Anarchy Reigns
Dodano dnia 10-02-2013 23:14
Studio Platinium Games, znane z produkcji takich, jak „Mad World” czy Bayonetta zdecydowało jeszcze raz dostarczyć graczom wielką naparzankę i krwawą jatkę. Cóż takiego zrobiło? Otóż postanowiło wypuścić na rynek gier wideo swój najnowszy tytuł, noszący nazwę Anarchy Reigns i trzeba przyznać, że słowo „anarchia” w idealny sposób oddaje to, co dzieje się na ekranach telewizorów, w momencie kiedy płyta z tą produkcją znajduje się w napędzie konsoli. Czy warto jednak ulegać tej anarchistycznej rewolucji?
Pomimo specyficznego nastroju, który wkradł się w mój tekst już na samym wstępie, swoją recenzję zacznę jednak w sposób bardzo klasyczny, albowiem od trybu rozgrywki dla jednego gracza. Kiedy zdecydujemy się na kampani,będziemy świadkami intra, wprowadzającego nas w świat wydarzeń
Anarchy Reigns. Krótko mówiąc, niezbyt rozbudowana fabularnie i graficznie animacja, jest idealną zapowiedzią niesamowicie ubogiej przygody, którą zaserwowało nam Platinium Games. Mimo tych dość krytycznych słów, gracze potencjalnie zainteresowani tym tytułem nie powinni od razu zmienić zdania co do potencjalnego przyszłego zakupu. Obeznani we wcześniejszych produkcjach powyżej wymienionego studia, z całą pewnością nie spodziewali się bowiem wybitnej i trzymającej w napięciu historii, obfitującej w liczne zwroty akcji i intrygi, tylko porządnego mordobicia, w którym oprawa graficzna i fabularna schodzą na dalszy plan. Jeśli rzeczywiście tak jest, to odbiorcy nie powinni być zawiedzeni ich najnowszą produkcją.
Na samym początku kampanii decydujemy, po której stronie konfliktu staniemy. Oznacza to, że wcielimy się w postać Jacka Caymana, głównego bohatera „Mad World”, bądź Leo, zupełnie nowej sylwetki, stworzonej na potrzeby
Anarchy Reigns. Niezależnie od tego, jaki będzie nasz wybór, po chwili pojawimy się na wielkim placu, a zewsząd zaczną wysypywać się całe hordy słabszych, bądź silniejszych przeciwników do obicia. Będąc szczerym, oto cała filozofia trybu zabawy dla jednego gracza. Gameplay polega na bieganiu po sporych i otwartych mapach oraz naparzaniu kolejnych mas napierających na nas rywali. Oczywiście, nie wojujemy stale z tymi samymi wrogami, albowiem twórcy stworzyli całkiem pokaźny i szeroki zasób mutantów, których przyjdzie nam eliminować seriami. Co jakiś czas, na naszej drodze stanie również boss, czyli istota jeszcze bardziej monstrualna niż inne potwory, większa i naturalnie silniejsza. Jeśli klasycznych przeciwników eliminujemy masowo i trudno zauważyć czy właśnie zabiliśmy ich dziesięciu, czy dwudziestu, to w przypadku potyczki z bossem sprawa ma się już zupełnie inaczej. Najczęściej, rzuca się na nas bowiem ogromne monstrum, na którego zgładzenie przyjdzie nam wykonać więcej, niż zaledwie jeden atak. Co po pokonaniu takiej bestii? Nic, idziemy dalej i powtarzamy schemat, aż do spotkania kolejnego „czegoś”.
W czasie przemierzania przez nas pełnego wrogów terenu, co jakiś czas powierzone zostaną nam do wykonania misje. Niestety, wszystkich graczy, którzy liczą w tym momencie na nieco bardziej rozbudowany aspekt fabularny tego tytułu, muszę rozczarować. „Misje” te, to tak właściwie nadanie nikłej, fabularyzowanej otoczki naszym działaniom, ograniczającym się jedynie do mordowania kolejnych hord wrogów. Zadania te polegają bowiem wyłącznie na eliminowaniu określonej liczby przeciwników, bądź zdobyciu zaleconej wartości punktów, które zdobywa się (uwaga, nie, nigdy nie zgadniecie!) za zabijanie potworów… Kiedy już uda nam się wykonać daną misję, otrzymujemy kolejną, polegającą w zasadzie na dokładnie tym samym, i tak dalej, i tak dalej, aż do końca gry. Jednym urozmaiceniem, które zachęca do zgłębiania „fabuły” , jest odkrywanie nowych postaci i ulepszeń do trybu zabawy wieloosobowej.