Zaproponuj newsa Zarejestruj się Zaloguj się Zaloguj z Facebook.com Odzyskaj hasło
Profil na Facebook.com Profil na Facebook.com Profil Twitch.tv
Szukanie zaawansowane

LISTA RECENZJI

Fallout 3

Dodał: Krzysztof "Jaszczur" Trzos | 18-11-2008 13:12

Każdy szanujący się gracz na pewno przeszedł przez co najmniej jedną z następujących produkcji: „Fallout 1”, „Fallout 2”, „Fallout Tactics”. Ich postnuklearny klimat znacznie różni się od innych programów rozrywkowych i naprawdę wciąga. Ci, co nie „zaliczyli” ani jednego z tych tytułów, niech żałują. Jednak jest dla takich osób jeszcze szansa. Otóż niedawno w świat wyszła kolejna część tej bardzo popularnej serii, a dokładnie Fallout 3.Producentem tej nowości jest firma Bethesda, która postanowiła wprowadzić bardzo kontrowersyjną modyfikację (porównując do poprzednich części). Otóż Fallout tym razem przedstawiony jest jako FPP (z opcją zmiany nawet na TPP). W czasie, gdy pojawiały się pierwsze zapowiedzi dotyczące tej gry, fani serii z góry spychali produkt na straty. Wiadome było, że zmieni się tryb z 2D na 3D, ale przedstawienie tego świata jako shooter to zdecydowanie za dużo. Niektórzy mówili nawet, że będzie to typowa nawalanka. Na szczęście jest zupełnie inaczej. F3 można zaliczyć także do cRPG, czyli nie strzelamy do wszystkiego co się rusza :).InstalacjaJest to temat, o którym koniecznie, w przypadku Fallouta 3, trzeba napisać. Cenega dała nam niesamowitą możliwość wybrania wersji językowej gry. Mamy takie opcje:- Wersja w pełni spolszczona (polskie napisy z polskim dubbingiem);- Wersja w pół spolszczona (polskie napisy z dubbingiem w języku angielskim);- Wersja angielska (wszystko w języku angielskim).Jak widać, każdy może dostosować grę pod własne potrzeby. Naprawdę genialny pomysł – wielki plus.Zacznijmy od początku.Jak w pospolitym cRPG, najpierw musimy stworzyć swoją postać. Otóż i tutaj mamy bardzo innowacyjny pomysł ze strony Bethesdy, za co chwała im. W przeciwieństwie do innych produkcji tego typu, tutaj słowo „tworzymy” nabiera znacznie większego znaczenia. Swoją przygodę zaczynamy wychodząc z łona swojej matki (fikcyjnej oczywiście). Zaraz po tym wybieramy dla postaci imię, płeć i wygląd, a wszystko to będzie komentowane przez naszego „ojca”. Na przykład, po wybraniu imienia powie coś na wzór: „Tak, to imię będzie odpowiednie.”. W taki też sposób nasza postać będzie ewoluować w kolejnych etapach swojego życia: jako jednoroczny bobas, dziesięciolatek oraz nastolatek. Przez ten czas ustalimy specjały (siła, percepcja, wytrzymałość, charyzma, inteligencja, zręczność, szczęście), umiejętności (np. broń biała, broń energetyczna, otwieranie zamków, medycyna itd.) oraz otrzymamy własnego PipBoya, czyli mini komputer znajdujący się na naszej ręce (jak zwykły zegarek). Porównując Fallouta 3 do poprzednich części, zmianą jest, że nie będzie żadnych dodatkowych punktów specjałów w trakcie przygody (jest jednak wyjątek, ale o tym później), maksymalny poziom jaki będziemy mogli zdobyć to 20, a umiejętności będziemy mogli ustawić maksymalnie do 100. Jest to bardzo duże ograniczenie, gdyż maksymalny „level” zdobyłem już w połowie gry. Nie mniej jednak, kolejny plus dla programistów, za taki pomysł ewolucji naszej postaci: od noworodka, do nastolatka. Dalsze rozwijanie głównego bohatera tej historii będzie polegało głównie na zdobywaniu doświadczenia, a co za tym idzie, ulepszanie umiejętności i zdobywanie perków. Myślę, że jak na limit 20 poziomów, ilość atutów jest wystarczająca, lecz znacznie mniejsza niż w poprzednich częściach tej produkcji. Złym pomysłem programistów jest ustawienie niedostępnych dla nas w danej chwili perków jako widoczne, czego w F1, F2 i FT nie było.Lecimy dalej…Jak w „Fallout 1” i „Fallout2”, tak w trzeciej części mamy możliwość wybrania, czy nasza postać ma być dobra, zła lub neutralna. Głównie zależne jest to, co i jak robimy dla poszczególnych zleceniodawców. Raz możemy coś zabrać danej osobie zabijając ją, a w przeciwnym razie możemy namówić ją do oddania danej rzeczy. Wszystko to ma wielki wpływ na naszą przyszłość. Przykładowo: jeśli jakiejś postaci nie odbierzemy życia, to potem może się zdarzyć, że ocali nas z opresji w najmniej spodziewanym momencie. I tu kolejny, prawdopodobnie największy plus, dla twórców – zwroty akcji. Powiem tyle, nigdy nie grałem w grę, w której tak wiele razy się zaskoczyłem. Niech inni producenci uczą się od Bethesdy w tym zakresie, bo ta kwestia wykonana jest po mistrzowsku. Dzięki temu „Fallout 3” dostaje niesamowitego kopa w fabułę i akcję, a słowo „nuda” i „monotonność” znika ze słownika języka polskiego. No i nasuwa się nam kolejny temat. Podczas całej swojej przygody w post-apokaliptycznym świecie będziemy mięli dziesiątki (jak nie setki) zleceń do wykonania, z czego tylko kilka z nich są zadaniami głównymi, pozwalającymi zakończyć nam grę. Dodając, że każde zadanie możemy wykonać na co najmniej dwa sposoby, daje nam ilość możliwości liczącą na pewno już w setkach. Różnorodność owych zadań jest rozmaita, będziemy mogli np. kogoś zabić, z kimś porozmawiać, coś komuś dostarczyć, kogoś eskortować, a nawet wysadzić całe miasto w powietrze. W tej produkcji do czynienia też będziemy mieli z zadaniami, które podzielone są na kilka mniejszych, tak więc trochę się nabiegamy. Oprócz tego istnieją także zlecenia ukryte. Aby uaktywnić jakieś tego typu, trzeba wpierw np. coś przeczytać w komputerze, notatkach lub odsłuchać taśmę. Nie koniec na tym! Po całym dostępnym dla nas świecie porozrzucane są statuetki dające premie do specjałów i umiejętności. Tak więc za cel możemy wziąć sobie przemierzanie wszystkich zakątków naszej mapki w PipBoy’u w celu odnalezienia tychże premii dla naszej postaci.Kolejnym tematem jest nasze wyposażenie. W zasadzie nie zmienia się ono porównując do poprzednich części Fallouta, występują jedynie lekkie modyfikacje. Jako broń, korzystać będziemy mogli, począwszy od gazrurki, a kończąc na „grubasie” strzelającym miniatomówkami (czyli nowość, dlatego napisałem „w zasadzie”). Pomyślcie sobie sami co takie cudo wyczynia patrząc na nazwę amunicji :). Chciałbym zaznaczyć, że błędem ze strony grafików była zmiana wyglądu niektórych broni. Niestety też niektórych broni z F1 – FT nie spotkamy, jak np. działo Gaussa. Z ubiorem jest wręcz przeciwnie. Jest standard, czyli pancerz skórzany, metalowy i wspomagany itd., jednakże dodane zostało małe urozmaicenie. Włożyć na siebie możemy także np. stary przedwojenny garnitur, czy ubranie ze skóry Bramina, które dodadzą nam kilka punktów do jakiejś umiejętności. Oprócz tego ubiór na nasze ciało i na głowę jest osobny. Czyli np. do pancerza wspomaganego możemy ubrać czapkę urodzinową z naszych dziesiątych urodzin, bo niestety żadnych premii odnośnie jednego zestawu nie będziemy mieli… a mogłyby być. Kolejną trafną modyfikacją ze strony programistów jest dodanie punktów wytrzymałości naszego sprzętu. Dzięki temu, przez to, że coś używamy, to się to psuje :). Oczywiście wszystko możemy naprawić sami (w zależności od umiejętności Naprawa) lub dać do naprawy w sklepie za odpowiednią cenę. Bardzo złym pomysłem jest możliwość trzymania tylko jednej aktywnej broni, z czego w produkcjach poprzednich tej serii były dwie. Tak więc jeśli coś nam się zepsuje, to musimy niepotrzebnie wchodzić znowu do ekwipunku. Nie spodobało mi się także, iż rozpruwacz, czy wspomagana pięść nie potrzebuje żadnych ogniw do działania (co w F1, F2 i FT było wręcz przeciwnie).Niewątpliwie największym minusem gry „Fallout 3” jest wykorzystanie punktów akcji tylko wtedy, gdy włączymy tryb namierzania przeciwnika. W F1 i F2 oraz FT (jeśli weszliśmy w odpowiedni tryb) podczas całej walki towarzyszył nam system V.A.T.S., czyli krótko mówiąc system turowy, a PA były wykorzystywane w miarę tego, co robiliśmy. Myślę, że możliwość wyłączenia tego systemu jest dobrym pomysłem, lecz podczas konfliktu zbrojnego punkty akcji powinny być używane za każdym razem, czy to chcemy wejść do ekwipunku lub strzelić do przeciwnika bez V.A.T.S.’a, czyli tak, jak było to zrobione w „Fallout Tactics”. Oddaliłoby to wtedy grę od typowego FPP a przybliżyło trochę bardziej do starego, dobrego trybu turowego Fallouta. W czwartym produkcie tej serii V.A.T.S. służy nam po prostu jako automatyczny celownik, nic więcej.Jeśli o przeciwnikach mowa, to będziemy mieli do czynienia ze stworzeniami znanymi nam z poprzednich części gry: bandyci, supermutanci, ghule, centaury, szpony śmierci, roboty itd. Do tego dojdzie jedynie nieliczna grupka innych zmutowanych zwierząt, tak jak np. mucha mięsna, zmutowany niedźwiedź, czy mrówka zionąca ogniem. Eh, te eksperymenty na DNA. Bardzo nie spodobało mi się stworzenie takiej kreatury, jak supermutant „Behemoth” o kilkunastometrowej wysokości. Kto to wymyślił? Przesada ponad wszystko…Sztuczna inteligencja ww. istot nie należy do najlepszych, ale także nie jest najgorsza. Bywa, że taki supermutant niczym rozwścieczony byk rzuci się na nas ze wspomaganym młotem lub po prostu schowa się za przeszkodę i będzie zza niej strzelac, ale także jest tak, że po rozbrojeniu przeciwnika, ten ucieka w popłochu krzycząc żeby nie robić mu krzywdy. Bez zabawki to już nie taki twardziel, huh?Bardzo spodobało mi się „życie” w miastach, miasteczkach świata F3. Otóż mieszkańcy cały czas się przemieszczają, rozmawiają z współlokatorami itd. Widać, że dane miejsce tętni życiem. Co najciekawsze w samym zmienianiu miejsca przez daną postać, nie będziemy mięli, że nagle „wyparowała” w jakimś innym pomieszczeniu. Jeśli będzie trzeba, to przejdzie ona na drugi koniec mapy po prostu przechodząc do danej lokacji, a nie „teleportując się” jak to w niektórych grach bywa.Tak jak w poprzednich częściach Fallouta, mieliśmy możliwość stworzenia drużyny, która za nami podążała i tworzyła historię. W przypadku F3 grupka ta została niestety zmniejszona do jednej postaci. A szkoda… wspólne wypady kilkoma postaciami na, na przykład, bandę supermutantów byłyby interesujące.GrafikaGrafika „Fallouta 3” opiera się na silniku gry Oblivion. Wszystko jest ładnie i starannie wykonane, brak zastrzeżeń. Bardzo cieszy mnie fakt, iż postacie ruszają ustami zgodnie z tym co mówią po angielsku. W porównaniu do reszty, efekty specjalne są wykonane jak bajka. Wszelkie wybuchy z wielkimi „grzybami”, odpadające kawałki ciała oraz lecące pociski robią wrażenie. Bardzo mi się podoba także sama fizyka gry. Możemy podnosić, rzucać wiele rzeczy, lecz niestety nie wszystkie. Jak położymy jakąś spluwę na ziemi i przejdziemy przy niej, to ona przesunie się pod wpływem naszych nóg… jednak, jakiejś skrzyni, czy donicy już leżącej wcześniej to nawet miniatomówką nie ruszymy.Muzyka i DźwiękMyślę, że za dużo to tu nie ma co pisać. Naszym głównym „reaktorem muzycznym” jest radio, którego sygnał odbierany jest przez naszego PipBoya. Niestety jak na radio, ogólna liczba piosenek przez nie puszczanych jest mała, przez co po jakimś czasie melodyjki się nam znudzą. Jednakże jest to muzyczka z lat osiemdziesiątych, czyli bez wątpliwości są one w klimacie Fallouta. Jedynym urozmaiceniem w radyjku, którym naprawdę może nas zaciekawić są wypowiedzi DJ’a Tree Dog’a z radia Galaxy News (o dziwo jest ich więcej, ale to jako jedyne jest normalne). Bardzo ciekawe jest też, że często pojawiają się informacje o naszych dokonaniach. Jeśli zaś chodzi o efekty dźwiękowe, to i tu brak zastrzeżeń z mojej strony. Odgłos stąpania / chodzenia / biegania wszelakich istot zależny jest od nawierzchni i wyraźnie go słychać. Tak więc, jak chcemy się na kogoś „zaczaić” i z zaskoczenia strzelić w głowę, to wystarczy tylko nasłuchiwać :). Oczywiście inny jest odgłos chodu człowieka, a inny np. świnioszczura. To samo tyczy się strzałów jakiejkolwiek broni w jakąkolwiek nawierzchnię, wszystko jest zróżnicowane i bez zakłóceń.Podsumowanie„Fallout 3” jest naprawdę świetną produkcją spod kowadła Bethesdy. Mimo, iż z początku miałem przeczucie, że gra im nie wyjdzie, to teraz, po jej przejściu, uważam, że się myliłem. Program ten wciągnął mnie na kilka dni w świat post-apokaliptyczny tak mocno, iż bywały dni, gdzie poszedłem spać dopiero o 4:00 w nocy. Czasami bywało nawet tak, że powoli chciałem zakończyć swoją rozrywkę na dany dzień, ale po tym, jak nastąpił nagły zwrot akcji, po prostu musiałem (naprawdę, MUSIAŁEM :D) grać dalej i poznać dalszą historię, to było silniejsze ode mnie :). Szczerze polecam tą grę. Myślę, że nawet fani serii nie powinni się zawieść. Dlatego daje temu programowi najwyższą notę.

Komentarze | czytaj więcej

Quantum of Solace

Dodał: Piotr "Petex" Bijoch | 17-11-2008 20:38

Numer 007. Kto o zdrowych zmysłach nie skojarzyłby tego z cenionym, eleganckim, choć nieco szarmanckim agentem – Jamesem Bondem. Quantum of Solace to już 22 film z tym angielskim tajnym agentem w roli głównej. Od czasu „James Bond 007: Nightfire” wydanej w 2003 r. nie było żadnej, ale to żadnej nawet cieniutkiej, budżetowej produkcji o agencie 007. Aż wreszcie znana m.in. z serii „Tony Hawk” amerykańska firma Activision przejęła prawa od Warner Bros i stworzyła hit. Ale czy na pewno?? Najnowsza odsłona przygód Bonda, to klasyczny shooter (fani Serious Sama będą wniebowzięci). Za zadanie mamy biegać, strzelać, wysadzać i zabijać, czyli wszystko, czym agent super tajnej jednostki wywiadowczej powinien się zajmować, aczkolwiek nie musi. W normalnej grze po jakimś czasie zaczęło by się to nudzić, ale nie w tej. Quantum of Solace ma w sobie to coś, co pozwala przymknąć oko na w/w nudę z wykonywania wiecznie tych samych czynności poprzez ciekawe pomysły firmy Activision – tak chwała im za to. Autorom udało się zaimplementować parę rozwiązań, które zwyczajnie działają. Działają, ale wyłącznie od strony gameplay'u, patrząc pod kątem czysto technicznym, zauważamy mankamenty. Niestety zdarza się również, iż to, co wydaje się nam w gameplay’u na początku fajne, wkrótce jest dokuczające, a nawet bardzo. Pytacie, jak coś, co wzmacnia gameplay, może uchodzić za minus. Otóż potencjał proponowanych rozwiązań był o wiele większy od uzyskanego rezultatu. A wystarczyłoby odrobinę doszlifować gotowy produkt i już efekt byłby znacznie lepszy. Mowa o pomysłowym wpleceniu elementów TPP (Third Person Perspective), chowaniu się za przeszkodami czy o minigrach. Są to elementy, które znacząco wzbogacają rozgrywkę i nie są wyłącznie na siłę wepchniętymi dodatkami. Chowanie się za przeszkodami to największy plus gry, jednakże do momentu, w którym nie nazwiemy go „mechaniką chowania się”. Tak zmieniona nazwa, zmienia równocześnie sposób oceny, co z czystym sumieniem zmusza do przydzielenia minusów. Napotykamy zbyt wiele momentów, w których korzystanie z zasłon okazuje się trudne i nieprzydatne. Nieprzydatne z przyczyn technicznych, czyli innymi słowy... bugów. Nie raz i nie dwa zatniemy się na prostej ścianie, podczas wykonywania strzału przez okno (będąc schowanym „pod parapetem”) okaże się niemożliwe, bądź bardzo utrudnione, ponieważ zostanie zmienione ustawienie kamery. Wspomnianych niedociągnięć nie da się, niestety, zaliczyć do marginalnych, towarzyszą nam przez całą rozgrywkę, skutecznie obniżając poziom zadowolenia. Śmieszyło mnie również, gdy w pewnej misji podczas wizyty w Wenecji zobaczyłem człowieka, który chodzi sobie w powietrzu.. Takie błędy nie powinny się zdarzać i autorzy powinni skasować ten błąd, a nie z braku chęci – po prostu olać. Pomimo tych wad wciąż oceniam pomysł wprowadzenia „chowania się” za trafny (choć, podkreślam, nie do końca udany). Podczas eksploracji zarówno bardziej otwartych przestrzeni, jak i wnętrz budynków korzystanie ze ścian, beczek, skrzyń etc., podnosi grywalność i urozmaica zabawę. Biegnąc z wciśniętym przyciskiem odpowiadającym za ukrycie, dynamicznie przyklejamy się do ścian czy przykucamy za beczkami. Będąc za osłoną, możemy ją również okrążać bez konieczności „odklejania się”. Brakuje trochę możliwości szybkiego przeskakiwania pomiędzy osłonami (a la Gears of War), jednakże i bez tego można sobie poradzić, a strzelanie do przeciwników, będąc ukrytym, to czysta przyjemność. Mini gry również pozytywnie oddziałują na gameplay, a to z prostej przyczyny. Pozwalają zabić nudę. Nie dopuszczają do monotonni. Dodają zręcznościowego charakteru. Po prostu sprawiają, że dalej chce się grać. Do naszej dyspozycji oddano rozszyfrowywanie zamków, balansowanie na krawędziach i najciekawsze... quick time events w wydaniu, jakiego jeszcze nie było. Zabawa w otwieranie zamków jest bardzo prosta: na ekranie pojawiają się strzałki, a naszym zadaniem jest wciskanie odpowiednio szybko tych, które zostały podświetlone. Z czasem zadanie ulega większemu skomplikowaniu, poprzez podświetlanie na czerwono złych kierunków, tak więc spostrzegawczość i refleks okazują się tu kluczem do sukcesu. Kolejna z atrakcji, balansowanie na krawędziach, ogranicza się wyłącznie do utrzymania poziomu ciężkości (kropki) poza niebezpieczną granicą (pojawiającym się paskiem), poprzez wciskanie lewego i prawego kierunku. Quick time events natomiast należą do innej, wyższej kategorii.Przyzwyczajeni jesteśmy do wciskania wskazanych guzików w odpowiednim czasie tak, by scenka nie zakończyła się porażką. Quantum of Solace bazuje na tym samym pomyśle, jednak z wykorzystaniem myszki i jej unikalnych funkcji (tzn. nawigacyjnych). Podczas starcia na ekranie pojawiają się koło i celownik (w zależności od ataku, cel znajduje się w innym położeniu), naszym zadaniem jest przesunięcie celownika w obręb koła i zatwierdzenie LPM. Niby nic takiego, ale w porównaniu do zwyczajnego reagowania na pojawiające się guziki, poziom interakcji wydaje się większy. Celowniki pojawiają się w miejscach, z których nasz przeciwnik wyprowadza atak. Szybka reakcja pozwala na przeprowadzenie kontry, a nam graczom daje poczucie większej kontroli nad bohaterem.Wspomniane scenki występują w dwóch przypadkach: podczas zwykłego eliminowania przeciwników (po zakradnięciu się lub szybkiemu podbiegnięciu) oraz w trakcie walki z bossami. W pierwszym z nich wymagana jest jedna prawidłowa reakcja. Podczas walk z bardziej opornymi oponentami, w specjalnie przygotowanych momentach rozgrywki, gracz zmuszony jest przejść przez całą serię akcji. Efekt końcowy jest zaskakujący. Czujemy się tak, jakbyśmy mieli całkowitą kontrolę nad przebiegiem zadania. Nie wiem jak będzie u Was, ale mi pomysł z reakcją gracza i szybkim ruchem myszki bardzo się spodobał i wprowadził pewną innowacyjność do gry. W przypadku bardziej realistycznych shooterów, a do takich – bądź co bądź Bond pretenduje, najbardziej liczy się różnorodność przeciwników. A teraz może o ich „inteligencji”. Niestety zachowanie napotykanych wrogów pozostawia wiele do życzenia. Ich taktyka oparta jest na widocznym i słabo skomplikowanym skrypcie: chowają się za wszelkimi przeszkodami bądź też, nie zważając na nic, biegną w naszym kierunku. O ile ten drugi przejaw taktycznego podejścia do starć zawsze uchodzi za mało wyrafinowany, o tyle pierwszy mógłby być odebrany jako w pełni pozytywny. Niestety, rzeczywistość okazuje się brutalna, a przeciwnicy zwyczajnie głupi. Podczas chowania się pamiętają wyłącznie o czterech literach, zapominając o głowie. Wręcz w 90% headshot rozwiązuje problem i to bez czekania, aż oponent się wychyli.Grafika, jako ważny element gier z gatunku FPS, „może” uchodzić za najmocniejszy punkt gry. Jej twórcy na długo przed premierą prowadzili ostry PR w celu przyciągnięcia do siebie potencjalnych nabywców. Jednym z głównych argumentów miała być oprawa graficzna, która powstała na silniku Call of Duty 4: Modern Warfare. Cały czar marketingowej ściemy trwa jednak do momentu, w którym odpali się pierwszy przerywnik. Gra wygląda, jakby powstała przed paroma laty, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę otwarte przestrzenie. Wewnątrz budynków sytuacja ulega nieznacznej poprawie. Tekstury są słabe, dodatkowe efekty (jak rozmycie podczas celowania) przeszkadzają, ubogi zbiór elementów otoczenia bije po oczach i na dodatek pojawiają się bugi. Jednym słowem... jest brzydko. Na koniec warto wspomnieć o strukturze poziomów oraz o ich budowie. Gra podzielona została na szereg epizodów, w większości dziejących się w różnych miejscach naszego globu. Zaglądamy dokładnie tam, gdzie Bond w trakcie swoich filmowych przygód. Ich zróżnicowanie jest dość znaczące i skacząc szybko pomiędzy lokacjami, nie powinniśmy się nudzić. Czasami zabawimy się w snajpera, innym razem w tajniaka unikającego wzroku Wielkiego Brata, a czasem w poczciwego Rambo. Jest tylko jeden problem, całą grę ukończyć można już w jeden wieczór, ale do tego już chyba przywykliśmy.Kończąc tą, myślę ciekawą recenzje najnowszej gry Agenta 007 stwierdzam, iż Quantum of Solace to gra z pomysłem, lecz niestety niewykorzystanym w 100%. Gdyby popracować nad tytułem choćby kilka dni i zlikwidować błędy lub podszlifować grafikę, gra zyskałaby większą notę wśród nas, graczy i u mnie – autora recenzji. Efektem tego powstał produkt oryginalny, ale brzydki i pełen niedociągnięć. Mamy świetny mechanizm eliminowania przeciwników, ale niski poziom AI. Dobrą strukturę poziomów, ale krótka rozgrywkę. Takich kontrastów nowy Bond jest pełen, dlatego polecam go wyłącznie fanom i zagorzałym miłośnikom strzelanin.

Komentarze | czytaj więcej

Mount & Blade

Dodał: dziku292 | 13-11-2008 17:57

Niedawno w moje ręce trafiła gra Mount & Blade. Jest to po części hybryda, ponieważ łączy kilka gatunków gier. Zaczynając od najbardziej rzucającego się w oczy gatunku RPG, trochę mniej akcji i na strategii kończąc. Osobiście jestem zwolennikiem łączenia różnych gatunków, lecz czasami trafiają się one bardzo nieudane i nietrafione. Czy takowym będzie recenzowany tytuł ? Zapraszam do lektury.PoczątkiW każdej z gier RPG na początku należy stworzyć swoją postać, z którą będzie nam dane przemierzać świat gry. I tutaj jest nie inaczej, lecz jest pewien całkiem fajny smaczek. Otóż mamy możliwość zdecydowaniu o pochodzeniu bohatera ale to nie wszystko. Wybieramy także cel naszej wędrówki. I tak nasz heros może pochodzić z bardzo biednej rodziny, a za cel podróży może wybrać sobie chęć zemsty. Fajny patent, lecz niestety nie ma to najmniejszego wpływu na grę, a szkoda. Po stworzeniu postaci wyruszamy w naszą podróż. Zaczynamy na granicy kilku królestw Calradii. I od razu rzuca nam się w gałki oczne swoboda gry. Nie mamy narzuconych zadań czy miejsc które mamy odwiedzić. Idziemy gdzie chcemy, odwiedzamy zamki, wsie aby znaleźć zadania do wypełnienia itd. Jednak najłatwiej będzie wybrać sobie jedno królestwo i stopniowo zdobywać zaufanie lordów a potem samego władcy. W późniejszych etapach możemy złożyć przysięgę wierności i otrzymać lenno (kawałek ziemi pod zarząd).Po ogarnięciuDostrzeżemy, iż świat gry jest zróżnicowany. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o wygląd odwiedzanych zakątków państwa, lecz też o postacie niezależne. Ale i tak trafił się bubel i to nie mały. Otóż jakość generowanych wypowiedzi oraz ich losowość jest porażająca. Nie raz spotkałem się z wypowiedzią, która wypowiadana była już dziesięć razy przez innych lordów. Kwestie wyglądają także sztucznie i nieskładnie, a polska polonizacja, która wypada blado wcale nie poprawia sytuacji.WalkaŻeby nie było, że znęcam się nad grą, powiedzmy słów kilka na temat dosyć przyjemnej części gry. O ile zwiedzanie świata gry odbywało się na mapie całej krainy o tyle część bitewna przenosi nas na mniejszy obręb, gdzie możemy w końcu ruszyć do walki. U naszego boku stają wtedy zwerbowani żołdacy (i kolejne rozczarowanie). Możemy mieć ponad stu wojaków ale i tak w bitwie walczyć będzie tylko kilkunastu, reszta to tzw. Posiłki, które zastępują towarzyszy, którzy odeszli do lepszego świata. Walkę możemy toczyć na zwierzęciu parzystokopytnym (koniu), jeżeli takowego posiadamy. I tu pozytyw (w końcu) adwersarza trafić jest nie łatwo, lecz gdy ta sztuka nam się uda, daje to ogromną satysfakcję. Trochę słabo wykonane zostało strzelanie z łuków i kusz, lecz da się to przeboleć. Ja osobiście polecam spore zasoby broni białej (miecze, szable, topory, włócznie, halabardy itp.) Mamy możliwość także udać się na arenę i wziąć udział w turnieju. Tam losowo dostajemy broń. Najgorzej jest dostać łuk, ponieważ gdy dopadnie nas ktoś z mieczem nasza śmierć jest pewna.GrafikaGraficznie tytuł ten na kolana na pewno nie powala. Słaba jakość tekstur, czasami dziwna animacja razi w oczy. Modele postaci wyglądają poprawnie, po zadanych ciosach może nie uświadczymy ran ciętych, lecz zobaczymy ślady krwi na ubraniu oraz na orężu. Trzeba po prostu przyznać się bez bicia - taka grafika może odstraszyć niejednego gracza.A to błąd gdyż..Mount & Blade kryje ukryte piękno. Fakt, grafika wygląda mizernie, dialogi brzmią sztucznie, a polska wersja także niczym nie powala. Lecz mimo tych wszystkich błędów i niedopracowań, przez cały czas grania bawiłem się świetnie, może to zasługa bardzo fajnych walk, lub swobody gry. Na pewno polecam ją osobom, które potrafią przymknąć oko na grafikę i delektować się wewnętrznym pięknem płynącym z gier. Jedna rzecz mnie dziwi. Otóż 99,90zł za ten tytuł w moich odczuciach jest troszkę zbyt wysoką kwotą.

Komentarze | czytaj więcej

Chronicles of Mystery: Rytuał Skorpiona

Dodał: 0000000000 | 09-11-2008 19:21

Nie ma się co dziwić, że po bardzo udanej przygodówce Art of Murder ze stajni City Interactive, programiści znad Wisły postanowili kontynuować dobrą passę i wydać jej kontynuację, niejako „przy okazji” powstała także druga gra pod tytułem Chronicles of Mystery Rytuał Skorpiona, o której będzie tutaj mowa.TajemnicaGłówną bohaterką jest Sylvie Leroux, absolwentka jednej z paryskich uczelni. Jej wujek znany i ceniony w środowisku archeolog, znika w niewyjaśnionych okolicznościach zaraz po dokonaniu wielkiego znaleziska i jak drogi graczu łatwo możesz się domyślić, to właśnie Twoim zadaniem będzie dowiedzieć się kto stoi za porwaniem i jakie były jego przyczyny. Podczas naszych podróży odwiedzimy między innymi Turcję, Maltę oraz Watykan. RozwiązanieNaszym głównym celem będzie rozwiązywanie zagadek, co z czasem będzie nas przybliżać do odnalezienia wuja, oczywiście żeby nie było zbyt prosto problemy będą na nas czekały na każdym kroku. Tutaj właśnie ujawnia się pierwsza z wad gry, otóż niektóre łamigłówki przygotowane przez twórców sprawiają wrażenie wymyślonych na siłę, tylko po to żeby przedłużyć grę. Niestety nie mogę podać przykładu żeby nie zdradzać fabuły i nie podsuwać gotowych rozwiązań. Kolejną minusem, tym razem jeszcze poważniejszym jest liniowość, można zrozumieć, że jest to bolączka prawie wszystkich przygodówek (wpisana zresztą niejako w definicję tego rodzaju gier), ale tutaj nas to aż bije w oczy, nie można zrobić nic czego nie przewidzieli programiści, przykładem niech będzie możliwość odjazdu spod domu motocyklem, gdzie Sylvie mówi że jeszcze musi się rozejrzeć, po czym przechodzimy do innej lokacji tylko po to, żeby zobaczyć filmik, w którym jakiś cień budzi podejrzenia głównej bohaterki, po czym spokojnie już opuszczamy miasto. Odczucie to potęguje również fakt, że nigdy nie mamy do odwiedzenia „na raz” więcej niż kilku lokacji w których możemy coś zrobić. Jak to zrobić?Zagadki w grze są bardzo ale to bardzo łatwe. Niewątpliwie jest to ukłon dla mniej doświadczonych graczy, jednak starzy wyjadacze nie mają tutaj czego szukać, mi ani razu nie zdarzyło utknąć w jakimś miejscu nie wiedząc co dalej zrobić, nie mamy tutaj także do czynienia z klikaniem „wszystkiego na wszystkim” co zaliczam grze na plus, bo zagadki są naprawdę logiczne. Standardowo także możemy łączyć ze sobą przedmioty oraz oglądać je na ekranie ekwipunku, w menu gry dostępne są także zapisy dialogów i notatki jednak nie zauważyłem potrzeby z nich korzystania.Duży problem, szybkie rozwiązanieNadchodzi taki czas kiedy twórcom kończą się pomysły, w przypadku tej gry nadszedł zbyt szybko i zbyt gwałtownie. Otóż kiedy fabuła zaczyna się na dobre rozkręcać... oglądamy napisy końcowe. Na ukończenie przygody nawet mało wprawny gracz będzie potrzebował około 5-6 godzin, piszącemu te słowa udało się to w czasie o wiele krótszym.Jest ładnieGrafika jest chyba najlepszą stroną tej produkcji, bardzo ładne zróżnicowane tła, dopracowane modele postaci, dopełnia doskonały podkład muzyczny idealnie podkreślający nastrój i klimat gry.Gra jak to zwykle bywa jest spolszczona kinowo i za to twórcom należy się minus, po polskiej grze możemy oczekiwać także dialogów nagranych w naszym, ojczystym języku. Szczerze powiedziawszy miałem duży dylemat jak ocenić grę, z jednej strony jest bardzo ładna i wciągająca, z drugiej niesamowicie wręcz krótka i liniowa. O takiej, a nie innej nocie zaważyła cena, którą producent ustalił na poziomie 50 zł – jest to zdecydowanie za dużo jak na te ledwie kilka godzin grania. Premiera tego tytułu już 14 listopada.

Komentarze | czytaj więcej

Crysis Warhead

Dodał: GIEROmaniak.pl | 02-11-2008 19:26

Kryzys artystyczny dopadł mnie w momencie, gdy zakończyłem swe zmagania z najnowszą produkcją Cryteka. Nie wiem, od czego zacząć - czy przytoczyć podobieństwa do podstawki (o ile w ogóle możemy mówić o podstawce – Crysis Warhead jest produkcją samodzielną), czy opisywać zmiany w porównaniu do pierwowzoru.Spróbujmy porównać obie produkcje. Postaramy się zrobić to artystycznie :D Jeśli Crysis był bombonierką z czekoladkami, z cudownym nadzieniem w pięknym opakowaniu, ale z kiepską ulotką (legenda: ładne opakowanie – świetna oprawa audio/video; ulotka – fabuła itp.; nadzienie – rozwiązania techniczne i grywalność), to Warhead jest bombonierką 2 razy mniejszą, z innym nadzieniem, jeszcze lepszym opakowaniem, ale tak samo przygotowaną ulotką :) Niestety 2 razy mniejszą, ponieważ Crysisa przeszedłem w 8 godzin, natomiast Warhead zajął mi zaledwie 4. To zbyt mało jak na samodzielną grę, a szczerze mówiąc – również zbyt mało jak na dodatek. Po ukończeniu Crysisa odczuwałem niedosyt. Po Warheadzie uczucie to jeszcze się pogłębiło. Ogromny minus produkcji stanowi jej cena – 79zł za 4 godziny gry, do tego bez możliwości spróbowania swoich sił w trybie multiplayer.Powstaje pytanie: po co w ogóle stworzono Warhead? Odpowiedź pozna człowiek, gdy ustawi maksymalne detale. Wtedy pozostaje jedynie zbierać szczękę z podłogi. Nie wiem jak to możliwe, ale grafika jest jeszcze lepsza niż w Crysisie. Najwyższe detale, pięknie nazwane „entuzjasta”, wyciskają siódme poty z kompa i nie radzę wrzucać tego bez super karty graficznej, a najlepiej dwóch. Muszę jednak dodać, że na poziomie detali „gracz” (swoją drogą, kto tłumaczył te nazwy?) da się grać na mającej pół roku konfiguracji w miarę płynnie. Ktoś się postarał i to zoptymalizował :)Krótka gra pozwoliła twórcom przedstawić równie krótką i troszkę bezsensowną fabułę, w której z bliska poznajemy postać sierżanta Psycho Syksa. Czasem nasz bohater miewa coś w rodzaju wspomnień, trudno jednak powiedzieć, co to tak naprawdę jest. Nastaje ciemność i słychać jedynie rozmowy z jakiejś akcji służb specjalnych. Ma to niby dokładniej wprowadzić nas w relacje Psycho z kolegą, który na swój sposób towarzyszy mu podczas gry (najpierw się rozbił, my go uratowaliśmy, a teraz lata wkoło samolotem i stara się pomagać). A w rzeczywistości dowiadujemy się bardzo mało. Często pojawiają się teksty w stylu: „gdzie diabeł nie może, tam Psycho pośle.” Szczerze mówiąc, po Syksie spodziewałem się czegoś bardziej... szalonego. A on nawet się zdenerwować porządnie nie umie, zawsze spokojny i z zasadami, bez sensu.Grywalność – to czynnik, który powoduje, że grę przeszedłem już 3 razy i wciąż mam ochotę na więcej. Co do poziomu trudności – spotkałem się z opiniami, jakoby gra była zbyt trudna. Nie wiem jak inaczej wyrazić tę opinię, ale ja PO PROSTU nie rozumiem, jak Warhead może komukolwiek wydawać się trudny. Jest bardzo dynamiczny, niektóre momenty wymagają od gracza nieco więcej skupienia, ale z całą pewnością nie jest to zbyt trudne. Na marginesie przy znam, że nanoskafander wciąż wymiata i gra się dzięki niemu bardzo przyjemnie.Na koniec zaznaczę, że muzyka jest świetna, a dźwięki strzałów odwzorowano całkiem wiarygodnie. Samym zakończeniem twórcy nie dali się jednak nacieszyć (zagrajcie sami, a zobaczycie, co poczułem). Reasumując, jest to całkiem dobra, choć strasznie krótka pokazówka, która - jeśli nie patrzeć na cenę – stanowi godną polecenia pozycję. Patrząc jednak przez pryzmat ceny wolałbym poczekać na Crysis 2 :D

Komentarze | czytaj więcej

King’s Bounty: Legenda

Dodał: GIEROmaniak.pl | 31-10-2008 21:15

Nieliczne są przypadki, gdy takie tytuły jak „Heroes of Might and Magic” stają się kultową pozycją i potrafią trwać na dynamicznie zmieniających się listach najlepszych gier komputerowych przez prawie 17 lat! Ale chwila! Pierwsza część tej spektakularnej serii pojawiła się dopiero w 1995 roku, więc to było 13 lat temu! Racja, ale pierwszym tytułem, który wydany został w 1991 i traktowany jest jako prekursor sławnej serii gier strategiczno – turowych HoM&M, była ciesząca się wtedy wielką popularnością gra „King’s Bounty”. Dziś jeden z największych rosyjskich producentów gier komputerowych Katauri Interactive wraz z Firma 1C, znana przede wszystkim z takich tytułów jak tematycznie podobna gra „Fantasy Wars”, podjęła się kontynuacji popularnego tytułu ubiegłego stulecia i przeforsowania go na szczyty tej zdominowanej przez HoM&M niszy gier strategiczno-turowych. Czy „King’s Bounty: Legenda” ma dziś szansę na rywalizację w dziedzinie najlepszych gier strategiczno – turowych z nową odsłoną „Heroes of Might and Magic V”?Ten kto zgaduje, że pod tym tytułem zastanie kolejną odsłonę HoM&M, ma tylko po części rację. Na pierwszy rzut oka przeważająca większość elementów jest podobna, ale istniejące różnice wpływają jednoznacznie na wyraźne rozgraniczenie tych dwóch gier. W tym artykule pod lupę trafią najważniejsze różnice pomiędzy tymi dwoma tytułami, ale na dobry początek dla niewtajemniczonych rozpoczniemy krótkim przewodnikiem po klasycznych elementach fantasy w grze strategiczno – turowej „King’s Bounty: Legenda”.Szkiełko i okoAkcja gry toczy się w świecie fantasy - Endorii. W grze wcielamy się w jednego z bohaterskich rycerzy w służbie króla Dariona: wojownika, paladyna lub maga. Za jego pośrednictwem dowodzimy podległymi nam wojskami i poruszamy się po mapie przygodowej. Nasze cele w tej grze są zależne od wielu rzeczy takich jak m. in. od tego jaki rodzaj klasy postaci posiadamy, na jakim poziomie stoją umiejętności bohatera, czy tez otrzymamy je od różnych napotkanych postaci w grze. Na drodze do osiągnięcia naszych celów będzie stać wszelkiego rodzaju łotrostwo, wrogie armie, wyjątkowo paskudne kreatury, niebezpieczni banici, zdrajcy itd. . Jeśli dojdzie do spotkania bohater z wrogą armię, gra przechodzi do trybu taktycznego, gdzie plansza podzielona jest na heksy, a bitwy odbywają się w systemie turowym. Bohater nie bierze bezpośredniego udziału w starciu, lecz dowodzi armią bezpiecznie „ze wzgórza” i może atakować wroga za pomocą zaklęć magicznych. Poza tym obecność bohatera w armii oraz jego statystki liczbowe ataku, obrony, magii oraz nabyte umiejętności jak i posiadane magiczne artefakty wpływają znacznie na jakość walki jednostek pod jego dowództwem. Jeśli bitwa jest wygrana, otrzymujemy za nią trochę złota oraz punkty doświadczenia, które potem można zamienić na nowe umiejętności bohatera.Gra „King’s Bounty: Legenda” oraz seria ”Heroes of Might and Magic” na pierwszy rzut oka są do siebie podobne jak dwie krople wody. Obydwie gry zostały wydane w Rosji. Czemu zatem KB:L nie jest tylko kolejnym dublowanym tytułem serii HoM&M? Otóż istnieją te wcześniej wspomniane znaczące różnice, które definitywnie rozdzielają od siebie te dwie gry. Z co ważniejszych: w „King’s Bounty: Legenda” gracz przemierza mapę przygody w trybie rzeczywistym! Coś co może wydawać się świętokradztwem dla graczy obytych w systemie turowym HoM&M’a, funkcjonuje tutaj doskonale! Gracz nie musi odczekiwać tur by wykonać ograniczoną ilość ruchów swoim bohaterem, może poruszać się bez przeszkód po mapie, zwiedzając jej najbardziej tajemnicze zakątki. Zaletę tę odczuje się przede wszystkim podczas rozgrywki w trybie dla wielu graczy (niestety nie ma go w podstawowej wersji, ale należy cierpliwie poczekać na implementację tego modułu wraz z patchem, który pojawi się niedługo).Na pewno wszystkich budowlańców zmartwi fakt, że w grze tej brakuje opcji rozbudowy miast, a to z tego prostego względu, że gracz nie posiada żadnego miasta na własność. Oddziały do swojej armii można więc rekrutować jedynie u przyjaźnie nastawionych do nas mieszkańców Endorii lub w specjalnie do tego przeznaczonych budowlach. To brzmi trochę, jakby ograniczało gracza w rozbudowywaniu potęgi swojej armii, jednak czynnikiem prawdziwe ograniczającym jest poziom dowodzenia bohatera. Jeśli wartość ta jest niska, limit możliwych do zaciągnięcia jednostek jest także niski. Może się wszak zdarzyć, że napotkane oddziały zechcą się przyłączyć do armii. Wówczas jeśli ilość jednostek w armii przekracza dozwolony limit, to nie będziecie w stanie wydawać rozkazów tej jednostce podczas bitwy (będzie ona oznaczona symbolem przekreślonej korony) i będzie ona robiła co zechce (najczęściej będzie się przewalać przez mapę taktyczną nie atakując wroga).Bohater posiada 5 miejsc do wystawienia swoich oddziałów w pierwszej linii i kolejne 5 na odwody. Można je obsadzić przeróżnymi jednostkami, ale uwaga! Panuje tutaj ta sama zasada co w HoM&M! Lepiej aby armia bohatera składała się z jednostek wywodzących się z tej samej rasy, w przypadku wszelakiej zbieraniny może mieć to ujemny wpływ na morale w armii, czyli może dojść podczas bitwy do tzw. drętwoty oddziału, czyli opuszczenie przez niego tury. Co się tyczy ras… w „King’s Bounty: Legenda” mamy sześć ras fantasy obdarzonych kalejdoskopiczną różnorodnością: Ludzi, Elfów, Krasnoludów, Demony, Orki i Nieumarłych. Także bohaterowie przynależą do jednej z sześciu ras i zawsze do jednej z trzech klas postaci: wojownika, paladyna lub maga.O strategiach działańStrategia jaką należy obrać w grze, w głównej mierze zależy od klasy bohatera. Wojska pod przywództwem Wojownika świetnie dadzą sobie radę podczas ciężkich gwałtownych starć z wrogiem, natomiast jego podstawowe umiejętności magiczne nie wpłyną raczej na wynik bitwy. Mag to także potężna klasa postaci. Potrafi nagiąć moc do swej woli i za pomocą potęgi swojego umysłu dowolnie ją kształtować, zamieniając energie magiczną w groźne zaklęcia ofensywne i potężne aury magiczne. Słabością maga jest słaba efektywność dowodzonych przez niego oddziałów podczas walki wręcz. Paladyn to klasa pośrednia między wojownikiem i magiem (dla tych co lubią bawić się w strategiczne kombinacje). Klasy różnią się pomiędzy sobą w znacznym stopniu i trzeba dobierać do nich odpowiednią taktykę. Daje to również dowód dopracowanego przez producentów balansu w grze.Jak już wam wiadomo, bohater nie może stanąć z mieczem w dłoni na polu bitwy, może się jednak wpłynąć na wynik bitwy przy pomocy tego lub takiego zaklęcia. Obok księgi zaklęć możemy też skorzystać z bardzo miłej, morderczej szkatułki zwanej „Szkatułką Szału”. Co to jest? Za jej pomocą możemy przyzywać jednego z 4 demonów żywiołu, które wyładują swoją furię na wojskach wroga, dziesiątkując jego oddziały. Oczywiście wraz z postępami naszego bohatera w grze czary szału mogą zostać ulepszone. Kto jednak myśli, że źle wpłynie to na balans w grze (dodatkowy czar/atak w turze!!!), ten musi uwzględnić potęgę niektórych bossów na poszczególnych etapach gry takich jak olbrzymia kałamarnica czy monstrualnej wielkości żółw, których można w zasadzie pokonać tylko krytycznymi atakami Duchów Szału.Jeśli chodzi o resztę, nie powinna już nikogo zadziwić. Obok walk z hordami wroga, którego jest na mapie pod dostatkiem, ważne jest aby zebrać wszystko co da się tylko zebrać, czyli złoto, kryształy, runy, magiczne artefakty, doświadczenie, umiejętności, jednostki itd. Istotną zmianą jest wprowadzenie cyklu dnia i nocy co ma spory wpływ na grę. Na ten przykład, jeśli posiadamy oddział wampirów w armii, to w świetle dnia będą walczyć niczym pogrążone w zimowym letargu ćmy, za to w nocy ma się wrażenie, że wyrastają im dodatkowe kły!Jeszcze tylko Quest!Największą różnicę w stosunku do serii HoM&M widać w podejściu autorów King’s Bounty do koncepcji przygód. Podczas gdy w HoM&M oszczędnie wprowadzano przygody do gry (i składały się one wyłącznie z lakonicznych: Zabij! Znajdź! Zanieś/Przynieś!), to w „King’s Bounty: Legenda” czekają one na każdym kroku! Przygody istotne dla głównej linii fabularnej funkcjonują jakby z boku, jakby były mniej ważne od tych pobocznych zadań, których jest zatrzęsienie. Questy są doprawdy różne, ale czasem sposób w jaki je nam się zleca jest doprawdy żenujący. Większość dialogów nie jest dobrze napisana i sprawią, że na twarzy zagości na stałe ironiczny uśmieszek („Hej słyszałem o Tobie…! Może mi pomożesz…? Mam problem… Masz dla mnie jakieś zadanie? -Może znajdę dla ciebie jakieś zadanie…). Pomijając tę kwestię ciekawa fabuła King’s Bounty wpływa na urozmaicenia rozgrywki i wysoki poziom uzależnienia. Quest można nieraz rozwiązać na wiele alternatywnych sposobów np.: w jednym z pierwszych naszych zadań jest pozbycie się zagrażających wieśniakom mięsożernych roślin. Można je oczywiście wytłuc, lecz istnieje też w tym przypadku dyplomatyczne rozwiązanie. Kto zdecyduje się rozmawiać z roślinami (sic! J) dowie się, że potrzebują one jedynie jednej krowy, aby ta dawała im nawóz potrzebny im do wzrostu. Jeśli zdecydujecie się na te dyplomatyczne rozwiązanie – nagroda będzie znacznie wyższa niż za wytępienie chwastów!Obok takich właśnie przygód istnieje wiele pomniejszych, które mogą wydać się błahe, jak te, w których młynarz nie chce mielić więcej mąki, ponieważ zrabował przeklętą obrączkę z pewnego grobowca, która przemieniła go w zombie. Jedynym sposobem na odczarowanie młynarza jest przełamanie klątwy pierścienia. W tym celu należało odnaleźć dziewczyny, której odsprzedał pierścień i wyłudzenie go od niej, by młynarz mógł na powrót stać się człowiekiem i wykonywać swoją pracę. Ehem, a propos obrączek i kobiet, zła wiadomość dla preferujących stan kawalerski(panieński?)… W King’s Bounty: Legenda bohater może, a nawet powinien się ożenić! Kandydatki na żonę można spotkać tu i ówdzie, kupić lub zdobyć gdzieś na wojnie. Za żonę można pojąć nawet kobietę-zombie! (która nie rodzi wprawdzie dzieci, ale za to niweluje ujemny modyfikator morale martwiaków w armii).Chwila zadumy…Pod względem grafiki „King’s Bounty: Legenda” stoi na równi z najnowszą częścią Heroes. Cały trójwymiarowy świat został dopracowany w najmniejszych szczegółach, a jego baśniowość podkreślają celowo zastosowane dysproporcje form graficznych oraz ciekawy dobór bajkowych kolorów. Możemy dowolnie obracać kamerą, przybliżać i oddalać widok mapy w celu lepszego rozpoznania w terenie lub nasycenia się z bliska wspaniała grafiką i animacją. Czasem trzeba się po prostu przyzwyczaić do wyglądu niektórych obiektów na mapie przygody oraz do wizerunku niektórych jednostek. Żadnych rewelacji nie słychać w oprawie dźwiękowej, ale spełnia ona swoje zadanie i w pełni odpowiada legendarnemu klimatowi fantasy. Szkoda wielka, że w tak ekskluzywnej pozycji nie ma nagranych dialogów dźwiękowych do questów. Dobrze, że chociaż są one w formie tekstowej, ale i tu przydałaby się większa czcionka od obecnej denerwującej 10 L.„King’s Bounty: Legenda” prezentuje się dla mnie jako kontynuator sławnej serii HoM&M, którą jej antenat niegdyś zapoczątkował. King’s Bounty: Legenda zapewne stanie się niedługo obligatoryjną pozycją na półce każdego lubującego się w tego typu grach stratega. Gra pochłonie z pewnością wiele czasu i sprawi mnóstwo radości i to nie tylko „pomimo”, lecz właśnie „z powodu” wielu elementów odróżniających ją od tradycyjnego Heroes’a. Możliwość przemierzania mapy w trybie rzeczywistym, zadziwiająca moc Szkatułki Szału i mnóstwo obszernych, ciekawie prowadzonych przygód. Jest kwestią czasu, czy decyzja o rezygnacja z posiadania i rozbudowy miast przez bohatera, była słuszna i czy będzie to korzyść/niekorzyść na przyjemność płynącą z gry. Ja jednak odczułem na sobie wszystkie objawy wielogodzinnego posiedzenia przed komputerem: ból w karku, pieczenie w oczach, sztywność nadgarstka, niemożność koncentracji na zajęciach po nieprzespanej nocy. A wszystko to, byście mogli jak najszybciej dowiedzieć się o tej świetnej pozycji, która niedawno ukazała się na półkach sklepowych! Legenda powraca i to w godnym podziwu stylu!

Komentarze | czytaj więcej

FIFA 09

Dodał: GIEROmaniak.pl | 31-10-2008 20:02

Czas na Fifa 09. W tym roku w ten właśnie sposób Elektronicy zachęcają do zakupienia najnowszej odsłony gry z serii Fifa. Testowana przeze mnie wersja stworzona z myślą o platformie PlayStation 3 i na wstępie powiem, ze tegoroczna Fifa stanowi nie lada kąsek dla każdego fana elektronicznej piłki, ale do rzeczy...Nowy produkt EA Sports bazuje na silniku swoje poprzedniczki – Fify 08. Widać tutaj jednak znaczącą poprawione. Twarze zawodników zostały bardziej dopracowane, stroje uaktualnione, pojawiło się też kilka nowych stadionów. Do naszej dyspozycji oddano także 30 lig z całego świata co stanowi nie lada osiągniecie! Jednak to co po uruchomieniu gry najbardziej mnie zafascynowało to motion capture. Ruchy zawodników oddane są z aptekarską niemal precyzja, sposób poruszania się zawodników, oddawanie przez nich strzałów to moim zdaniem majstersztyk. Mnóstwo frajdy także sprawia zabawa w tzw. ekranie przejściowym, gdzie zamiast bezproduktywnie oglądać pasek ładowania możemy pokierować wybranym przez nas zawodnikiem (jak dla mnie strzał w dziesiątkę) i potrenować strzały, podania i to co tygrysy lubią najbardziej - zwody. A w Fifie 09 jest ich całe mnóstwo, począwszy od tych najbardziej podstawowych jak popularna "przekładanka" po najbardziej efektowne i wykonywane przez największe gwiazdy światowego futbolu - Cristiano Ronaldo, Ronaldinho czy Kaka. Czapki z głów panowie!Z samą rozgrywką to też jest naprawdę dobrze. Mecze są niezwykle dynamiczne, ale żeby strzelić gola trzeba się nie lada napracować. Już nie wystarczy odpowiednio naładować pasku strzału żeby futbolówka trafiła w bramkę. Trzeba wziąć pod uwagę ustawienie zawodnika względem bramki, nogę z której oddaje strzał i jego kierunek, wszystkie te czynniki sprawiają, że oddanie strzału jest o wiele bardziej realistyczne a radość ze strzelenia gola jeszcze większa. Niesamowicie wyglądają pojedynki o piłkę, duże znaczenie ma w nich postura zawodnika, jego ustawienie i indywidualne umiejętności, a wprowadzony system kolizji dodaje smaczku takiej rywalizacji (widok walczącego Teveza z dwukrotnie większym Terrym po prostu powala) - majstersztyk.Jeżeli chodzi o tryby rozgrywki to także jest bardzo poprawnie. Oprócz znanego już wszystkim trybu menadżerskiego, turnieju i meczy towarzyskich mamy także wydłużony w stosunku do poprzedniej wersji aż do 4 sezonów tryb "Zostań Gwiazdą", w którym to wcielamy się w postać stworzonego bądź istniejącego już zawodnika i pniemy się po szczeblach kariery dzięki zdobywanym w trakcie rozgrywania meczy punktów umożliwiających rozwijanie jego umiejętności. Bardzo przyjemnym dodatkiem jest nowa opcja nazwana "Adidas Live Sezony". Jest to nic innego jak uaktualnianie wybranej przez nas ligi (opcjonalnie kilku lig) o najnowsze statystyki graczy i transfery (niestety tylko do maja 2009 roku). Bardzo dobry moim zdaniem ruch ze strony EA. Jeżeli chodzi o tryb multiplayer to jest więcej niż poprawnie, a możliwość grania w sieci 10 na 10 to świetna zabawa, jedyny problem stanowi znalezienie graczy chętnych na odgrywanie roli obrońców. Elektronicy umożliwili nam nawet tworzenie wirtualnych zespołów i lig co jest naprawdę świetnym pomysłem, chociaż na dzień dzisiejszy nie wiadomo czy do końca sprawdzonym.Niestety do tej łyżki miodu trzeba dodać także łyżkę dziegciu. Jeżeli chodzi o rozgrywkę to nowej Fifie zarzucić moim zdaniem można zbyt dużą różnicę pomiędzy poziomami gry. Osoba która na poziomie zawodowiec w ciągu 10 minut potrafi strzelić 6 bramek komputerowi, na poziomie wyższym może mieć problem z ustrzeleniem choćby jednego gola, dziwne... Jeżeli chodzi i opcje znanego fanom piłki "przywileju korzyści" to także komputerowy sędzia nie zawsze ja poprawnie interpretuje co momentami bywa irytujące. Pewien zawód przynoszą takżenowe opcje taktyczne, które tak naprawdę niewiele wnoszą do rozgrywki i moim zdaniem są lekko przereklamowane.Podsumowując, nowa Fifę śmiało mogę polecić każdemu kto pasjonuje sięelektroniczna piłką kopana. Oprócz oprawy graficznej i wspanialej grywalności dostajemy produkt niezwykle profesjonalny pod względem ilości licencji (klubów, reprezentacji a nawet piłek) oraz opcji gry online. Wszystko to sprawia, że gra z kanadyjskiej stajni EA Sports jest produktem zewszech miar zasługującym na uznanie i w tegorocznej batalii wygrywazdecydowanie z Pro Evolution Soccer 2009.

Komentarze | czytaj więcej

Dead Space

Dodał: Jacek "Garrett" Dzido | 29-10-2008 23:02

Dead Space to dość nietypowa gra typu survival-horror, wydana przez Electronic Arts. Już po pierwszych zapowiedziach na forach tematycznych rozgorzały zażarte dyskusje: „Czy studio znane głównie z gier sportowych podoła zrealizowaniu swych obietnic, czy też na rynek trafi kolejny gniot?” Po kilku godzinach spędzonych na testowaniu oraz na obserwacji reakcji osób, które z tytułami tego rodzaju nie miały przedtem styczności, muszę stwierdzić, iż jest to produkcja z „najwyższej półki”. Ale po kolei…FabułaAkcja w odróżnieniu od większości gier z tego gatunku (np. Resident Evil, Silent Hill, Cold Fear) ma miejsce w bardzo odległej przyszłości. Głównym bohaterem jest Isaac Clarke – wykwalifikowany inżynier, wysłany razem z oddziałem na olbrzymi statek wydobywczy USG Ishimura. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że z blisko tysięcznej załogi prawie nikt nie pozostał przy życiu. Naszym oczom ukazuje się mrożący krew w żyłach widok zmasakrowanego oddziału, sprawiający nieodparte wrażenie, że nasza misja nie będzie opierać się tylko na rutynowych naprawach. Przeszukując zapiski i dzienniki pokładowe dowiadujemy się, że (jak to zwykle w takich grach bywa) problemy zaczęły się dokładnie w chwili znalezienia tajemniczego artefaktu. Naszym głównym zadaniem jest oczywiście ujście z życiem z opanowanego przez wrogie stwory statku.Grywalność i klimatTwórcom udało się zbudować mroczny klimat w takim stopniu, że zdecydowanie odradzam osobom o słabych nerwach granie w Dead Space w nocy przy zgaszonym świetle. W samo południe można czasem podskoczyć z wrażenia, nawet gdy nieoczekiwanie pojawiają się na ekranie cele misji, a co dopiero gdy zza naszych pleców wyskoczy olbrzymia kreatura (tego akurat dowiedziono na innych członkach redakcji i ich rozlegających się w nocy krzykach budzących sąsiadów ;)). Mamy tutaj do czynienia z czymś, czego już dawno nie udało się osiągnąć producentom tego typu gier. Szczerze powiedziawszy, nie mogę sobie przypomnieć żadnego tytułu, który fundowałby nam taką dawkę adrenaliny i wszechobecnego strachu - oczywiście żeby nie było za łatwo, potwory nie wyskakują, gdy tylko otworzymy drzwi, ale potrafią mignąć nam przed oczami uciekając do wentylacji i gdy poczujemy się w miarę bezpieczni, rzucają nam się na plecy z sufitu, niestety czasami nie zdążymy podnieść się z podłogi i nasz bohater kończy marnie swój żywot ;) (na szczęście cofamy się do ostatniego pomieszczenia, nie musimy wczytywać gry od nowa - kolejny plus dla producentów). Niewątpliwie klimat jest największą zaletą omawianej produkcji, aczkolwiek nie jedyną. W grze poza wnętrzem statku i kolonii na planecie będziemy zmuszeni poruszać się także w próżni (zapas tlenu zależny od stopnia ulepszenia kombinezonu) oraz w miejscach pozbawionych grawitacji (także w niektórych salach na statku). Aby jednak nie było za trudno, wyposażono nas w parę magnetycznych butów, pozwalających na chodzenie po metalowych powierzchniach bez potrzeby dryfowania w przestrzeni. Będziemy również m. in. ręcznie obsługiwać działo do obrony statku przed asteroidami.UzbrojenieDo naszej dyspozycji oddano siedem bardzo zróżnicowanych broni. Poza klasycznym miotaczem płomieni, czy karabinem pulsacyjnym możemy posługiwać się np. piłą plazmową oraz rozpruwaczem (zdalnie sterowana piła tarczowa ;)). Bronie - te przeznaczone pierwotnie do celów inżynieryjnych na statku - okazują się bardzo efektywne w eliminacji wszelkiego ustrojstwa, jakie stanie nam na drodze. Dodatkowo możemy posługiwać się modułem telekinezy do ciskania we wrogów przedmiotami (także do rozwiązywania nieskomplikowanych łamigłówek) oraz modułu stazy do spowalniania wybranego celu (a także zbyt szybko zamykających się drzwi i wszelkich innych przedmiotów, które mogą nas skrócić o głowę). Oczywiście w przypadku braku amunicji pozostaje nam walka wręcz oraz „ciężki krok”, służący głównie do miażdżenia przewróconego wroga. Prawie każdą z broni trzeba najpierw kupić w „Magazynie” za zebrane kredyty (służy on [magazyn] także za „bagaż” do przechowywania niemieszczących się w ekwipunku przedmiotów). Każdy element uzbrojenia (w tym kombinezon i moduły) można dowolnie ulepszać w warsztacie za pomocą węzłów mocy (do zebrania i kupienia), co stanowi spory plus dla gry.Grafika i dźwiękW grze tego typu klimat budowany jest głównie przez oprawę audiowizualną, a ta stoi na bardzo wysokim poziomie. Mimo nieco rozmytych tekstur grafika prezentuje się wspaniale. Dynamiczne cienie, świetnie animowane potwory i nastrojowe wnętrze olbrzymiego statku kosmicznego, wszystko to dobrze zsynchronizowane ze ścieżką dźwiękową tworzy całość, obok której nie powinien przejść obojętnie żaden fan gier i horrorów. Do tego użyto całkiem przyzwoitego silnika fizycznego, który pozwala niemal na dowolne rozczłonkowanie wroga. Nie ustrzeżono się jednak błędów, często zdarzy nam się zobaczyć obiekty (głównie fragmenty potworów) podskakujące lub poruszające się bez większego sensu np. po utkwieniu w ścianie.Podsumowanie„Dead Space” to z całą pewnością gra warta polecenia każdemu miłośnikowi mocnych wrażeń, który ukończył 18 lat (ograniczenie wiekowe, sic!). Mimo drobnych błędów (np. potwór, który nie chce przejść przez otwarte drzwi) grało mi się bardzo przyjemnie. Ukończenie gry na łatwym poziomie powinno zając około 8-9 godzin bez niepotrzebnego pośpiechu. Jest to obecnie optymalny czas dla większości produkcji wydawanych na konsole. Jednak po przejściu zostaje odblokowany dodatkowy poziom trudności oraz nowe elementy ekwipunku, co zachęca, by znów odwiedzić mroczne korytarze statku USG Ishimura…

Komentarze | czytaj więcej

Cooking Academy

Dodał: GIEROmaniak.pl | 27-10-2008 08:42

Czy jesteś gotów zagłębić się w kulinarną dżunglę przepisów, poznać odwieczne proporcje soli i pieprzu, zanurzyć ręce w apetycznym farszu? Zechcesz poczuć konfundującą woń tartego chrzanu i omijać z dala niebezpieczne źródła, tryskające kroplami rozgrzanego oleju? Czy pragniesz poczuć, jak ostrze noża w twojej dłoni zamienia się w maczetę tnącą z niesłychaną precyzją główki czosnku, cebulę lub marchew, na plastry, kostkę lub paski? Zanim zdobędziesz się na odwagę, by spróbować prawdziwego kulinarnego survivalu, warto sięgnąć po wirtualny elementarz „Cooking Academy” firmy Furgazo. Pod okiem najlepszych szefów kuchni zdobędziesz podstawową wiedzę kulinarną, której próżno szukać w nudnych książkach kucharskich.„Cooking Academy” to prestiżowa uczelnia otwarta dla wszystkich, którzy chcą spróbować swoich sił w kuchennych zmaganiach. „Życie jest jak kuchnia – żeby coś zrobić, często trzeba pobrudzić sobie ręce” mawia stare polskie przysłowie, lecz postęp technologiczny oraz wirtualna rzeczywistość twierdzą inaczej. Wystarczy tylko wygodnie zasiąść przed komputerem, ująć w dłoń myszkę i postępować zgodnie ze wskazówkami swoich wirtualnych nauczycieli. Po uroczystym przyjęciu do grona nowicjuszy rozpoczynamy nasz kurs od przyrządzania przystawek i zakąsek. Otrzymujemy również swój indeks kucharski, w którym, jak to zwykle bywa na uczelni, wpisywane są oceny za każdą z przyrządzonych potraw. Pamiętajmy, że „od chleba aż do nieba, wszystko pracą zdobyć trzeba”, a potrawy, nawet wirtualne, same się nie zrobią! Zawsze na początku, po kliknięciu jakiejś pozycji w indeksie potraw, pojawia nam się okno z kołonotesem, w którym zapisane są ciekawostki związane z daną potrawą. Niektóre nowinki kulinarne są naprawdę zaskakujące, jak chociażby ta, że japońskie sushi było wcześniej metodą konserwowania ryby w fermentującym ryżu. Potem na kartkach wyświetlane są kolejne etapy przyrządzania przystawek wraz ze szczegółowym opisem czynności kulinarnych. A są one różne i przedstawione w formie 38 różnych mini gier takich jak: ugniatanie ciasta zgodnie z kierunkiem pokazywanym przez strzałkę, tarcie warzyw, nabiału, krojenie warzyw, owoców, mięs, mieszanie składników w misce, smażenie, gotowanie, pieczenie, zawijanie, zlepianie, nadziewanie, rozlewanie do misek, przyprawianie, nawet dekorowanie przyrządzonych dań i wiele innych! Na wykonanie danej czynności mamy określony czas (im szybciej, tym lepiej, ponieważ wtedy do końcowej oceny przyznawane są dodatkowe punkty). Wszystkie przepisy możemy ćwiczyć dowolną ilość razy, aż osiągniemy w nich najwyższe oceny oraz zadowalającą egzaminatorów perfekcję. Właśnie! Egzaminy! Aby móc przystąpić do przygotowywania śniadań, należy zdać egzamin z przyrządzania przystawek i zakąsek. Wymagania nauczycieli i poziom trudności „tworzenia” posiłków zwiększają się wraz z przechodzeniem do kolejnych pozycji w kulinarnym indeksie. Aby go zdać, trzeba otrzymać przynajmniej ocenę C z czterech wybranych przez egzaminatora etapów przyrządzania niektórych z potraw. Pamiętajcie, że liczy się tu czas! Za wysokie osiągnięcia możecie otrzymać aż 8 nagród, w tym m. in. złotą lub srebrną tarkę oraz puchar szkoły Cooking Academy wraz z dyplomem!W tej grze prosta grafika absolutnie nie jest żadną przeszkodą do tego, by w pełni cieszyć się rozgrywką. Sielankowo-rozkoszny obraz oraz skoczna, wesoła melodia grana na banjo wspaniale pomagają wbić się w rytm bezstresowej nauki gotowania. Nad swoim wirtualnym hobby możemy spędzić kilka godzin, a prawdziwe uparciuchy i miłośnicy najwyższych ocen - nawet i kilkanaście. Nie ma zastrzeżeń co do stylu języka kulinarnego zastosowanego w grze (bo to w końcu gra wydana w polskiej wersji kinowej).Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Założę się, że niejednemu z was zaburczy w brzuchu podczas grania w Cooking Academy i polecicie szybko do kuchni sprawdzić wypróbowane w grze techniki. Jednakże wstrzymajcie się z tym. Wśród zamiarów autorów był zapewne i taki, by obudzić w graczach chęć do gotowania, lecz przez brak informacji na temat ilości składników, kolejności i proporcji uniemożliwili im aktywne wykorzystywanie tych przepysznie wyglądających na ekranie przepisów. Do tego kolejność dodawania składników w mini grze „dodawanie składników do miski” jest za każdym odpaleniem inna (co raczej ma nie najlepszy wpływ na smak danej potrawy). Bez mąki chleba nie upieczesz, a kolorowymi obrazkami z gry się nie najesz, jednak i tak możesz wiele wynieść z tej interesującej produkcji. Zadziwisz przyjaciół znajomością tajemniczych francuskich nazw potraw i deserów, ciekawostkami kulinarnymi, czy chociażby umiejętnością wykonywania prawidłowych ruchów podczas mieszania składników za pomocą trzepaczki. Cooking Academy to ciekawy alternatywny poradnik kucharski nie tylko dla dzieci, a do tego za wyjątkowo niską cenę! Tak więc powodzenia w kulinarnych bojach i Bon Appetit!!!

Komentarze | czytaj więcej

Football Manager 2008

Dodał: 0000000000 | 26-10-2008 13:31

Seria Football Manager z całą pewnością należy do ścisłej czołówki gier, w których przyjdzie nam zarządzać drużyną piłkarską oraz robić wszystko to, co dobry menadżer robić powinien. W tym tekście bliżej przyjrzymy się odsłonie 2008 lub jak kto woli wersji 8.0 powyższego tytułu.StartujemyPo bardzo krótkiej instalacji (gra mieści się zaledwie na jednej płycie CD), standardowo, jak na grę tego typu, zaczynamy od stworzenia swojego wirtualnego alter ego - wybieramy tutaj obywatelstwo, ulubiony zespół i kilka innych „ciekawostek”, oczywiście wskazujemy także drużynę, którą chcemy zarządzać. Chwilę potem przenosimy się do naszego centrum dowodzenia... czyli do setek tabelek, przełączników oraz ikonek.O co tu chodzi?Jako gracz, który nigdy wcześniej nie miał doświadczenia z podobnymi grami, na początku byłem całkowicie przerażony rozbudowaniem gry. To zupełnie tak, jakby wsiąść do Boeinga 737 i próbować chociażby nim wystartować. Jednak po jakimś czasie, kiedy już mniej więcej ogarniemy podstawowe możliwości gry (mam tu na myśli ustawienie składu i zorientowanie się, w jaki sposób można rozegrać mecz), przychodzi faza euforycznej wręcz chęci klikania wszystkich ikonek i sprawdzania możliwości, jakie daje nam produkcja firmowana marką SEGA. Na szczęście dostajemy także do pomocy bardzo rozbudowany system podpowiedzi, który dosyć łagodnie wprowadza nas w piłkarski światek.Jak się gra?Do dyspozycji mamy ogromną ilość opcji zarządzania naszą drużyną, oczywiście nie ma sensu wymieniać wszystkich, bo i tak nie byłoby to możliwe w tak krótkim tekście. Przyjdzie nam osobiście (choć to może niezbyt odpowiednie słowo, gdyż w grze istnieje ktoś taki jak nasz zastępca, który przypomina nam o ważnych wydarzeniach i podsyła rozpiski wszystkich ważnych wydarzeń) zajmować się finansami naszego teamu, przeprowadzać transfery, organizować treningi, czy też negocjować kontrakty. Bardzo przypadła mi do gustu możliwość przeprowadzenia bezpośrednio przed meczem rozmów bądź z całą drużyną, bądź też z pojedynczymi zawodnikami, w celu podniesienia ich motywacji. Ma to duży wpływ na przebieg meczu, bowiem gdy chcemy na przykład wyeliminować z gry jakiegoś zawodnika drużyny przeciwnej (oczywiście nie mam tutaj na myśli brutalnych fauli), możemy kazać komuś „z naszych” krycie (w takim przypadku piłkarz ten raczej nie będzie zbyt aktywnie uczestniczył w bezpośredniej grze).Gooooooooool!!!Podczas rozgrywania meczu widzimy boisko oraz naszych piłkarzy w postaci kropek, wyświetlanie meczu w ten sposób jest bardzo dobrze przemyślane i sprawia, że naprawdę możemy wczuć się w klimat i emocjonować zachowaniami naszych piłkarzy. Całość sprawia nader przyjemne wrażenie.PodsumowanieOczywiście nie można w tej grze oceniać grafiki, ponieważ dużo bliżej jej do excelowych tabelek niż do jakiejkolwiek innej produkcji, podkładu dźwiękowego także nie uświadczymy. Spolszczenie jest poprawne i w żaden sposób nie przeszkadza nam w rozgrywce. Wszystkim fanom tego typu gier mogę polecić tę pozycję z czystym sumieniem.

Komentarze | czytaj więcej

<< poprzednie 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 następne >>
REKLAMA

Created by Notimeo logo
Copyright © GIEROmaniak 2005-2024. Wszelkie prawa zastrzeżone. Strona załadowała się w 4.92 ms.

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania z naszej polityki prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

x