Dogfight 1942
Dodano dnia 17-09-2012 21:54
Za każde trafienie i „zatopienie” otrzymujemy punkty, które sumują się i po zaliczeniu „zgona”, są umieszczane w rankingu z naszą ksywką obok. Deathmatch, jest to typowy pojedynek dwóch drużyn, który okazuje się nudnym jak flaki z olejem. Strzelanie do botów nigdy mnie nie satysfakcjonowało, wolę sprzątnąć kogoś bardziej „żywego”. Cholernie smuci mnie brak multiplayera, który gwarantowałby sukces gierce. Umożliwiłoby czerpanie jeszcze większej przyjemności z rozgrywki, oraz zatrzymałoby graczy dłużej przy konsoli/PC. Niby istnieje ta kooperacja, która umożliwia nam zagranie z naszym kumplem w niektóre misje, ale z przykrością przyznaję, że tuż po ukończeniu wątku fabularnego, moja współpraca z tym tytułem się zakończyła, gdyż po prostu mi zbrzydła.
Sterowanie
Jako, że jest to symulator, nie mam żadnych zarzutów co do sterowności oraz realności kierowanych przez nas maszyn. Sterowanie zręcznościowe, które nic nie robi za nas automatycznie, jak chociażby chowanie kół, strasznie utrudnia życie, lecz czyni rozgrywkę przyjemniejszą i bardziej satysfakcjonującą. Z kolei, najłatwiejsze kierowanie umożliwia wygranie planszy nawet zombie, z racji tego, że gra szybko staje się nudna, przewidywalna i mało spontaniczna.
Grafika/Audio
W kwestiach graficznych, tytuł niczym nie powala. Na ekranie gołym okiem widać niedoróbki, kanty i rozmazane obiekty. Cut-scenki są zrobione z małym rozmachem, lecz bez nich to nie byłoby to samo. Sama rozgrywka jest dość płynna, akcja jest wartka, nie ma czasu na złapanie oddechu. Oprócz wad, muszę również opisać plusy. Z miejsca trzeba pochwalić City Interactive, za to, jak potrafią wykorzystać znane już efekty specjalne z innych gier. Chodzi mi tu o użycie z „Sniper Elite” kamery slow-motion, która pokazuje nam jak roztrzaskujemy wrogi samolot na ołowiane odłamki. W kwestii audio, jestem bardzo dumny z naszego rodzimego studia, które bardzo ładnie odwzorowało dźwięki szybujących „mechanicznych ptaków”, ryki silników i zachowanie otoczenia. Z przyjemnością lecę nad taflą wody, nucąc piosenkę „Son of the Blue Sky”.
Podsumowanie
Jak to mówią: „darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby”. Zatem i tym razem nie będę przeklinał gry za to, że jest skierowana do grona „graczy niedzielnych”, którzy zamiast przy wielogodzinnych zabawach, wolą rozerwać się w parę minut, wcielając się w asa przestworzy. „Dogfight 1942” nie kosztuje dużo, a oferuje wiele zabawy. Twórcy mogliby dorzucić jeszcze tryb multiplayer w patchu, przez co z pewnością zrehabilitowaliby swoje urodzone dziecko. Szału nie ma, ale mogłoby być o wiele gorzej.