Tomb Raider 2013
Dodano dnia 06-03-2013 01:00
Warto również wspomnieć słowem o nowej
Larze. Jaka ona jest? Otóż z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że cudowna. Delikatna, zmysłowa, naturalna. Po prostu kobieta, którą każdy facet chętnie widziałby u swego boku. Piękne ciało, urocza twarz oraz ogromna wrażliwość.
Lara poznana przed katastrofą to prawdziwy anioł. Ciężka sytuacja na wyspie zmusza ją do działań, które są wbrew jej naturze. Postać zyskała po prostu ludzką twarz i powiem szczerze, że nie chcę już starej Lady
Croft. Obecna bije wcześniejsze znane wcielenie na głowę.
Bynajmniej nie tylko główna bohaterka przeszła rewolucje. Przebudowano calutki gameplay i zmieniono niemal w całości koncepcje. Choć już poprzednie odsłony były znacznie bardziej „action”, to jednak nic nie było mnie wstanie przygotować na to co ujrzę tutaj.
Pierwsze 30 minut gry zapowiadają coś oryginalnego. Młodej pani archeolog jest zimno – idziemy rozpalić ognisko. Lara jest głodna – należy więc zapolować na jelenia czy królika. Wypatroszamy zwierzynę i wracamy do ogniska, by tam dokonać jej konsumpcji. Wszystko to wygląda genialnie. Niestety, po upływie wspomnianego czasu okazuje się, że elementy te były z góry oskryptowane, a często używane w zwiastunach słowo „survival” nie ma racji bytu. Przykro mi to mówić, ale osoby liczące na to, że będziemy musieli naprawdę tutaj walczyć o przetrwanie srogo się zawiodą - takich elementów tutaj po prostu brak. Po tych 30 minutach, o których wspominałem, nowy
Tomb Raider zmienia się w dopakowaną żeńską wersje
Uncharted. Trzeba bowiem przyznać, że z każdą godziną spędzoną z nową produkcją
Crystal Dynamics odczuwałem coraz większe déjà vu. Niektóre sceny dosłownie wyciągnięto z ekskluzywnej serii od
SONY i przystosowano je do koncepcji panującej w nowym
Tomb Raiderze. Ironią losu jest fakt, że wcześniej panowie z
Naughty Dog inspirowali się
Tomb Raiderem tworząc swoje
Uncharted, a teraz on sam kopiuje garściami z produkcji przeznaczonej wyłącznie na konsole
SONY.
Zresztą nie jest to jedyna gra, którą twórcy wyraźnie się posiłkują. Jeśli głębiej zastanowimy się nad tym wszystkim, to mamy tutaj dosłowny miks dwóch popularnych marek. Konkretnie mowa o
Assassin’s Creed i wspominanym wyżej
Uncharted, na myśl przychodzi również trzeci
Max Payne - głównie za sprawą sporej ilość akcji, którą widzimy na ekranie.
Skoro lądujemy na wyspie, to teren działań powinien być otwarty, prawda? Nic bardziej mylnego.
Lara nie może chadzać własnymi ścieżkami.
Yamatai podzielono na sektory, które są po prostu poziomami. Mniej lub bardziej otwartymi, ale nie zmienia to faktu, że do celu prowadzi jedna droga, a inne rozgałęzienia ukrywają zazwyczaj jakieś sekrety w postaci surowców czy pamiętników. W każdym sektorze rozgrywa się dana część głównej fabuły, oraz mamy inne rzeczy, które pozwolą nam przedłużyć zabawę. Oprócz wcześniej wspomnianych pamiętników, również relikty, skarby czy grobowce, gdzie możemy poznać trochę historii piekielnego miejsca, w którym wylądowaliśmy. Prócz tego każdy poziom posiada „obóz”. W miejscach tych będziemy zdobywać punkty doświadczenia Lary, dające nam nowe umiejętności. Do tego usprawnimy broń, a jeśli najdzie nas ochota wrócić do poprzedniego „sektora”, oczywiście mamy taką możliwość dzięki tzw. „Szybkiej podróży”. Tereny, po których możemy chodzić sobie jak chcemy są malutkie i ograniczają się zazwyczaj do jakichś skrawków lasów, więc powiedzenie o tej gdzie „sandbox” będzie wielkim nadużyciem. Jest to kolejna liniowa i „tunelowa” gra, która próbuje nas „oszukać” nieco bardziej rozbudowanymi lokacjami. Same levele wykonane są świetnie, i mimo że to jedna wyspa, to każda jej część jest zupełnie inna od strony artystycznej. W jednym miejscu lasy, w drugim plaża i starożytne ruiny, a gdzieś na północnym wschodzie ośnieżone góry. Całość naprawdę świetnie urozmaicono i czasem szkoda, że nie dano nam w 100% eksplorować terenu.