłem kilka chwil temu i jak mogę to opisać?"
Beheliare miał przed sobą trzy opcje. Mógł opisać recenzję tak, jakby "The Stanley Parable" była grą, w której „ja” - narrator - odgrywam najważniejszą rolę i prowadzę Stanleya przez całą rozgrywkę. Mógł także przedstawić ją z punktu widzenia głównego bohatera, co jednak wydaje się mało atrakcyjnym rozwiązaniem, zważywszy na jego usposobienie. Ostatnim wariantem było napisanie zwykłej recenzji - takiej, jakich w świecie jest pełno.
Redaktor wybrał trzecią opcję. - „Zaraz, co ty robisz? Powiedziałem: trzecią”. - Beheliare najwyraźniej miał problemy ze słuchem i wybrał opcję pierwszą. - „Czemu nie chcesz mnie posłuchać? Naprawdę tak bardzo ci zależy, żeby móc dokonywać własnych wyborów, aby udowodnić, że jesteś prawdziwym człowiekiem, zdolnym wybrać opcję, która w jakikolwiek sposób wpłynie na świat? Jesteś jedynie jedną z miliona gwiazd na niebie i twoje decyzje nie mają najmniejszego znaczenia, więc czemu, czemu nie możesz po prostu pójść drogą, którą dla ciebie przygotowałem?! Jesteś zupełnie jak Stanley, który za wszelką cenę chciał udowodnić, że może podejmować decyzje mające jakikolwiek wpływ na to, co się stanie!”
Jednak się mylił. Bo gra nie ma końca. Niezależnie, jakie decyzje podejmiesz, jaką drogę przebędziesz - to nigdy nie jest koniec. „I co udowodniłeś, wybierając własną drogę, hm?” - Mam dosyć. Resetuję recenzję.
Redaktor wybrał trzecią opcję. - „Zaraz, co ty robisz? Powiedziałem... chwila! Gdzie się podziały nasze opcje? Przecież były tutaj jeszcze przed chwilą. Czy coś ruszyłeś albo zmieniłeś? Możesz mi powiedzieć. Nie? No cóż. Chodźmy poszukać naszych opcji, Beheliare! Tak jak ja i Stanley, tak teraz ty i ja przedzierać będziemy się przez kolejne korytarze biurowca. Każdy jego pokój skrywać musi różne drogi, różne możliwości. Każdy nasz wybór doprowadzi nas do zupełnie innego końca, którego konsekwencje będą jednak takie same. Hej, ale czy to, że wyruszyliśmy w pogoń za opcjami, nie jest już jakąś opcją? Czy to nie był wybór? Czy nie dokonujemy wyborów w każdym najmniejszym aspekcie naszego życia, w każdej chwili, gdy wybieramy choćby to, czy wypić rano kawę czy herbatę? Czy mnogość wyborów, które są przed nami stawiane, nie jest dowodem tego, że jesteśmy prawdziwie wolni?! Że mamy wolną wolę i nasze decyzje mają wielkie znaczenie?”
„Zaraz, zgubiłem się w tym. Co my właściwie robimy? Co się stało? Czemu tak patrzysz? O nie, chcesz skończyć już recenzję, bo odkryliśmy najwyższą z prawd? Ale jestem szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy i wiem, że ty też możesz. Beheliare? Co robisz? Nie rób tego, proszę cię. Nie koń...”