Star Trek
Dodano dnia 12-05-2013 18:17
Spock wyglada Spocko.
Zrobienie ze
Star Treka strzelaniny TPP jest tak samo trafionym pomysłem jak oddanie naładowanej armaty ośmiolatkowi z ADHD. ST to przede wszystkim Space Opera – powinniśmy wchodzić w interakcję z innymi rasami, eksplorować kosmos. Niestety interakcja to jedynie mordowanie kolejnych gornów, pilotowanie „Enterprise” to jedna marna minigierka na całą grę, gdzie w zasadzie operujemy tylko wieżyczką strzelniczą, a dyplomacji dokonujemy za pomocą fazerów bynajmniej nie nastawionych na ogłuszanie. Duch
Star Treka został zachowany jedynie w postaciach – wszystkich poza samym kapitanem Kirkiem, którego zwyczajnie nie potrafiłem polubić. Gość jest nieudaną kalką Sheparda z
Mass Effecta, który dorobił się nieślubnego syna z
Nathanem Drake’em, wychowywanym przez Szopa
Sly’a... Innymi słowy to cwaniaczek, bawidamek i do tego straszny pajac. Nie mam nic przeciwko wymienionym postaciom, wręcz przeciwnie, lubię je, ale łączenie ich w nieodpowiedzialnego młodzika jest po prostu nietrafione. Wiem, że ta wersja Kirka powstała na rzecz nowych filmów, ale on po prostu tu nie pasuje. Kontrastuje ze swoją załogą na każdym kroku i cały czas wprawia mnie w zdumienie. Kto mianował go kapitanem gwiezdnej floty?! Coś musiało się poważnie namieszać w papierach. Kirk, którego ja znam to odważny, odpowiedzialny i przede wszystkim inteligentny facet, zawsze doskonale wiedzący co robić. Ten niewydarzony młokos to jakiś chłopaczek z ulicy, który głupio się uśmiecha, rzuci żarcikiem tu i tam, popatrzy sobie na damski tyłeczek... i to tyle. Dla mnie pomyłka na całej linii.
Od czasu do czasu dostajemy złudzenie wyboru w jaki sposób wykonamy konkretne zadanie, za co jesteśmy wynagradzani w postaci punktów służących do ulepszania naszego sprzętu. Niestety system ten jest w zasadzie dość prostacki i można się spokojnie bez niego obejść. Czasami zalecane jest wykonanie misji po cichu, ale opcjonalne sekwencje skradankowe są zwyczajnie nudne i do tego źle wykonane.
Żeby dobić kolejne gwoździe do metalowej trumny jakim staje się przez tą grę majestatyczny „Enterprise”, należy wspomnieć o zupełnie przeciętnej, jeśli nie zwyczajnie biednej oprawie graficznej. Tekstury są rozmazane. Gra wygląda jak sprzed kilku lat i zupełnie odstaje od tego co można zobaczyć we współczesnych produkcjach. Wydaje się zrobiona w pośpiechu, w pędzącym autobusie. Innymi słowy, gra jest zwyczajnie brzydka. Sama oprawa audio jest przyzwoita. Żaden utwór nie zapadł mi jednak w pamięć nawet na minutę. Oprawa audiowizualna to zupełny przeciętniak. Nie można powiedzieć, że wygląda źle. Przypomina raczej Krzysztofa Ibisza bez liftingu.
Kolejna rzecz to wszechobecne bugi. Droga do końca zabawy jest usiana błędami czyhającymi na nas jak miny na polu minowym. Modele potrafią się okrutnie przenikać, możemy wspinać się na niewidzialne platformy, z postaciami dzieją się dziwne rzeczy. Nawet system osłon, który wręcz jest musem we współczesnych strzelaninach TPP nie potrafi sobie poradzić z akcją i jest zwyczajnie zepsuty.