I Am Alive
Dodano dnia 04-11-2012 20:03
Walka z wrogiem wygląda za każdym razem tak samo. Atakuje nas w dalszych etapach grupa 3-4 osób, wyczekujemy na podejście pierwszego delikwenta, likwidujemy go za pomocą maczety, strzelamy do gościa posiadającego broń, a potem eliminujemy resztę. I tak do znudzenia. Takich grupek w całej grze spotykamy mało, bywają sytuacje, że na danym poziomie nie ma żadnych oponentów. Spotkać za to możemy ludzi, którzy potrzebują naszej pomocy. Za jej udzielenie możemy uzyskać informację o członkach naszej rodziny, bądź możliwość wznowienia gry. Na wyższych poziomach trudności niż najłatwiejszy, możliwość powrotu do checkpointów jest dość mocno ograniczona, tak więc gra od początku do końca jest jednym wielkim survivalem przez duże „S”.
Jako, że Adam porusza się po gruzach do celu, czeka nas mnóstwo wspinaczek, skoków, hasania po rurkach i inne tego typu atrakcje rodem z przywołanych przeze mnie gier, czeka nas nie lada frajda. Zwłaszcza, że nasz bohater jest zwykłym zjadaczem chleba, jego wytrzymałość podczas tego typu akcji będzie stale spadać, aż w końcu straci siły i spadnie. Co za tym idzie, każdy nasz ruch musi być przemyślany. Na pewnym etapie rozgrywki, eksplorację terenu umożliwi nam lina z hakiem, dzięki której będziemy mogli omijać większe przepaście.
Muszę to przyznać z niekrytym bólem oczu, że „I am alive” jest strasznie toporną graficznie produkcją. Tekstury są płaskie, kanciaste, Haventon nie robi wrażenia takiego jak inne tego typu miasta w filmach o trzęsieniach ziemi. Wszystko jest takie surowe, niewyraźne i w ogóle bez efektu. Tak jakby konceptom i grafikom zabrakło wyobraźni i pomysłu, a zawsze uważałem tytuły Ubisoftu, za najpiękniejsze na rynku. Tutaj grafika w ogóle nie zachwyca. Obraz spowity jest czernią, bielą i odcieniami szarości. Dodatkowo pył zalegający w dolnych częściach miasta spowija wszystko i tym bardziej pogarsza moje odczucia.
Muzyka stworzona na potrzeby tej gry wywołuje u mnie bardzo przyjemne odczucia i przyznać muszę, że swoim przygnębiającym brzmienie mocno buduje i tak już zaprzepaszczony klimat. Kwestie dialogowe wypowiadane przez aktorów mogę uznać za dobre, nie kolą w uszy, ale też nie ma się zbytnio nad czym zachwycać. Dużym minusem jest brak polskiej lokalizacji, chociażby kinowej, choć rozmów i monologów i tak nie mamy tutaj aż tak dużo jak w innych grach tego typu.
„I am alive” było grą na którą przez jakiś czas czekałem, przestałem i to był dobry krok. Ubisoft wypuściło jeden z najsłabszych tytułów w ostatnich latach i oby nigdy więcej taka wpadka nie pojawiła się w ich planach wydawniczych. Panowie, jeżeli mieliście problemy z ukończeniem gry, to trzeba było wiedzieć, że coś się dzieje i po prostu sobie odpuścić. Wam, drodzy czytelnicy także nie polecam tego tytułu, choć może znajdzie się kilku fanów gier o niczym, ot tak o, dla zabicia czasu. Może i jestem zbyt wymagający, ale gra na 10/10 powinna mieć kosmiczną fabułę, mega ujęcia, ultra realistyczną grafikę, znaną ścieżkę dźwiękową bądź muzykę znanego nam z kin kompozytora, postacie zapadające w pamięci i duuuużo dobrych dialogów. „I am alive” nic z tego nie ma, dlatego zamiast 10/10 będzie tylko i aż 5/10.
PS: Zapomniałem wam wspomnieć, że PeCetowy port jest beznadziejnie zoptymalizowany i nawet na bardzo mocnym sprzęcie gra potrafi niesamowicie klatkować. Poza tym do dziś nie pojawił się żaden patch poprawiający działanie - a właściwie brak działania innych kontrolerów gier niż klawiatura i mysz, które są niezdatne do komfortowej rozgrywki.
Dziękujemy serdecznie serwisowi
GamersGate za przekazanie redakcji gry do recenzji.