Fenimore Fillmore: Zemsta
Często mam problem z tym, jak dzielić i katalogować sobie w głowie gry. Stworzyłem więc własny podział, którego miarą jest pamięć. Rozwiązanie jest o tyle dobre, że daje w miarę obiektywny obraz danego tworu po latach od premiery. Pierwsza klasa to „produkcje – kamienie milowe”, pojawiające się z częstotliwością przeprosin ze strony rosyjskiej dyplomacji. Są to dzieła, według których wyznacza się epoki, a po dziesięciu latach wspomina się z kumplami przy piwie: „A pamiętacie 1998? To był świetny rok, wtedy to Starcraft wyszedł”. W dalszej kolejności są gry "dobre i bardzo dobre", z których podczas grania czerpie się czystą przyjemność, jednak nie mają uniwersalnej głębi, która pozwalałaby im nie zestarzeć się i zazwyczaj znikają w mrokach pamięci po dwóch - trzech latach. Do takich gier kwalifikuję np. Dawn of War 2, Bioshocka 2, czy Call of Duty: Modern Warfare 2 i są to gry, które stanowią gros tego, przy czym się bawię. Gdzieś dalej są produkcje, w których podczas grania nie odczuwam specjalnych emocji, a po ich skończeniu po prostu same wylatują mi z pamięci po kilku dniach albo piwach. Przykładem niech będzie chociażby nowy Alien vs Predator. Na szarym końcu są gry, po których muszę iść do specjalisty i zapłacić mu, żeby pozwolił mi zapomnieć, a moja rodzina jest zdruzgotana i w książce telefonicznej zaczyna szukać najbliższej grupy AA. Niestety, do ostatniej kategorii kwalifikuje się Fenimore Fillmore: Zemsta.