Serious Sam 3: BFE
Dodano dnia 21-07-2012 19:21
Zerknijcie w głąb siebie. Macie już dość tych wszystkich "Modern Warfare'ów" czy innych "Battlefieldów", a na wieść o ich kolejnych odsłonach i dodatkach, boli Was głowa? Tęsknicie za staro szkolną jatką, gdzie po prostu biegniemy przed siebie, zbieramy, co popadnie i robimy wszystkiemu, co napotkamy na drodze jesień średniowiecza z tyłków? Duke Nukem to dla Was mięczak, Adam Jensen - naszprycowany druciarz, a Marcus Fenix i jego ekipa jest bandą sztywnych pakerów bez mózgów? Może pamiętacie takiego jednego gościa, którego gra miała być tylko prezentacją silnika graficznego, a skończyła się pełnoprawną i bardzo popularną produkcją? Poważny Sam powrócił skopać kosmitom tyłki, a Wy mu w tym pomożecie, siejąc nieskrępowaną masakrę i absolutną rzeź, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Przyznajcie się... psychole z Was.
Fabuła? A co to?
Studio Croteam, które po napisaniu Serious Engine, wydało prostą gierkę prezentującą możliwości silnika, gdzie po prostu przemy przed siebie i mordujemy potwory. Zabawa okazała się tak miodna i fajna, że postanowili zrobić z tego pełnoprawną grę - "Serious Sam: The First Encounter". Niedługo potem światło dzienne ujrzał "Serious Sam: The Second Encouter". Fabuła praktycznie tam nie istniała. Wiedzieliśmy, że ziemię zaatakowali obcy pod przywództwem niejakiego Mentala, a główny bohater ma na imię Sam i jest kawałem skurczybyka, którego kosmici wybitnie wkurzają. Jak widać, nie potrzeba dobrego pretekstu do chwycenia za spluwę i wyrżnięcia w pień całych populacji kosmitów. Tak też jest w "Serious Sam: Before First Encouter" - tyle, że jest to fabularny prequel do poprzednich części i tłumaczy, w jakich okolicznościach sługusy Mentala zaatakowały ziemię. Sam, znajdujący się w Egipcie, pracuje z ruchem oporu czy czymś tam innym (poważnie, nie wiem co to za ludzie, coś gadają, ale wybuchy wszystko zagłuszają). Nikogo to właściwie nie obchodzi, bo ta gra w zasadzie nie potrzebuje fabuły. Mamy tam tylko sieczkę, sieczkę, trochę więcej sieczki i zabawne teksty Sama, często nawiązujące do innych gier czy popularnych filmów.
AAA!
Do czego nawiązuje tytuł akapitu, przekonacie się dopiero, gdy dacie się pochłonąć tej grze. Jak w poprzednich odsłonach, tak i tutaj mamy imponujący arsenał narzędzi zagłady. Zaczynamy od dziesięciokilowego młota, kończąc na armacie. Po drodze mamy rozmaite rakietnice, karabiny maszynowe, strzelby i inne męskie zabawki, które mają nam pomóc w zdziesiątkowaniu hord potworów z kosmosu. Jednak, w przeciwieństwie do poprzednich części, tutaj nasz bohater potrafi sobie świetnie poradzić gołymi rękoma. Kosmitom można skręcać karki, wyrywać głowy, oczy, serca, deptać ich, rozgniatać i dokonywać innych zabawnych czynności, możliwych do nauczenia się w przedszkolu dla bohaterów gier wideo. Sam, to kawał twardziela i takim pochwyconym sercem, okiem czy głową jest w stanie rzucić w innego kosmitę i być może go tym zabić, co trąca już o absurd, ale poważnie... komuś to tutaj przeszkadza?
Imponującemu arsenałowi towarzyszy równie zadziwiająca galeria mięsa armatniego, rzucanemu na nas w trakcie przeprawy. Bestii jest dużo, każda inna i wymaga trochę odmiennego podejścia (na przykład duży biomechanoid pada po pięciu strzałach z rakietnicy, a mały po jednym). Powracają stwory znane z poprzednich części, w tym moi faworyci - Bezgłowi Kamikaze. "Mięso armatnie" ma tutaj dwojakie znaczenie. Przeciwnicy potrafią paść naprawdę szybko. Jest ich jednak tak dużo, że często mamy problem z tym, do kogo strzelać najpierw. Poziom trudności gry... bardzo staro szkolny, a co za tym idzie, piekielnie trudny. Słowo "normalny" to pojęcie względne - ja miałem poważny problem. Nawet zdobycie lepszej broni nie pomaga. Cieszyłem się, że z rakietnicą będzie mi łatwiej - gra niestety pokazała, jak bardzo się mylę. Każdy następny poziom, to coraz twardsi i liczniejsi wrogowie. Trzeba rozważyć zarówno masę jak i siłę. "Serious Sam: BFE" nie wybacza błędów. Albo jesteś kozak, albo mięczak.