Warhammer 40.000: Space Marine
Dodano dnia 17-09-2011 08:06
Ze światem Młota Wojennego mój kontakt był dotąd raczej niewielki. Krótka zabawa z "Mark of Chaos", jeszcze krótsza z "Dawn of War"... i w zasadzie tyle. W "Space Marine" zostałem więc wrzucony bez szerszej wiedzy o uniwersum, ani o tym, kto z kim i dlaczego. Na szczęście, choć taka wiedza z pewnością uprzyjemnia rozrywkę, nie jest niezbędna, żeby z nową produkcją Relic Entertainment spędzić przyjemnie czas.
W przeciwieństwie do większości gier twórców "Company of Heroes", "Space Marine" nie jest strategią czasu rzeczywistego, a krwistym TPSem z domieszką slashera. Jako kapitan Titus, dowódca elitarnego oddziału Ultramarines, rzucamy się w sam środek wojny między ludzkim Imperium a orkami. Historia jest tutaj jedynie pretekstem do rzezi setek zielonoskórych przeciwników, a z czasem także i sług chaosu. Niby obfituje w kilka zwrotów akcji, od czasu do czasu ktoś zdradzi albo zginie, ale o głębi serii "Metal Gear Solid" czy zżyciu z postaciami niczym w "Uncharted" można zapomnieć. Ot, typowa męska opowiastka pełna testosteronu, honoru, patosu i krwi. Bardziej zaznajomieni z uniwersum na pewno docenią za to pieczołowitość, z jaką Relic umieściło w grze różne smaczki. Przykładowo, zwiedzając lokacje, tu i ówdzie znajdujemy ciekawe audiologi opisujące historie mieszkańców planety, na której toczy się rozgrywka. Ekrany ładowania umilają nam zaś dogmaty kosmicznych marines. "Życie jest walutą Imperium, dobrze ją wydaj". "Jeśli zadanie warte jest wykonania, warte jest też zginięcia za nie". Aż się chce zakrzyknąć "Za Imperatora!" i rzucić w wir walki. I tak też się czyni.
Rozgrywka zręcznie łączy walkę daleko- i krótkodystansową. Wrogowie zazwyczaj atakują całymi chmarami, więc najczęściej stosowana taktyka to przerzedzenie ich szeregów arsenałem palnym i eliminacja niedobitków bronią białą. Nasz Ultramarines to prawdziwa maszyna do zabijania. Nie straszny mu ostrzał, przez wrogów przebija się jak przez masło i dopiero przy dwucyfrowych ilościach wrogowie są w stanie stworzyć dla niego realne zagrożenie. Osłon też nie używa, bo i po co skoro na "klatę" może przyjąć więcej strzałów niż niejeden czołg. Ciekawie zrealizowano system zdrowia. Oprócz zwykłych sił witalnych dysponujemy też tarczą energetyczną, która to jako pierwsza ulega uszkodzeniu gdy obrywamy. Dopiero gdy ta się skończy, zaczynamy tracić siły witalne. Wystarczy jednak chwila spokoju, by osłony się zregenerowały. Odnowienie zdrowia jest nieco bardziej kłopotliwe. Są na to zasadniczo dwa sposoby - pierwszy to wykonanie widowiskowej i krwawej egzekucji na którymś z wrogów, który to w takiej sytuacji służy za klasyczną apteczkę. Rozwiązanie to ma jednak taką wadę, że na kilka sekund stajemy się podatni na wszelkie ataki innych znajdujących się w okolicy niemilców. Drugim sposobem jest aktywowanie ładowanego zabijaniem wrogów trybu furii - wtedy to na pewien okres czasu nasze ataki stają się jeszcze bardziej śmiercionośne, a energia regeneruje się sama.
Inteligencją nasi wrogowie niestety nie grzeszą. O ile można to wybaczyć orkom, których strategia sprowadza się do bezmyślnego szarżowania albo ostrzeliwania naszych pozycji, tak pojawiający się w późniejszych etapach rozgrywki bardziej inteligentni wrogowie mogliby już wykazać większą inicjatywę. Cóż, przynajmniej nasi podwładni, którzy walczą u naszego boku przez lwią część kampanii, zachowują się jak należy. Nie zrozumcie mnie opacznie, nie oznacza to, że wyczyniają jakieś cuda, co to, to nie - ale przynajmniej nie przeszkadzają w wykonaniu zadania, a to po potworkach pokroju "Quantum Theory" czy "Knights Contract" naprawdę wiele. A i nawet czasem zdarza im się faktycznie pomóc w eliminacji przeciwników.
Arsenał, za pomocą którego dokonujemy orkobójstwa, nie jest może nadmiernie rozbudowany, ale nadrabia to różnorodnością. Wśród broni białej znajdziemy zarówno zwykłe noże, jak i toporek, krzyżówkę piły łańcuchowej i miecza oraz potężny Młot, który sprawia, że w walce bezpośredniej stajemy się praktycznie niepowstrzymani. Wśród zabawek dystansowych znajdzie się prosty pistolet, karabinek, specyficzny shotgun, karabin plazmowy, snajperkę oraz nieco bardziej egzotyczne działo laserowe i mający słodką nazwę, ale rozczarowujący niską użytecznością Vengeance Launcher - wyrzutnię zdalnie detonowanych ładunków wybuchowych. Do tego dochodzą granaty oraz spotykane tu i ówdzie działka stacjonarne, które możemy wyrwać ze stanowiska i nosić ze sobą aż do wyczerpania amunicji. Ekwipunkiem, jaki daje największą frajdę jest jednak używany w kilku momentach kampanii plecak odrzutowy. Znacząco zwiększa on mobilność naszego dzielnego kosmicznego marine i w połączeniu ze wspomnianym wcześniej młotem sprawia, że już wcześniej trudny do zatrzymania kapitan Titus pokazuje prawdziwą potęgę Imperium.
Kampania dla pojedynczego gracza zapewnia około ośmiu godzin zabawy. Jak na dzisiejsze standardy nie jest to kiepski wynik, zwłaszcza, że są to godziny pełne akcji i ani przez chwilę nie czuć w ich trakcie znużenia. Poziom trudności został całkiem sensownie zrównoważony - potęgę naszej postaci skutecznie równoważy liczebność przeciwników, a stopniowe odkrywanie kolejnych broni oraz wspomniane wcześniej sekwencje z plecakiem odrzutowym sprawiają, że dziesiątkowanie obcych ras nie nudzi zbyt szybko.
Multiplayer oferuje dwa tryby gry - drużynowy deathmatch oraz walkę o kontrolę punktów. W obu mamy do dyspozycji tę samą garstkę map oraz trzy klasy postaci do wyboru - taktycznego Marine, ciężkozbrojnego niszczyciela oraz wyposażonego w plecak odrzutowy szturmowca. Każdej klasie można zmodyfikować uzbrojenie oraz perki - działa tutaj często spotykany ostatnio system zdobywania poziomów doświadczenia odblokowujący kolejne narzędzia zagłady i bonusy. Niestety, niedobór map oraz trybów sprawia, że po zaledwie kilku godzinach zabawa zaczyna nużyć - jeśli autorzy nie zapewnią stałych dostaw nowego contentu, to obawiam się, że za parę miesięcy znalezienie chętnego do zabawy będzie znacząco utrudnione. Doskwiera brak trybu kooperacji, ale ponieważ ten ma się pojawić za miesiąc w formie bezpłatnego DLCka, nie potraktuję tego jak wadę. Dla mnie mało atrakcyjnym drobiazgiem, ale dla fanów uniwersum niemalże główną zaletą gry jest oferujący olbrzymi wachlarz możliwości edytor wizualny postaci, pozwalający w rozgrywki internetowe wejść dowolnie "pomalowanym" Marine.
Wizualnie gra prezentuje się świetnie. Modele postaci zostały odwzorowane z dokładnością o najdrobniejsze szczegóły, lokacje potrafią wywołać zachwyt, a kampania obfituje w efektowne i efekciarskie momenty. Dźwięki postaci nagrano z wyczuciem, zaś muzyka odpowiednio podkreśla dramaturgię sytuacji.
Warhammer 40,000: Space Marine to całkiem udany produkt. Odpowiednio krwawy, efektowny i wypełniony wystarczającą liczbą akcji, by zapewnić kilka godzin solidnej zabawy dla pojedynczego gracza. Zawodzi nieco tryb rozgrywki wieloosobowej, ale wciąż jest nadzieja, że ten element z czasem zostanie odpowiednio rozbudowany. Fani uniwersum spokojnie mogą do oceny końcowej dołożyć jeden punkt. Dla reszty będzie to solidnie zrealizowana, ale nie wybijająca się z tłumu gra akcji, idealna na odstresowanie się po ciężkim dniu.
Plusy
- Smaczki dla fanów
- Satysfakcjonująca rozgrywka
- Oprawa graficzna
Minusy
- Niewykorzystany potencjał multiplayera