Fallout: New Vegas - Ultimate Edition
Dodano dnia 12-10-2012 16:25
Miasto wybudowane jest na modłę architektury hiszpańskiej i włoskiej. Mamy więc ciasne uliczki, piwniczki, wszystko z czerwonej cegły. Nie ma wolno stojących domów, wszystkie budynki przylegają do siebie. Opuszczona aglomeracja pełna jest pułapek w postaci min, zatrzaskujących się zębatek. Często zerwanie zastawionej na nas linki, powoduje wystrzał ze strzelby lub wybuch wiązki granatów. Prócz tego, jest jeszcze wszędobylski czerwony dym, który uniemożliwia dostęp do innych lokacji i zadaje obrażenia, gdy wejdziemy w strefę jego działania. Na naszej drodze często spotkamy upiory wałęsające się po uliczkach, nazwane Żniwiarzami duchów i Łowcami duchów. Da się ich zabić tylko poprzez odcięcie lub zmiażdżenie jakiejś części ciała. Jeśli tego nie zrobimy, potwór po pewnym czasie wstanie i będzie dalej na nas polował. W miasteczku mamy zrekrutować 3 osoby, które później przydadzą się do otwarcia kasyna, ale oprócz nich, nie będzie nikogo, z kim można było by porozmawiać, co jednoznacznie wiąże się z brakiem questów pobocznych. Grając w to niedługie rozszerzenie, miałem wrażenie, że twórcy delikatnie inspirowali się
BioShockiem. W obydwu tytułach mamy odizolowaną, pełną niebezpieczeństw lokację, twardych i mrocznych przeciwników, maszynę dzięki której zdobywamy pożywienie, medykamenty i innego rodzaju ekwipunek oraz poznajemy historię sprzed kataklizmu – w pierwowzorze były to taśmy z nagraniami, a tutaj wpisy w terminalach.
Mimo ciekawego klimatu i niełatwego poziomu trudności, bo podróżujemy tutaj bez towarzyszy, a cały ekwipunek został nam zarekwirowany na początku zabawy, bawiłem się nieźle, ale brakowało mi tutaj pewnych elementów. Po pierwsze, czas potrzebny na ukończenie tego dodatku, to zaledwie kilka godzin, historia nieszczególnie porywa, a sama mechanika rozgrywki ma niewiele z oryginalnym
New Vegasem wspólnego. Tułanie się po Sierra Madre i po okolicznym miasteczku szybko wzbudziły we mnie tęsknotę do eksploracji oraz tułania się po pustkowiu Mojave. W
Krwawą Forsę pograć można, ale lepiej nie nastawiać się zbytnio na jakiś wyszukany i wciągający model rozgrywki.
Szczere Serca
Po odebraniu wezwania od Karawany Radosne Szlaki i stawieniu się w wyznaczonym punkcie dowiadujemy się o możliwości podróży do Syjonu. Wszystkie drogi do tego miejsca zostały zablokowane, ale teraz odnaleziono nową, prowadzącą przez jaskinie. Ludzie z karawany postanowili ją sprawdzić, a bezpieczeństwo zapewnić miał im kurier. Początkowym zadaniem gracza jest ochrona handlarzy, niestety tuż po wyjściu z jaskini, drużyna zostaje napadnięta przez plemię Białych Nóg i wszyscy oprócz naszego bohatera, zostają zabici. W niedługim czasie, poznajemy członka szczepu Martwych Koni, nazywającego się Idący po Śladach. Zaprowadza on nas do siedziby swojego przywódcy, którym okazuje się być Joshua Graham, inaczej zwany Popielcem. Ludzie, co zagłębili się w fabułę
Fallouta: New Vegas, będą dobrze wiedzieć o kogo chodzi. Musimy pomóc plemieniu Smutków i ich sprzymierzeńcom, Martwym Koniom, dostarczając zaopatrzenie i walcząc z Białymi Nogami.
Syjon to kanion, więc spora część lokacji to kamienie i głazy tworzące wysokie tunele. Jest tu też jednak sporo otwartej przestrzeni, np. miejsca biwakowe. Generalnie, przed wojną atomową tętniła turystyka, ponieważ jest sporo charakterystycznych sklepików, domków lub wież strażniczych. Nietrafioną koncepcją jest wrak autobusu, pełen szkieletów wielkości dzieci, a pośród nich mnóstwo zabawek i pudełek śniadaniowych. Mocny i szokujący nieprzemyślanym pomysłem widok. Podobnie, jak w poprzednich sytuacjach, także tutaj oprócz głównej linii fabularnej dodatku niewiele jest questów pobocznych. Owszem, można swobodnie eksplorować Syjon, bo to spory kawał terenu, kryjący wiele ciekawych, mrocznych i zasobnych miejsc. Ale jeśli chodzi o zadania marginalne, to jest ich naprawdę niewiele.