Jagged Alliance: Back In Action
Dodano dnia 21-07-2012 07:49
Jagged Alliance: Back in Action na pierwszy rzut oka wygląda naprawdę smakowicie. Rekrutacja najemników, dobór sprzętu i umiejętności, eksploracja mapy, odbijanie i obrona sektorów oraz wszelkie zagrywki taktyczne mogły uczynić z tej gry znakomitą produkcję. Jednak tego nie zrobiły, ponieważ elementy te zostały wykonane niedbale, a w niektórych sytuacjach zostały nawet spartaczone. Dlatego oczarowanie bardzo prędko zmienia się tutaj we frustrację.
Zrób to sam. Wszystko.
Nie zamierzam nawet wspominać o problemach z uruchomieniem tej gry i o tym, że usterkę rozwiązało usunięcie z folderu wszystkich filmików reklamujących wszelkie ekipy majstrujące przy tym dziele. Nie warto, bo i nie chcę bardziej pogrążać tego tytułu.
Jagged Alliance ma potencjał, ale mechanika gry jest strasznie niedopracowana i wykonana w archaiczny sposób.
Ale do rzeczy. Pierwszym zachwytem była walka w czasie rzeczywistym, co później okazało się gwoździem do trumny. Rozkazywanie każdemu najemnikowi - idź tutaj, strzelaj w tego, schowaj się za tym śmietnikiem - to po prostu miód. Ale do czasu. Gdy z 2 najemników robią się 2 drużyny po 3 żołnierzy radość się kończy. Zapomnijcie o jakiejkolwiek sztucznej inteligencji, tutaj wszystko, absolutnie wszystko trzeba wykonywać za naszych towarzyszy. W kierunku najemnika biegnie koleś z siekierą? Dopóki gracz nie wyda mu rozkazu "strzelaj" będzie leżeć w tych zaroślach bez wystrzału! I w taki sposób pół drużyny wyekwipowanej w karabiny szturmowe zostało wyciętych przez jednego nędzarza z toporkiem strażackim. Ręce opadają, a głowa uderza o klawiaturę gdy taka sytuacja ma miejsce 5 raz z rzędu. Jeśli natomiast ktoś ostrzeliwuje któregoś z naszych, to ten dalej tkwi w swoim "bezpiecznym" miejscu i zbiera baty. Zanim w ogóle się zorientujemy jaka jest sytuacja, postać już pewnie krwawi albo leży ranna i czeka na opatrunek. A jeśli zdążymy z interwencją, to najemnik ospale ruszy swoje cztery litery, po drodze zbierając kolejne pociski na klatę. Żadnego instynktu samozachowawczego, wszystko trzeba zrobić samemu - znaleźć osłonę, ustawić tam żołnierza i kazać mu robić wszystko. Czarę goryczy zazwyczaj przelewa sytuacja, gdy mamy dbać w taki sposób o chociażby 6 wojaków. Szlag trafia na miejscu. Tutaj nie ma czegoś takiego jak ostrzeliwanie zza osłony, krycie się i wystawianie w momencie oddania strzału. Albo jest się za osłoną, albo stoi się wystawionym na ostrzał. Gracz musi jednego najemnika schować za osłonę, a drugiego rzucić gdzieś na flankę i dbać o stan zdrowia każdego. Wszystko ręcznie! Zmiana pozycji strzeleckiej też niewiele daje - czy to leżymy, klęczymy bądź stoimy zawsze obrywamy tak samo mocno.
Najemnik-logistyk
Kolejna paranoja to ekwipunek, zwłaszcza umundurowanie i przedmioty chroniące przed obrażeniami. Koszt porządnej kamizelki kuloodpornej, hełmu i butów wojskowych jest wysoki, wzrasta jeszcze bardziej, gdy mamy zaopatrzyć w nie kilku walczących. Pół biedy gdyby dało się to naprawiać, zainwestowałoby się w umiejętności jednego najemnika, zakupiło odpowiedni sprzęt do konserwacji i jakoś by to było. Ale nie, nie da się naprawiać! Sprzęt tego typu jest do wyrzucenia po 3-4 walkach, pewnie dlatego, że nasi towarzysze to idioci i wszystko trzeba robić za nich. Jak nie schowamy kolesia w odpowiednim momencie to i kamizelkę szlag trafi. Ale po co te nerwy? Przecież mamy pod ręką laptopa, w którym mamy śliczny sklep internetowy. Tylko co z tego, skoro trzeba czekać cały jeden dzień na dostawę, a dodatkowo jakaś ekipa musi się stawić na lotnisko po odbiór towaru, co może zająć kolejny dzień. W tym czasie wróg może przeprowadzić próbę odbicia jakiegoś punktu i wtedy jesteśmy w... kropce. Kasa napływa do nas jak krew z nosa, a my pozbywamy się jej z prędkością światła. Gdzie tu sens, gdzie logika?